Pana Antoniego Macierewicza spotkałem na żywo raz tylko i epizodzik ów na zawsze przeorał moje turystyczne jestestwo.
Było to kilkanaście lat temu i działo się w brzeskim Ratuszu. Przedtem długo nudziłem się w Sali Stropowej w oczekiwaniu na spóźniającego się polityka, podówczas zdaje się nie-posła, a płynącego na fali wznoszącej prawdziwego patrioty z egzotycznego ZChN. Tkwiłem tam wraz z garstką jego wyznawców lecz w końcu zrezygnowałem i wychodząc, na znak protestu, bąknąłem coś o lekceważeniu ludzi. Tuż przy krużgankach natknąłem się na gwiazdę wieczoru. Asystujący mu brzeżanin (niech jego imię pozostanie tajne), zaapelował bym nie rezygnował z niepowtarzalnej okazji spotkania z kimś tak niepowtarzalnym. Nim zareagowałem Antoni Macierewicz przeszył mnie macierewiczowskim wzrokiem i wykonawszy macierewiczowski grymas półgębkiem burknął o jakimś ruskim agencie.
Obejrzałem się, i nic..., za plecami nikogo podejrzanego nie dostrzegłem. Nastroszywszy kołnierz płaszcza niczym Bond, James Bond, oddaliłem się przepadając w półmroku brzeskich zaułków. Dokładnie tak wyglądało bliskie spotkanie trzeciego stopnia z Panem Antkiem Pogromcą Agentów, o którym będę pisał dalej używając operacyjnego kryptonimu PAPA.
Powie ktoś: ot, zdarzenie banalne i nie wiedzieć po co komu zalegające w pamięci, chyba jedynie dla potrzeb anegdotycznych. To prawda, były to czasy na długo przed ruską trumną i przed budowaniem IV RP. Nikt też wtedy jeszcze nie słyszał o Liście Macierewicza ani o wypoconym w mozole raporcie z likwidacji WSI. Nieznane też były inne dzieła późniejszego lektora Radia Maryja. PAPA w tej rozgłośni ostatnio brylował bezustannie, może nawet spał tam i jadł? Ale to postawa w jakimś stopniu zrozumiała, bo do innych audycji nikt PAPA nie zapraszał, ani do "Szymon Majewski Show" ani do "Jak Oni Śpiewają". A jeśli nawet ktoś o występ zabiegał, to portale typu Pudelek i Pomponik tego nie odnotowały.
Odgrzebuję dzisiaj ową zamierzchłość w związku z nagłym wywindowaniem się PAPA na przewodniczącego Komisji ds. wysłuchania obaw i oskarżeń rodzin, których najbliżsi „polegli" w katastrofie pod Smoleńskiem, monopartyjnego zespołu w ilości 120 dusz, który ma rozwikłać zbrodnię moralną i na szafot posłać Donalda Tuska, oczywiście w sensie potocznym. Z tym nagłym awansem prasa rozprawiła się bezlitośnie: populia, lipa i hucpa - to określenia typu light. Natomiast dziennikarze z flanki sprzyjającej PiS zasznurowali usta i w temacie PAPA nie wydobywają z siebie gorących komentarzy, postanowili rozjechać się na urlopy.
Jak grób milczą filary Rzeczpospolitej: Piotr Semka i Bronisław Wildstein oraz niejaki Ziemkiewicz. Temu ostatniemu nie chce mi się dodawać imienia, ani nawet jakiejś złośliwego przydomka. W jego agresywnej publicystyce, kiedy pisze o premierze rządu, słowa: pan, Donald, premier, czy choćby pierwsza litera imienia, z zasady nie padają. Dla tego przyjemniaczka jest to po prostu Tusk, w domyśle szef mafii.
Wszystko na to wskazuje, że urlopowe upały wpłynęły na rewizję oceny sytuacji politycznej. Wypoczęty Piotr Semka już pojawił się w mediach, ale o PAPA nie zasapnął się ani słowem. Po dłuższym niepisaniu zadebiutował ekspercko-mentorskim tekstem o koszmarnej Love Parade w Duisburgu, jakby akurat ten temat był w Polsce najważniejszy. Wrócił też opalony Ziemkiewicz i po premierze Tusku przewiózł się, jak po burej suce. Podczas urlopu (bez telewizora - pochwalił się) musiał to i owo przemyśleć, bo wtrącił eleganckie zdanie o opozycji: PiS robi wszystko, aby umocnić swój obraz jako sekty, i ogranicza się do oskarżania mafii. Niestety, nie pokazuje pulchnym paluchem guru sekty. W temacie PAPA ani mru-mru, znaczy się cichosza.
Jedyna nadzieja w urlopującym wciąż Bronisławie Wildsteinie, którego z PAPA najwięcej łączy, obaj przecież ofiarowali swoje nazwiska sławetnym „listom", które zatrzęsły Polską. Paweł Lisicki, red. naczelny Rzeczpospolitej w komentarzu zatytułowanym "Droga ku przepaści" o ostatnich akcjach PiS i odkurzeniu PAPA napisał zdanie urody przecudnej: Gdyby ktoś potrzebował dowodów na to, że odruchy Pawłowa działają, politycy PiS dostarczyliby ich aż nadto.
Pięknie o komisji kierowanej przez PAPA naklikał na portalu brzeg.com.pl redakcyjny kolega Grzesiek Omelan. Dla obiektywności wcielił się w „narratora z Gabonu". Cóż, z podobną poetyką pewnie nie dałbym sobie rady i dlatego zechciałem młodszemu felietoniście czymś zaimponować, choćby tym, że kiedyś otarłem się o szpicę PiS, o jego żywą skamielinę, polityka na wskroś XIX-wiecznego (tak twierdzi sympatyzujący z opozycją konsultant polityczny Eryk Mistewicz), człowieka wyciągniętego, jak królik z toruńskiego kapelusza, przez iluzjonistę, który o mały włos nie został naszym prezydentem.
PAPA mimowolnie zapłodnił moją ciekawość podróżniczą. W tropieniu ruskiego agenta, którego tenże zdekonspirował przed kilkunastoma laty podczas tournée w Brzegu, przemierzyłem Rosję wzdłuż i wszerz i niebawem w tamte rejony znowuż wyruszam. Ciągle w drodze. W poszukiwaniu kogoś/czegoś uciekającego i tajemnego. Wolny od strachu, który wychynął z ruskiej trumny.
Puenta dzisiaj mi nie wyszła, brzmi trochę patetycznie - więc niech będzie, że powyższy tekst jest skrótem myślowym i mentalną zbrodnią w potocznym tego słowa znaczeniu. Popełniłem oto kolejną wypowiedź, którą będę miał na sumieniu.
Spasiba, odmeldowuję się i pa pa!
leszek.tomczuk@gmail.com