Alegoryczna scena: W asyście Tuska, wystrojonego w budionówkę z czerwoną gwiazdą i trzymającego ładownicę z pociskami 7,62 mm, Putin wcelowujący kałacha w rozdartą, niczym u Rejtana, pierś woja zasłaniającego swym nie za wysokim, aczkolwiek niekiepsko odżywionym ciałem, kontur Polski.
A gdzieś na horyzoncie znienawidzony przez prawdziwych patriotów jegomość z szaloną czupryną i w modnych okularach, a dokładnie: w czarnych oprawkach bez szkieł, ochoczo wymachujący szpadlem, niechybnie kopiący dla rozstrzeliwanego grób.
Jedynym dowodem na to, że opisana scena nie wyszła spod pędzla mistrza Matejki, czy Artura Grottgera i że jest jak najbardziej współczesna, świadczy zgraja dziennikarzy z mikrofonami oraz wszędobylskie kamery TVN24, Polsatu i TVP Info. A siedzący w przestrachu przed swoimi telewizorami, udręczeni sytuacją polityczną obywatele kondominium rosyjsko-niemieckiego, mogą przeczytać na pasku u dołu ekranu: TRWA ROZSTRZELANIE PREZESA!!!
Ażeby obraz dopełnić: grzechem zaniechania byłoby nie zauważyć płaczącej wierzby z krążącymi nad nią krukami i wronami oraz sylwetki dobrotliwej pielęgniarki Szczypińskiej, która w śnieżnobiałym kitelku za kolano i z wyhaftowanym na piersi ogromnym, czerwonym krzyżem, śpieszy z bandażami opatrywać śmiertelne rany bohatera transmisji na żywo.
Przypomnę, że już tradycyjnie wojażowałem poza granicami, na wschód od naszego pięknego kraju i znowuż doń wracam z duszą na ramieniu. Profesjonalnie prowadzone przez rosyjskich pilotów boeingi (przeżyłem aż cztery takie loty!) wzmogły jedynie moją czujność, że w ojczyźnie musiało dziać się coś niedobrego. Pociechy poszukałem w jednym: to nie ja, fizycznie nieobecny, odpowiadam za "rozstrzelanie prezesa".
Wylądowanie w kraju płaczących wierzb, gdzie wciąż czeka się na prawdę w wyniku ekshumacji, chce się otwierać komisyjnie zalutowane trumny, gdzie w nieskończoność ciągną się żałoby, a więc pobyt w takim miejscu musi być tylko epizodem, przesiadką przed wypadem na Ukrainę. W ogóle nie ogrzawszy kości w domowym ciepełku z marszu udaję się do naszego bliższego sąsiada, by tam doładować energię, która uleciała po przewertowaniu zdezaktualizowanych gazet. Okazuje się, że nabyty na Kaukazie optymizm rozwiał się i trzeba zaczerpnąć dodatkowych sił. Od szczerych przyjaciół, ludzi serdecznie życzliwych, którzy widzą w nas... szczęściarzy. Wedle ich optyki żyjemy przecież w raju, w prawdziwej Europie bez granic, w kraju z nadzieją i przyszłością, w którym nie wiadomo dlaczego i po co wszyscy na wszystko narzekają.
Naprawdę warto wychynąć na azerbejdżański step, poczuć uzbecką pustynię, czy zapuścić się w gruzińskie wąwozy z czyhającymi tam zasadzkami i docenić dane nam szczęście.
Artur Grottger dość plastycznie oddał nieszczęście zniewolonej ojczyzny. Myślę, że dzisiaj na swoich alegoriach nie zrobiłby majątku. Jednego by mu nie zabrakło: żywych modeli do staroświeckich obrazów, owych wojów, co to nigdy w życiu nie powąchali strzelniczego prochu, ani nie poczuli woni żołnierskich onuc.
leszek.tomczuk@gmail.com