sobota, 23 listopada 2024
l.tomczukAnalizując najnowsze wyniki wyborów, i porównując je z kampaniami poprzednimi, odnotujemy nową jakość. Wreszcie liczą się... liczby. Żeby zdobyć mandat w mieście nie wystarczy uciułać, jak drzewiej bywało, mniej niż kopę głosów.


Dla młodych instrukcja: kopa w Polsce w XVII-XIX wieku to liczba 60 sztuk = 4 mendle = 5 tuzinów (najczęściej nazwa odnoszona do sztuk, ale także w powiedzeniu "kopę lat"), była stosowana do obliczania zbiorów rolnych (snopów). Niekiedy stanowiła 50 sztuk.
W poprzedniej kadencji do Rady Miasta załapał się gigant za którym stanęło... 40 dusz: pięciu wujków, ze siedem stryjenek z sąsiadkami + personel zakładu fryzjerskiego, koledzy z podstawówki i szwagra narzeczonej cała rodzina. To wystarczyło do zasiadania w wyściełanym zydlu Sali Stropowej!

Tym razem łatwo już nie było. Radni musieli się naprawdę naharować i przekonać do siebie całkiem spory elektorat. W mieście należało zebrać ponad 100 głosów, a rekordzista grubo przekroczył liczbę trzysta. Tak, teraz już nikt nie powie, że głosy kupowało się za parę flaszek. A jeżeli nawet tak było - beneficjent nie mógł być sknerą i musiał wyasygnować ciężką garść grosza. Rzecz jasna niczego nie sugeruję, choć, po lekturze komentarzy pomieszczonych w Internecie, cień podejrzenia na niektórych wybrańców padł.
Kuriozalny przypadek pokazał TVN24, chodzi o burmistrza Łaskarzewa, niejakiego Waldemara K., sądzonego za jazdę na podwójnym gazie, który teatralnie zasłabł na rozprawie i mimo takiej hańby nadal uczestniczył w wyborach. Reporterzy przyłapali gagatka na przekupywaniu wyborców napojami rozweselającymi. Ale zdaje się lokalna społeczność „samorządowca" Waldemara K. w końcu wyautowała.

Dzisiaj nie wystarczy reklamować się pięknym uśmiechem. Co z tego, że ktoś jest szczęśliwym ojcem pobożnej rodzinki, matką wspaniałych dzieci gotującą najsmaczniejsze w świecie obiadki, czy superdziadkiem hiperuzdolnionych wnucząt? Do bycia radnym to już, okazuje się, nie wystarczy. I bez sensu jest reklamiarstwo agresywne, przedstawianie siebie, jako politycznego drapieżnika. Ludzie takich kandydatów odrzucają. Wystarczy im przecież naparzanka na szczytach władzy.
Znowu w cenie jest rozwaga i opanowanie oraz niezakłamane szanowanie suwerena-wyborcy. Tym razem w Radzie nie będzie dziecinady, samorządowego żłobka, gdzie rządzą pryszcze z wągrami. Znowu nadeszła pora na wąsy i niemodne garsonki. I co nie bez znaczenia: już nikt nie będzie się wymykał z posiedzeń Rady do... dyskoteki.
Odosobnione przypadki „małoletnich" radnych bynajmniej o niczym nie przesądzają. Przy dojrzałych koleżankach i kolegach szybko wydorośleją i zrozumieją, że rajcowanie to nie zabawa. Nie dotyczy to oczywiście „dwukadencyjnego" Bartka Tyczyńskiego, radnego poważnego i odważnego, który ogólnym wizerunkiem nie wpisuje się w model żółtodzioba.

I jest coś jeszcze. Brzeżanie zagłosowali dosyć oryginalnie. Postawili na ludzi z partii... schyłkowej, zwanej przez niektórych „obciachową", która przerażająco karleje. Oto dowód wystawienia najlepszej reprezentacji. Lokalni liderzy sporo się nauczyli i wyciągnęli słuszne wnioski: nie bawili się w politykę hakową i codziennie dbali o swój wizerunek.
Nie kryjąc niechęci do warszawskiej wierchuszki owego ugrupowania - dzisiaj brzeskim działaczom szczerze gratuluję!

leszek.tomczuk@gmail.com

tomczuk na pasku