Z nadzieją
przyjąłem przekształcenie się Kuriera Brzeskiego w tygodnik bezpłatny.
Nareszcie w Brzeskim Zagłębiu Prasowym zapanował socjalizm. I bardzo dobrze!,
wszak wszystkie trzy wydawane tutaj tytuły mają równe żołądki.
Dedykuję Adamowi Boberskiemu - miłośnikowi polskiej
interpunkcji
Żal jedynie,
że wraz z tą zmianą KB wychodzi w silnie odchudzonej postaci. Ale nie jest źle,
bo noszenie zbędnych kilogramów jest bez sensu. Wiem, niczego nowego nie
odkrywam, nie zarabiam też na jakimś cudownym preparacie odchudzającym uprawiając
jego kryptoreklamę.
Temat
brzeskich gazet wraca, jak bumerang. To materia wdzięczna i dla felietonisty niewysychające
źródło inspiracji. Końcówka sezonu ogórkowego wymusza zajęcie się czymś
lżejszym, a właśnie nasze gazety ważą tyle, co nic. Tematów w Brzegu niewiele,
nikt nie bierze się za samowolkę krzyżową i prawie nie słychać o potworach typu
Loch Ness, nie licząc wspaniale zmumifikowanej kuny, która zakonserwowaną urodą
wzbudziła w starostwie szczerą zazdrość.
Dlatego
proszę nie dziwić się mojej radości z pojawienia się kolejnej darmówki. Teraz
już nie ma tłumaczenia, że nie sposób trafić do ubożejącego społeczeństwa,
spragnionego prawdziwej prawdy zaklętej w drukarskiej farbie. Mimo nowych
technologii komunikacji słowo na papierze wciąż jeszcze się broni. Osobiście nie
kryję, że bez gazet mogę normalnie funkcjonować. Ba, nawet powoli szykuję się
do zaimplantowania sobie gniazda USB umożliwiającego transmisję danych wprost
do mózgu. Podjęcie decyzji opóźnia strach przed wirusami, trojanami i innym
robactwem.
Jeżeli coś
jest za darmo szybko się rozchodzi i o to właśnie chodzi. Panoramy Powiatu nie sposób
zdobyć nawet w zaprzyjaźnionych kioskach i trzeba fatygować się do redakcji,
gdzie nie zawsze jest do dostania. Gazetę Brzeską czytuję od przypadku do
przypadku z tej racji, że to nieregularnik, który ukazuje się wtedy, kiedy się
ukazuje. Dlatego mogę uważać sie za szczęściarza bo wreszcie dopadłem Kuriera! Tenże
do niedawna był tytułem drogocennym niczym bochen tygodniowego chleba. Z tego
powodu swoim charakterystycznym logo zażółcał dolne poziomy sklepowych regałów
i stanowił niewyczerpaną kopalnię makulatury. Teraz rozchodzi się niczym niepompowane
bułeczki.
Warto odkryć
w jakich okolicznościach wszedłem w posiadanie KB. Okazuje się, że wszystko ma
swoją logikę. W ramach zrzucania zbędnych kilogramów wyjechałem na ulubiony
szlak rowerowy: Brzeg - Krzyżowice - Pogorzela - Łosiów - Kopanie - Kruszyna -
Brzeg, nieco ponad 33 km. Kuriera dopadłem w połowie trasy, w Łosiowie, i już do
domu nie dowiozłem. Zawartość uwierała niczym ergonomiczna krzywizna siodełka
roweru marki Ukraina. Już za opłotkami Zwanowic musiałem swój wehikuł wyhamować,
nie mogłem się bowiem pohamować by wreszcie zatopić się w lekturze. Miejsce
wybrałem starannie: urokliwy stadion LZS. W takich okolicznościach przyrody
zacząłem wertować darmowe stronice. Nie, nie szukałem wieści o cudownie
zakonserwowanej kunie!
Zainteresowałem
się szczególnie jednym autorem - skądinąd człowiekiem sympatycznym do którego
prywatnie nic nie mam. Zawsze wierzyłem w jego szczere intencje i ceniłem za
profesjonalizm. Uznaję też niewątpliwe zasługi w zakresie konserwacji zabytków
Opolszczyzny i doceniam wiedzę heraldyczną. Zresztą potęgi talentów rzeczonego
autora nie muszę nagłaśniać, gdyż sam czyni to nader kwieciście.
Sążnisty
tekst (jedyna nieodchudzona rzecz w cienkim KB) to istna szarada, niezwykłe
barokowe gawędzenie: w natłoku krużganków, gzymsów, stiuków i ogromu zdobień
trudno się połapać. Zawziąłem się i jakoś ów mega tekst przetrawiłem. Pokonałem
niepoliczalne balkoniki literackie: zdania wtrącone i aluzje do aluzji. Porozgarniałem
znaki przestankowe, nawiasy i nawiasiki (okrągłe, kwadratowe i klamrowe). Ukośniki,
wykrzykniki, pytajniki, średniki, dwukropki i wielokropki. Zdania z elementami
dezynwoltury zapisane wielkimi literami i wytłuszczone.
Powiem tak:
bogato inkrustowane dzieło szło doczytać dzięki kurortowemu klimatowi Zwanowic!
Już pod koniec lektury naszła mnie refleksja, że jestem po autorze drugą osobą na
świecie, która przez ten językowy barok przebrnęła. I żeby nie było, że nie
doceniam cudzego wysiłku - od razu stwierdzam: przesłanie artykułu jest całkiem
sensowne. Autor ze swoją logiką broni się bez wysiłku! Od początku do końca ma
rację! A jego wołanie o ochronę ratuszowych wnętrz musi zostać wysłuchane!
Ochłonąłem
dopiero po dopedałowaniu do Brzegu i wtedy zadumałem się na całego. Nawet
najchudsze wydanie gazety podlega archiwizacji. Redakcje są zobligowane do
przekazywania bibliotece kolejnych numerów. Trafi tam zatem inkryminowany KB 29(804)
i za parę wieków jakiś napalony archeolingwista doń się dokopie. Ciekawym, jak
zakwalifikuje treść artykułu: PRIMUM NON NOCERE (część I...)?
Na dziś nie
mogę wykluczyć, że jeżeli w ogóle zrozumie treść, dokona odkrycia na skalę
kopernikańską. Jeżeli nie, przyjdzie mu skonstatować, że odgrzebał zaginioną
mowę zawoalowaną w tajemnych znakach. Coś na kształt jednego z
najstarszych pism świata, nadal
nieodczytanego języka protoelamickiego.
leszek.tomczuk@gmail.com