Człowiek
cichutko sobie żyje na rubieży a gdzieś, w dalekiej stolicy, ktoś w jego
imieniu, ba, w imieniu caluśkiego narodu (!), walczy o symbol dla Polaków najważniejszy.
Z poziomu domowej wersalki, szary w zwyczajności swojego
żywota Polak, dzięki wszędobylskim kamerom, podziwia krzyżowy heroizm tych,
którzy umęczają się w jego intencji. O nie, to nie brazylijska telenowela. Na
czołową Polkę wyrosła ostatnio p. Joanna Burzyńska, która 3 sierpnia nieomal przywiązała
się do krzyża i uniemożliwiła w ten sposób jego przeniesienie. Pani Joanna wykrzykiwała,
że „nie jest spełniona wola narodu". Skrytykowała również oświadczenie
Prezydium Konferencji Episkopatu Polski, ogłoszone przez abpa Kazimierza Nycza,
który wezwał do umożliwienia przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny. - Jeden
ksiądz arcybiskup nie stanowi całego Kościoła - mówiła.
Pani Joanny nie poruszają skarżący się na swój mundurowy los policjanci, którzy są już zmęczeni „polityczną
awanturą wokół krzyża". Ostatnio nawet, w sile kilkunastu funkcjonariuszy,
musieli pilnować okolic domu Jarosława Kaczyńskiego, gdzie zamierzali
zgromadzić się z krzyżami (a jakże!) internauci - przeciwnicy... krzyża smoleńskiego.
Jak się miało okazać, fałszywy alarm podniósł zatroskany o bezpieczeństwo prezesa
szeregowy członek PiS-u, człowiek o nic nieznaczącym nazwisku, ale za to czujny
i oklikany w cyfrowym realu.
Policjanci lamentują: - To nam już wychodzi bokiem. - Dzień, dwa to nie
problem, ale jesteśmy na Krakowskim Przedmieściu już kilkanaście dni. Zamiast
łapać przestępców, musimy pilnować, żeby ci spod krzyża nie skoczyli sobie do
gardeł - opowiada oficer stołecznej policji.
Powiem tak: niech nie ględzą, za to biorą pieniądze z państwowej tacy.
Bezpieczeństwo Prawdziwych Polaków-Bojowników jest teraz priorytetem, wszak Joanna
od Krzyża z przybocznym aktorem Marcinem Bulskim, który brawurowo zagrał barmana
w „M jak miłość" i ochroniarza w „Klanie" oraz reszta niezłomnych obrońców to
nasze narodowe dobro!
Ale sława bojowników bywa słodko-gorzka. Dzisiaj
jesteś na ustach całego narodu (lepiej byłoby napisać - tefałenu), a już jutro
nie znaczysz nic. Zrobią z ciebie oszołoma, zgnoją i spotwarzą. Przykładów w
Polsce mamy multum. Ot, choćby nieciekawy los żywej legendy, człowieka-ikony
wolnej Polski, który przed laty przeskoczył (albo i nie, kto to dzisiaj wie?)
płot Stoczni Gdańskiej.
Bywa, że miewam
wyrzuty sumienia, że tak łatwo godzę się by za mnie ktoś tak wiele robił. Momentami
popadam w autopogardę i z powodu wersalkowego lenistwa rumienię się niczym
płacząca Beata Kempa. TVN do Brzegu zagląda nieczęsto, ostatnio widziany był na
wałach, toteż lokalni bojownicy łatwo nie mają. Ze swoimi uzasadnionymi
lamentami nie mogą się przebić. Tylko niektórzy zaznaczają ślad na prywatnych, w
ogóle nieodwiedzanych blogach, bądź na rozlicznych portalach, których mnogość wszystko
rozmywa.
Osobiście jestem szczęściarzem, któremu niezasłużonej sławy przysparza brzeski kaznodzieja.
Parę felietonów temu w tym miejscu napisałem o upolitycznionym proboszczu
(anonimowo i bez wskazania kościoła) a ten odezwał się na zasadzie: uderz w
stół... Perorował coś o „pismakach" i „szmatławcach", powodowany zapewne miłością
wobec błądzących owieczek. Mimowolnie zahaczył o ojca naszego pięknego miasta,
któremu tenże „szmatławiec" - wedle twierdzeń przeciwników - wysługuje się w
każdym zdaniu. Od teraz określenie „pismak" traci zabarwienie pejoratywne. Cóż,
cel został osiągnięty, słowo trafiło tam, gdzie trafić miało - niczym w poetyckiej
mrzonce wieszcza - pod strzechę skromnej plebanii. Ale temu tematowi na dziś
mówię: amen.
Jak wspomniałem nieprosto przebić się z autoreklamą. Nie każdy błyszczy
talentem serialowego artysty Marcina Bulskiego. Nie wystarczy też programowo
nie zgadzać się ze wszystkim, co powie burmistrz. Życie wetem to nieżycie,
człowiek może zawetować się na śmierć. W czasach postpolityki liczy się przekaz
gromki, taki by w świadomości wyborcy wyorać bruzdę nie do zaorania. By wyborca
ów, niczym pies Pawłowa, właściwie zareagował i dobrze zagłosował.
W taki kontekst wpisuje się wydrukowany w „nieregularniku brzeskim" wywiad-rzeka
z pewnym samorządowcem, który wypłakuje się w mankiet redaktora naczelnego.
Tenże działacz kojarzy się brzeżanom z czymś zgoła najpiękniejszym: z młodością
mianowicie. Zawiaduje on stowarzyszeniem, które „młodość" wyhaftowało na partyjnym
sztandarze. Ale to proporzec obszerny, jego łopot owiewa siwiznę weterana
samorządu brzeskiego, który „trochę za stary ciałem, choć nie duchem" rześko
młodzianom sekunduje. Oto maszeruje młodość, z dziadkiem w odwodzie! Złośliwcy
twierdzą, że to dziadunio wyjątkowo zgryźliwy i mocno na młodych oddziaływujący.
Cóż, dopełnia się już kadencja a
towarzystwo ze stowarzyszenia nic a nic się nie zestarzało. Oto cud, tryumf wiecznej
młodości. Zero fałdek tłuszczu odłożonego z konsumpcji sutych diet. Ale na licu
przewodniczącego pojawiła się już..., no nie... zmarszczka? A kysz!, to bynajmniej
nie oznaka utraty urody, a dowód głębokiej troski o źle zarządzany organizm
miejski.
Podobną bruzdę kamera HD wyłapała na czole Joanny od Krzyża.
leszek.tomczuk@gmail.com