Nastrój do tego tekstu zbudował Charles Aznavour znakomitym albumem
L’Essentiel. Dla większości czytelników to artysta okropnie stary i
pewnie zupełnie już niemodny. Spokojnie, nie będzie przymuszania do
zapoznawania się z jego twórczością. I nie o muzyce chcę dzisiaj
napisać a trudnej drodze życia wielu z nas.
Taki Charles Aznavour, dzisiaj już starzec, kojarzy się (jeśli komukolwiek i w ogóle) z Francją-elegancją. Słuchając jego pieśni zadumałem się nad ludzkimi losami. Mały wzrostem człowiek miał w życiu niełatwo. Nie-Francuz (bo przecież Ormianin) przez całe życie „robi” za Francuza. Jak do tego doszedł? – warto pomyśleć.
Pewnie pod górkę miał też inny niski nie-Francuz Nicolas Sarkozy, Węgier z pochodzenia z domieszką krwi żydowsko-greckiej, który w państwie niewysokiego Napoleona wywindował się na sam szczyt, został mianowicie prezydentem Republiki. I jakby tego było mało: sypia z piękną Włoszką Carlą Bruni! A sam Bonaparte – to nie Francuz przecież a Korsykanin. A więc obcy, uwzględniwszy żywe na Korsyce ruchy separatystyczne walczące o niepodległość wyspy, której ludność w swoim stosunku do Francji jest od zawsze podzielona.
U nas w Polsce jest wręcz przeciwnie. Mali ludzie nie muszą opuszczać granic za chlebem. Wielkie kariery robią tu na miejscu, pomiędzy Bugiem a Odrą. Dlaczego żaden z nich nie pieje z radości, że położenie Polski w wojnie gazowej jest ledwie około frontowe? Kto w czasach światowego kryzysu, kiedy największe gospodarki świata rzężą w posadach, zabrania im się radować z relatywnie niezłej (jeszcze) kondycji Polski? Taka jest uroda gości zakompleksionych i pozostających bez związku ze współczesnością, pogubionych w jakichś paranojach. Nie potrafiących uśmiechać się, uganiać się za piłką kopaną i szusować w Dolomitach.
Stawiam te pytania w niejakim oszołomieniu spotęgowanym radością, że nuncjusz apostolski nie okazał się jednak być esbeckim kapusiem, jak tego gorąco chciał polski Ormianin ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Bo prócz gazu w dzisiejszej Polsce zdaje się to być najważniejsze: konfidenci i niewyparzony język Janusza Palikota. Dlatego radujmy się z pomysłu PO i pozwólmy na powszechne otwarcie ubeckich składów makulatury, dowiedzmy się, jaki kryptonim miał nasz dawno zmarły sąsiad i na kogo co chlapał. Pogońmy darmozjadów udających uczonych i szantażujących naród spleśniałymi kwitami z minionej epoki.
Nie rwę resztek włosów z powodu definitywnego odwołania z zarządu Polskiego Radia Krzysztofa Czabańskiego i Jerzego Targalskiego – facetów wyjątkowo nieprzyjemnych, którzy zapiszą się w mojej pamięci, jako specjaliści od eliminowania peerelowskich złogów. Goście wypadali z radia z woli leppero-giertychowców, z którymi wcześniej media zawojowali, przy bojowym wsparciu Elżbiety Kruk z Lublina, która coś tam, coś tam na telewizji się wyznawała, była mianowicie ślepo posłuszna pewnym malcom. Teraz nastąpił czas, abyśmy już odbili od ziemi i wytrzeźwieli.
Lizusostwo to zjawisko dość powszechne. Oto szef mojej ulubionej Trójki Krzysztof Skowroński „zaprasza” do radia prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego. Gościnność polega na tym, że nadredaktor w przeddzień osobiście jedzie do bonzy partyjnego po wywiad, by go nazajutrz wyemitować w formule „rozmowa na żywo”, a swoją fatygę usprawiedliwia tym, że rozmówca „rano nie funkcjonuje” i może nadawać wyłącznie wieczorem. Doceniam obecną odsłonę Trójki i przyznaję, że to ogromna zasługa nowego kierownictwa, ale członki opadają, kiedy jej szef wykazuje się taką potulnością wobec wodza konającej partii. Nie dziwota, że niektórzy wyzłośliwiają się, że to już nie Trójka a… trujka!
Miało być o malcach a red. Skowroński relatywnie jest wielkoludem, który mocno pomniejszył się na potrzebę tego felietonu. Do wielkich zaszczytów wrócił kolejny niewysoki. Aleksander Szczygło, bo o nim mowa, jest politykiem przez wojskowych znienawidzonym, choćby za nazwanie żołnierzy z Nangar Khel durniami. Małość tego człowieka nie zwiększyła się nawet po przeprosinach. Niedawno w oficjalnym życiorysie kłamał, że jest absolwentem University of Wisconsin w USA, kiedy w rzeczywistości uczestniczył tam w kilkumiesięcznym kursie dla pracowników administracji publicznej z krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Certyfikat z takiego kursu nie jest jednak odpowiednikiem ukończenia studiów podyplomowych na tej uczelni. I ciekawostka: kompromitującej informacji na oficjalnych stronach już nie uświadczysz. Wyparowała.
Znęcam się nad mikrusami, jakbym sam był olbrzymem. Na zakończenie ukłon w kierunku moich antagonistów: Kazika i Bezpartyjnego, zarzucających mi antypisostwo i nieposzanowanie ludzi nikczemnego wzrostu. Szanowni Internauci, proszę lepiej usiąść, oto szczere wyznanie: nie trawię dryblasa z PO Jarosława Gowina. I nie za to, że otworzył się mu w kieszeni nóż po chlapnięciu Palikota, a za to, że w swoich moralizatorskich gawędach jest taki słodziutki. Sądzę, że gdyby Polska była drugim Afganistanem poseł Gowin niechybnie byłby… talibem. Niestety, uzasadnienia nie będzie. Prędzej, czy później wyręczy mnie w tym człowiek słusznej postury - filozof Janusz Palikot.
Leszek Tomczuk (178 cm)