Zasnuty mgłą znad białoruskich mokradeł, spowity pajęczyną resztek babiego lata z Pobuża ukraińskiego, jesienny Lublin cały w zaszlochaniu. Żegnamy oto Kanthaka Jana, który jako spadochroniarz z Gdańska robił za posła naszej umiłowanej Lubelszczyzny.
Użyty w czasie przeszłym niedokonanym czasownik "robił" wydaje się być sporym nadużyciem, boć tenże w Lublinie nic nie robił, a w każdym razie niczego namacalnego nie dokonał. Pokazanie się parę razy w tefałenie na tle planszy z panoramą Koziego Grodu to jedyne przejawy publicznej aktywności. Potem i to przepadło, bo albo stacja zrezygnowała z kanthakowego gaworzenia, albo on sam zaniechał występów w polskojęzycznym medium.
Docierały co prawda sygnały o wojażach po kalifornijskim San Francisco i tropieniu na miejscu sklepów mięsnych dla środowisk LGBT, czy występy w trupie politycznej o ekscytującej nazwie "KaKaO" (Kanthak - Kaleta - Ozdoba), ale dalibóg tamta działalność z problemami Lubelszczyzny miała związek zerowy.
Jedynym śladem kanthakowej aktywności pozostaje upstrzona wlepkami tablica zapraszająca do zaryglowanego na trzy spusty biura poselskiego. Upiorna tablica z twarzą z wydrapanymi oczodołami wciąż straszy kolejkowiczów "Dobrej Pączkarni" przy Krakowskim Przedmieściu 19. Biuro zaciemnione, zapomniane i nikomu nie służące.
Lubelacy nie doczekali realizacji żadnych z zapowiadanych cudów wszystko obiecującego i rzekomo wszechmogącego w trakcie kampanii wyborczej Kanthaka. Niektórym z nas najbardziej doskwiera brak dostępu do morza, który miał się otworzyć dzięki gdańszczaninowi chwilowo oderwanemu od Bałtyku i posłanemu przez partię z zadaniem cywilizowania wschodnich rubieży.
Przyśpiewka spod Biłgoraja
Za pasem zima
a Kanthaka w Lublinie ni ma
i dyć już nie będzie,
bo zasiadł na wysokiej grzędzie!
Oj dana, oj dana!
Tytuł felietonu jest zwodniczy i nieco pokrętny. Wszak ostatnie pożegnanie kojarzy się z ostatecznością, a milczący ostatnio niczym grób Kanthak właśnie ożył. Z szarmanckim uśmiechem sfotografował się w jednym rzędzie z Jackiem "co by tu jeszcze rozpi*rdolić" Sasinem. Powitany na Twitterze przez tegoż, jako wiceminister aktywów państwowych. Sasin musiał wiedzieć skąd jego pomagier pochodzi, bo witając użył marynistycznej konwencji "witam na pokładzie". Nieroztropnie, złośliwcy będą teraz spekulować, że łajba z dwoma leniwymi sternikami niechybnie zatonie.
- Jak wytłumaczyć wybór Kanthaka na sasinowego przybocznego? Sasin, będąc mieszkańcem podwarszawskich Ząbek, również wylądował na Lubelszczyźnie z worem pełnym obietnic. Spadochroniarstwo obu dżentelmenów łączy. Sasin posłuje z okręgu chełmskiego i niedawno wystąpił w roli ojca mega sukcesu polegającego na wystawieniu Łuku Zwycięstwa w Tomaszowie Lubelskim.
Innym wytłumaczeniem tak wyczekiwanego awansu Kanthaka jest to, że jako jedyny z trojga trupy "KaKaO" nie załapał się na ministerialny stolec. Musiał w końcu coś na otarcie łez dostać i los się wreszcie doń uśmiechnął, a że kosztem zawiedzionych lubelaków? Coż, jakoś to przebolejemy.