Obejrzałem w końcu serial „House of Cards” do którego przymierzałem się latami, niczym pies do jeża. Wytrwałem, a raczej wymęczyłem, wszystkie sezony na zasadzie „a com zaczął, skończyć muszę".
Scenarzyści z reżyserami napocili się by widza zadziwić i pewnie na tej produkcji dobrze zarobili. Pośród nimi nasza Agnieszka Holland, której cztery odcinki zdecydowanie wybijają się ponad przeciętność. Widać porządny warsztat oraz wielki talent w prowadzeniu aktorów i budowaniu akcji.
Serial jest tak długi, że idzie skonać, dlatego długo pisać o nim nie ma sensu, tym bardziej, że napisano już wszystko. Ostatni, ósmy sezon, składający się jedynie z ośmiu (na szczęście) części, tylko utwierdza w przekonaniu, że twórcy po drodze się wypalili i zaczęli robić bokami. Serial bez Kevina Spacey'ego (kłania się Me Too) to już popłuczyny po „House of Cards”.
Tyle.
Póki co rozwodu z Netflixem nie biorę, bo wciągnął mnie w przepiękny romans. To „Kochanek Lady Chatterley” (2022) w reż. Laure de Clermont-Tonnerre'a.
Prostota, niesamowita sceneria, cudne plenery i ogromna dawka erotyki (nie za dużo, dokładnie tyle, ile trzeba) podana smacznie i nad wyraz śmiało. Wiem, znajdą się ponuracy czy też seksualni kapitulanci, którym będzie za śmiało.
Urzekająca w tej roli Emma Corrin, moja „milady”, której funduję prywatnego Oscara. Polecam.