piątek, 03 maja 2024

brokatZa chwilę sylwester sięgnąłem więc po coś połyskliwego. Był to "Brokat" - najnowsza produkcja Netflixa z polskimi twórcami i rodzimą obsadą.

 

 

Miniserial 10 razy po 30 minut i, jak się okazało, to jego atut podstawowy, szybko przeleciał i można było zabierać się za ucieranie maku.

 

Tytułowy brokat błyszczy dłużyznami i zagmatwaniem. Trzy kobiety, zdesperowane i za wszelką cenę usiłujące ustawić się w PRL-owskiej mizerii, konkretnie w gorące lato roku 1976, w hotelowo-knajpiarskich klimatach Sopotu, gdzie urzędują esbecy i sprzedajne niewiasty.

 

Dobrze pamiętam tamten czas, a zwłaszcza dziewczyny z tamtej epoki za którymi mocno wtedy się oglądałem. Uroda przeminęła, nic się nie zmieniło, wciąż się oglądam i dlatego mogę porównywać i snuć analogie. Tak wystrzałowych kobiet wtedy nie było!

 

Twórcy "Brokatu" stanęli na głowie by odtworzyć tamten czas. Anturaż jakby prawdziwy, ale te dziewczyny jakoś za bardzo dzisiejsze. Snująca się w tle muzyka, od Mieczysława Wojnickiego poprzez Bee Gees, Breakout do Krzysztofa Krawczyka, średnio buduje atmosferę. Historycznie dobrane garnitury panów z wąsami, modne naówczas suknie i spódnice no i te... majtasy. A w zasadzie ich brak, bo w co drugiej scenie namiętnie, a częściej beznamiętnie, zdejmowane. Na szczęście zgrabne i powabne dziewczyny rozbrajają rozbierane sytuacje.

 

Jeśli ktoś pragnie zanurzyć się w klimacie PRL-u niechaj odkurzy "07 zgłoś się". Tam jest prawdziwiej, mniej kalejdoskopowo i bez brokatu.

 

Jeśli kogoś zniechęciłem do "Brokatu" w zamian rekomenduję mocno wciągający serial "Sprzątaczka", dostępny od jakiegoś już czasu na tej samej platformie. Niebalnie opowiedziona historia młodej dziewczyny usiłującej posprzątać swoje życie w Ameryce, jakiej nie znacie.

 

- Dlaczego łączę te seriale? W obu sypie się... brokat.

 

AAA Leszek okragly

 

 

 

 

tomczuk na pasku