Wszyscy dookoła integrują się za pomocą SMS-ów, manifestują esemesową
miłość, a ja wręcz przeciwnie – postanowiłem pójść na wojnę z
operatorami telefonicznymi. Póki co wgramoliłem się na barykadę i
zaglądam za wrogiem
Korzystając z „darmowych minut” na każdy świąteczny SMS zareagowałem jednakowo: oddzwaniałem dziękując za piękne życzenia żywym głosem. Efekt? Moi rozmówcy reagowali zaskoczeniem, jakby mieli do czynienia z kimś niedzisiejszym, wykluczonym cyfrowo niedołęgą, który nie dość, że nie potrafi wykorzystać wszystkich możliwości telefonu, to też nie czai, że współczesnym sposobem okazywania pamięci jest posłanie bliźniemu krótkiej wiadomości tekstowej.
Sam bynajmniej nie jestem bez winy. Drżąc niczym na przesłuchaniu w CBA przyznaję się, że w poprzednich latach masowo rozsyłałem świąteczne SMS-y, oczywiście wyłącznie dowcipne. Eksploatując do bólu talent poetycki sklecałem skrzące humorem perełki, z których część szybko do mnie wróciła, ale już w zmodyfikowanej formie, ma się rozumieć bez podpisu autora. Nieraz zastanawiamy się, kto wymyśla te głupie dowcipy i „fajne” esemesy? Spozierając w lustro akurat wiem, kto tworzy(ł) te najdurniejsze. Zresztą po co się męczyć, wystarczy ściągnąć gotowca z Internetu.
Operatorzy komórkowi w okresach świątecznych pasą swoje brzuchy. Żniwują niczym odławiacze karpia przez Wigilią, czy hodowcy kurek niosek i producenci rzeżuchy przed Wielkanocą. Nie mając do tych ostatnich pretensji demonstruję pogardę cwaniakom od telefonii komórkowej. Okazuje się, że obsługa SMS nic ich nie kosztuje. Tego typu łączność nie generuje żadnych kosztów bowiem opiera się na bazie podtrzymania gotowości łączy, co akurat należy do psich obowiązków każdego operatora. Pazerność niektórych z nich jest bezgraniczna. Nie dość, że tu, w Polsce, każą dodatkowo płacić za polskie znaki (ą, ę, ć, ó, ś, ż, ź) to szarpią po kieszeni wszystkich naiwniaków, którzy dali sobie wcisnąć „za 1 zł + VAT” wszystko mający gadżet i postanowili pisać wiadomości, dajmy na to, cyrylicą. Za parę słów napisanych bukwami komórkowe nienasycenie kasuje grube pieniądze, uznając alfabet rosyjski za okazję do łatwego zarobku, choć nie zawiera on polskich kropek, kreseczek i ogonków – podrażających, jak wspomniałem, SMS-a. Aż strach pomyśleć ile to by kosztowało, gdyby abonent zechciał używać hieroglifów, albo pisma arabskiego, którego estetyka wywodzi się z drutu kolczastego, czy ideogramów chińskich.
波蘭 - Polska
Kierując się teorią spiskową zaczynam podejrzewać, że „mój” operator jest rusofobem trzymającym sztamę z politykami skrajnej prawicy i namiętnie nienawidzi Ruskich. Pewnie dlatego wymusza zabójcze opłaty rujnujące esemesową przyjaźń polsko-rosyjską. Wspomnę, że na telefoniczną mało kogo stać, bo minuta rozmowy z Kamczatką kosztuje… 17 złotych.
Odhumanizowane korporacje, odgrodzone od płatnika sztucznie ugrzecznionymi infoliniami, specjalizują się w drenażu naszych kieszeni, robią wszystko żeby człowieka otumanić. Obstawione sprzedajnymi prawnikami tworzą pokrętne umowy spisane maczkiem, których konkluzja sprowadza się do jednego: głupi klient nigdy nie może mieć racji, na zasadzie – widziały gały co brały i trzeba było przeczytać umowę przez szkło powiększające.
Jeszcze nie spotkałem nikogo, kto wyznawałby się na rachunkach. I myślę nie tylko o koszmarnie zamotanych fakturach operatorów, które dla dobra klienta (!) wyposażane są w instrukcję: jak należy czytać fakturę. Trzeba tutaj dodać, że cała ta „instrukcja zrozumienia faktury” sama w sobie jest jakąś szaradą a zrozumienie jej wymaga dogłębnych studiów lingwistycznych z elementami prawa i ekonomii. Podobnie już wyglądają rachunki z elektrowni, gazowni i wodociągów. Jedynym usługodawcą w Brzegu, który do reszty nie zwariował jest firma wywożąca nieczystości.
Kiedy zabieram się do lektury czegoś takiego zamykam się w ustronnym miejscu, upewniwszy się wcześniej, że nie ma w domu nieletnich, przy których nie wolno przeklinać. Usługodawcy w trosce o dobre samopoczucie i w ochronie firmowego logo drukują rachunki na śliskim papierze, który, niestety, w toalecie nie przyda się już do niczego. Dodatkowo jesteśmy zasypywani kolorowymi reklamami oraz gazetkami korporacyjnymi, które jako żywo przypominają biuletyny świadków Jehowy. Ludzie przedstawieni w tych wydawnictwach są szczęśliwi i uśmiechnięci, jakby dostali się do telefonicznego raju. Mało tego, wystarczy odwrócić kartkę a tam szczerzy zęby sam prezes korporacji, wyretuszowany na półboga. Nie muszę dodawać, że cała treść biuletynu traktuje o złotym cielcu – mamonie.
Jak wspomniałem papier nienadający się do spożytkowania w wychodku jest też niepalny i nie podlega biodegradacji. Dlatego za tysiąc lat, kiedy już nas odkopią, potomni będą mogli odczytać, jak w XXI wieku troszczono się o człowieka. Kończąc muszę nawiązać do tytułu. Niedawno byłem świadkiem rozmowy matki z synem kłamczuszkiem.
- Złożyłeś babci życzenia?
- Tak, wysłałem SMS-a.
- Jak to, przecież babcia nie ma komórki?!
- No… a przecież babusia nosi w uchu słuchawkę bluetooth i na sztywno jest podłączona do muzy z telefonu.
- Ależ dziecko! To aparat słuchowy…
Leszek Tomczuk