niedziela, 24 listopada 2024

l.tomczukAlegoryczna scena: W asyście Tuska, wystrojonego w budionówkę z czerwoną gwiazdą i trzymającego ładownicę z pociskami 7,62 mm, Putin  wcelowujący kałacha w rozdartą, niczym u Rejtana, pierś woja zasłaniającego swym nie za wysokim, aczkolwiek niekiepsko odżywionym ciałem, kontur Polski.




A gdzieś na horyzoncie znienawidzony przez prawdziwych patriotów jegomość z szaloną czupryną i w modnych okularach, a dokładnie: w czarnych oprawkach bez szkieł, ochoczo wymachujący szpadlem, niechybnie kopiący dla rozstrzeliwanego grób.

 

budionowkaJedynym dowodem na to, że opisana scena nie wyszła spod pędzla mistrza Matejki, czy Artura Grottgera i że jest jak najbardziej współczesna, świadczy zgraja dziennikarzy z mikrofonami oraz wszędobylskie kamery TVN24, Polsatu i TVP Info. A siedzący w przestrachu przed swoimi telewizorami, udręczeni sytuacją polityczną obywatele kondominium rosyjsko-niemieckiego, mogą przeczytać na pasku u dołu ekranu: TRWA ROZSTRZELANIE PREZESA!!!

Ażeby obraz dopełnić: grzechem zaniechania byłoby nie zauważyć płaczącej wierzby z krążącymi nad nią krukami i wronami oraz sylwetki dobrotliwej pielęgniarki Szczypińskiej, która w śnieżnobiałym kitelku za kolano i z wyhaftowanym na piersi ogromnym, czerwonym krzyżem, śpieszy z bandażami opatrywać śmiertelne rany bohatera transmisji na żywo.

 Taki wizerunek kraju wypoczwarzył się w mojej kudłatej wyobraźni po dłuższej nieobecności i przyswojeniu zaległych wiadomości oraz analiz prasowych, których brak boleśnie odczułem na Kaukazie. Mam świadomość, że moja "alegoria" jest ociupinkę kabaretowa, ale proszę się nie dziwić komuś, kto z gór i pustyni wraca do cywilizacji i zapoznaje się z mową pogrzebową czołowego polityka. Gościa chcącego uchodzić za człowieka poważnego, który żegnając ofiarę jakiegoś szaleńca mówi, że oto stoi nad trumną osoby, która oddała za niego życie... Nic, tylko lamentować albo... śmiać się do rozpuku. Jako ten wesołek wylewać łez nie zamierzam.

 


Przypomnę, że już tradycyjnie wojażowałem poza granicami, na wschód od naszego pięknego kraju i znowuż doń wracam z duszą na ramieniu. Profesjonalnie prowadzone przez rosyjskich pilotów boeingi (przeżyłem aż cztery takie loty!) wzmogły jedynie moją czujność, że w ojczyźnie musiało dziać się coś niedobrego. Pociechy poszukałem w jednym: to nie ja, fizycznie nieobecny, odpowiadam za "rozstrzelanie prezesa".

a.grottger-polonia
 

Wylądowanie w kraju płaczących wierzb, gdzie wciąż czeka się na prawdę w wyniku ekshumacji, chce się otwierać komisyjnie zalutowane trumny, gdzie w nieskończoność ciągną się żałoby, a więc pobyt w takim miejscu musi być tylko epizodem, przesiadką przed wypadem na Ukrainę. W ogóle nie ogrzawszy kości w domowym ciepełku z marszu udaję się do naszego bliższego sąsiada, by tam doładować energię, która uleciała po przewertowaniu zdezaktualizowanych gazet. Okazuje się, że nabyty na Kaukazie optymizm rozwiał się i trzeba zaczerpnąć dodatkowych sił. Od szczerych przyjaciół, ludzi serdecznie życzliwych, którzy widzą w nas... szczęściarzy. Wedle ich optyki żyjemy przecież w raju, w prawdziwej Europie bez granic, w kraju z nadzieją i przyszłością, w którym nie wiadomo dlaczego i po co wszyscy na wszystko narzekają.

 

Naprawdę warto wychynąć na azerbejdżański step, poczuć uzbecką pustynię, czy zapuścić się w gruzińskie wąwozy z czyhającymi tam zasadzkami i docenić dane nam szczęście.

Artur Grottger dość plastycznie oddał nieszczęście zniewolonej ojczyzny. Myślę, że dzisiaj na swoich alegoriach nie zrobiłby majątku. Jednego by mu nie zabrakło: żywych modeli do staroświeckich obrazów, owych wojów, co to nigdy w życiu nie powąchali strzelniczego prochu, ani nie poczuli woni żołnierskich onuc.

 

leszek.tomczuk@gmail.com

tomczuk na pasku