niedziela, 24 listopada 2024
l.tomczukPolska potrzebuje programu. I to dobrego programu. Bo Polacy zasługują na dobry program. I my program taki mamy. A rządzący go nie mają. Muszę dobitnie podkreślić: mamy bardzo dobry program i chcemy ten program realizować, w interesie Polski i Polaków.

 

 

Bynajmniej nie jest to tekst kabaretowy lecz siermiężna nowomowa wyborcza. Bełkotu owego nie chcę wkładać w konkretne usta, w te zaciśnięte ze złości, czy w roześmiane od ucha do ucha z radości, że wyborcy wreszcie doczekali wyczekiwanego programu. Dobrego, bardzo dobrego, ba, doskonałego programu.
Znam polityka z nieco niższego szczebla, wiecznego pretendenta do wszelakich zaszczytów, który ma program najbardziej oczywisty i zarazem najuczciwszy z uczciwych. Jego ?filozofia" wygląda mniej więcej tak: Ja stawiam swoją osobę do waszej dyspozycji żebyście mieli kogo wybrać. Wybierzcie mnie, a ja będę bardzo wdzięczny. Może wam się od tego nie poprawi, ale ja będę zadowolony, bo poprawa nastąpi u mnie już jutro po wyborach. Poprawi się mój humor i status materialny. Przecież to was nic nie kosztuje. Zagłosujcie tylko i - pamiętajcie - najlepiej na mnie!

To nie są wcale takie głupie słowa, jeśli nawet nie za mądre, to jednak bardzo szczere. Chciałoby się powiedzieć: bezczelnie uczciwe. Szczęście pojedynczego człowieka może promieniować na innych. Proste? Proste!

Z niedzielnej debaty prezesa Kaczyńskiego z marszałkiem Komorowskim wyniosłem nie za wiele. Z widowiska zapamiętam jedynie zaciśnięte usta Joanny Lichockiej. Pani redaktorka formułowała pytaniokomentarze i czyniła to bez cienia żenady, zwłaszcza, kiedy ?odpytywała" przeciwnika politycznego. W jej przypadku był to Bronisław Komorowski, polityk regularnie sekowany przez nieprzychylną mu TVPiS. Pozostałe redaktorki zachowywały wymagany standard dziennikarskiego profesjonalizmu. Pani Joanna - przeciwnie, była przymilna wobec umiłowanego prezesa, a marszałka dla odmiany traktowała niegrzecznie.
Większość komentatorów uważa, że największym hitem debaty była idea zajęcia się Białorusią w rozmowach dwustronnych: Polska - Rosja. To kolejny genialny wynalazek Wielkiego Stratega za którym nie nadążają (intelektualnie) jego tabory i znowu muszą wszystkim objaśniać, co autor miał na myśli. Prócz zaciśniętych usteczek p. Joasi zapamiętam coś jeszcze, że Białoruś to ?Biaoruś", a Łukaszenka to ?Ukaszenka". Ot, drobiażdżki, takie językowe hetki-pętelki.

 

A oto najświeższa reakcja na pomysł prezesa. Filozof i politolog Uładzimir Mackiewicz oświadczył, że wypowiedź Kaczyńskiego bardzo go poruszyła. - Jako Białorusinowi jest mi bardzo przykro z tego powodu, że ktoś zamierza rozwiązywać sprawy Białorusi bez jej udziału. Ale to z jednej strony. Z drugiej - jest to śmieszny pomysł, gdyż kierować Białorusią z zewnątrz nie da się ani podczas obecnego, ani podczas demokratycznego ustroju. Woli Białorusinów nie da się ignorować, i dlatego w tym przypadku jestem całkiem po stronie Komorowskiego. Nawet jeśli podzielam sporą część poglądów formacji politycznej kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego - powiedział Mackiewicz.

Ufff..., mam nadzieję, że zbombardowanie niemądrymi słowami Mińska nie skala piękna tego miasta, którego czystości i urody większość z nas nawet się nie domyśla. Podobnie zresztą, jak Kijowa, Moskwy i innych ?dzikich" miejsc.

 

uzbeckie_dobra

 

Im staję się starszy tym mniej się dziwię, komukolwiek i czemukolwiek. Politycy już mnie znudzili na maxa i nie myślę wyłącznie o polskiej scenie politycznej. Coś w nich wszystkich (z nielicznymi wyjątkami) jest odpychającego, choćby wazeliniarstwo opakowane butą. Nie mam innych porównań i nawet nie chcę nic tutaj kombinować, bo ludzie nurzający się w polityce na to nie zasługują. Nie oznacza to, że powoli trącę wiarę w człowieka. Przeciwnie - widzę więcej i ostrzej. Ludzie są wciąż dobrzy. Oto, jakże piękny przykład.

 

uzbeczkaJesienią spacerowałem po biednej dzielnicy starożytnej Chivy (Uzbekistan), pomiędzy lepiankami, o tej porze raczej wyludnionymi, bowiem mieszkańców zagnano na pachtę - na wpół przymusowe zbiory bawełny. W tych dość niezwykłych okolicznościach spotkany człowiek jawił się niczym kolorowy anioł. Napotkawszy po drodze staruszkę nie mogłem odmówić poczęstunku na który składał się spory kawałek urwany z całości lepioszki. To rodzaj chleba popularnego w Azji (m.in. w Kazachstanie, Kirgistanie i Uzbekistanie). Wyrabia się go na białym płótnie z mąki, wody i tłuszczu, bez dodatku drożdży. Na wyrobionym cieście odciska się wzór i przykleja się je do wewnętrznej części glinianego pieca. Po kwadransie pieczywo jest już gotowe. Jeśli nie - ciężko odkleić je od pieca.

 

To moment kosmicznie szokujący. Relatywnie bogaty przybysz został hojnie obdarowany. Za co? Za nic. Przechodził obok i może był głodny. Kto to wie? Ze staruszką nie było kontaktu, nie rozmawiała w żadnym zrozumiałym języku. Dzieliła się chlebem bez jakichkolwiek oczekiwań, niczego nie żądała. Podała lepioszkę ze złotym, dosłownie i w przenośni, uśmiechem.

Takie uśmiechy często-gęsto widuję u polityków, oni co prawda lepioszek nie rozdają, z rzadka serwują wyborczą kiełbasę i oferują... programy, bardzo dobre programy. Ale ich ułybka to wyrafinowany piar. Uśmiech wyuczony i wymuszony. Brakuje tylko złotego uzębienia.

 

tomczuk na pasku