- Polska wczoraj przegrała – i nie boję się tego powtórzyć – Polska wczoraj przegrała! – grzmiał z ambony jeden z brzeskich proboszczów, patriotycznie lamentujący przed grupką zaawansowanych wiekowo parafian.
Wypowiedź owa miała miejsce w
powyborczy poranek i stanowiła zwieńczenie uprawianej w tej
świątyni agitacji. Podobnych sytuacji w kraju odnotowano wiele,
stąd brzeski przypadek nie jest wyjątkowy. Ot, trzymamy parafialny
standard. Ciekawe jest to, że księży-agitatorów w Brzegu
praktycznie nie mamy i najmocniej zaznacza się ten, którego
zacytowałem. Z relacji parafian regularnie uczęszczających do
kościoła wiem, że apele o głosowanie na jedynie słusznego
kandydata są tam czymś zwykłym i nikogo już specjalnie nie
dziwią. Po sądnej niedzieli proboszcz musi odczuwać wyjątkowy
dyskomfort. Rozpatrując problem w kategoriach statystycznych,
parafianie przecież swojego duszpasterza nie posłuchali i
zagłosowali nie tak. Czyli? To nie Polska przegrała, a ksiądz
proboszcz, niestety.
Znam parę sfrustrowanych osób, które
rozstrzygnięcie wyborów prezydenckich potraktowali, jako
ojczyźnianą katastrofę, co w ich ocenie jest początkiem końca
Polski. Ale to dramat nie mój i nie mnie wraz z nimi łkać. Z
jednym tylko pogodzić się nie mogę, że ja, który zagłosowałem
jak zagłosowałem, wychodzę na drania. Ukradłem im Polskę! Robię
za złodzieja, chociaż nigdy nic nikomu nie podiwaniłem. Skąd to
wiem? Wystarczy, że spojrzę w roziskrzone oczy Joachima
Brudzińskiego, Antka Macierewicza, Jacka Kurskiego czy paru,
zradykalizowanych na starość, moich starych znajomych. Nawet bez
zerkania w zwierciadło zaczynam im wierzyć, że coraz bardziej
upodabniam się (a, fuj!) do Janusza Palikota, Stefana
Niesiołowskiego lub Kazimierza Kutza.
Jeszcze na moment chcę wrócić do
wspomnianego na wstępie proboszcza. Po dwakroć oznajmiając
„przegraną Polski" kaznodzieja zademonstrował całkowity brak
lęku. Zastanawiam się po co takie zastrzeżenie, czyżby ksiądz
uprzedzał parasolkowy atak krewkiej parafianki? Myślę, że to nie
te czasy, kiedy trzeba się lękać. Zwłaszcza prezydenta-elekta,
który zamieniwszy myśliwską flintę na aparat fotograficzny
całkowicie się rozbroił. Proboszczowy brak przestrachu jawi się
zatem operetkowo.
Moje cotygodniowe wpisy spotykają się
z różnym odbiorem. W sumie nie powinienem narzekać, bo komentarzy
agresywnych i jawnie obraźliwych jest niewiele. Wyzłośliwiają się
ze dwie, góra trzy osoby. Na trwałe zdaje się zamilkł „krótki",
jeszcze do niedawna najaktywniejszy w Brzegu internetowy troll. Nikt
na tym portalu za nim nie tęskni, wszak był wyjątkowym ględą.
Krytykował wszystkich i wszystko poza samym sobą, choć w tym
konkretnym przypadku łomot w chudą klatkę piersiową byłby bardzo
na miejscu. Niektórzy plotkują, że to chytra zmiana wizerunku, coś
na kształt przepoczwarzenia się w baranka pokoju, co w całej
krasie zaprezentował niedawno pan prezes Jarosław Kaczyński.
Dość egzotycznymi przypadkami są
dwaj „komentatorzy" moich tekstów (dla nich to wypociny),
których prawdziwych nicków litościwie nie ujawnię i na potrzeby
niniejszego tekstu nazwę: „Śliczny" i „Joachimek". Jako, że
w skali politycznego zacietrzewienia i fanatycznego przekonania o
otaczających ich zdrajcach są jednojajowymi bliźniakami,
sensowniej o tych osobnikach byłoby mówić, jak o jednej osobie,
np.: Śliczny Joachimek.
„Śliczny" jest już stary i od
zawsze nieładny. Wiem, co piszę, bo znam go długo, choć w roli
„ślicznego" zaledwie od paru miesięcy. Za wiele w życiu nie
osiągnął, jeżeli już, to nie to o czym zamarzył w młodości.
Wykonuje robotę co prawda siedzącą, ale w kurzu i w swojej firmie
znalazł parę książek z których wyczytał, że jest prawdziwym
Polakiem i patriotą. Z czasem młodzieńcza złośliwość
przepoczwarzyła się w starczą zgryźliwość. A że jest
niespełnionym artystą postanowił na forum, jak mu się zdawało
anonimowo, szarpać nogawki starego kolegi. Kolegi z którym onegdaj
chodził do tej samej klasy i brawurowo odeń ściągał! W inny
sposób swojej klasy nie byłby w stanie zaprezentować. Tyle i aż
tyle mogę powiedzieć o „ślicznym", któremu po raz już któryś
z rzędu ukradłem Polskę.
„Joachimek" - gościu w średnim
wieku, co rusz skromnie podkreślający swoje wybitne wykształcenie,
własnym organizmem zadający kłam twierdzeniu, że elektorat
prezesa to ludzie nie za bardzo wyedukowani. Słynny na cały Brzeg
miłośnik wina, który raczył się tym trunkiem w okolicznościach
dość niezwykłych. Spożywał mianowicie po słynnej plenerowej
wystawie wyeksponowanej na Placu Polonii Amerykańskiej. Na dowód
nich rymem przemówi sam „Joachimek": „i ja tam byłem
świetną wystawę zobaczyłem, a potem w domu za pamięć śp. Pana
Prezydenta wino piłem". Apetyczne - prawda?
Czy ów
człowiek również został obrabowany z Polski? Skoro stać go na
wino - myślę, że wątpię.
leszek.tomczuk@gmail.com