Jak to się dzieje, że mądrzejsi
przegrywają z głupszymi? - zapytali Witold Bereś i Krzysztof
Burnetko Ryszarda Kapuścińskiego.
Cesarz reportażu
odpowiedział: Spokojnie. To zjawisko globalne. To nie jest tak, że
tylko w Polsce wybiera się takich ludzi, jakich się wybiera. /.../
Jest tak, że w skali globalnej jest jakaś negatywna selekcja. To
również jest wina młodych pokoleń – do trudnych zadań się nie
garną młodzi, zdolni ludzie. Młodzi, zdolni ludzie widzą swoje
ścieżki karier w zupełnie innych sferach. Wszędzie polityka jest
nisko notowana, a kariery polityczne są bardzo podejrzane.
A
zatem – do polityki idą zwykle ludzie mniej ciekawi, przez to
polityka jako sfera życia nie cieszy się wielkim prestiżem,
zresztą na całym świecie otoczona jest pewnym rodzajem
podejrzliwości... /”Kapuściński: nie ogarniam świata” - Świat
Książki 2007/.
Jak tu odnieść się do wylewnych gratulacji
Johna McCaina, w końcu gościa przegranego, skierowanych do Baracka
Obamy natychmiast po ogłoszeniu wstępnych wyników? Czy wyautowani
winszowali szczerze? Pewnie nie, wszak pokonany republikanin musiał
tonować gwizdy swoich popleczników kraczących, że prezydent-elekt
podzieli los Johna Kennedy'ego.
Amerykański Wersal to przecież
gra pozorów. O ileż zdrowiej było zastosować wariant polski.
Ustępujący powinien się naburmuszyć i zostawić na biurku
zdawkowy papier. Albo wymlaskać gratulacje po miesiącu, kiedy już
wszystko się uleży i przejdzie największa złość.
Szkoda, że
obamomania dobiegła końca, to całe medialne szaleństwo, które w
Polsce było tak samo gorące, jak na Hawajach – w ojczyźnie
ukochanej babci Baracka. Zadyma amerykańska zepchnęła sprawy
krajowe na bok. Nagle stało się mniej ważne, kto na kogo się
obraził i kto komu podłożył świńskiego ryja. Przez
wielotygodniowe wymienianie we wszystkich przypadkach imion Johna i
Baracka zapomniałem jak nazywa się prezydent Polski i nie wiem, czy
to postawa patriotyczna, choć taka amnezyjka jest całkiem
przyjemna. Bezcenne: Móc oderwać się od przaśnej polityki
robionej w dąsach i obrazach majestatu. Przez moment nie mieć
pojęcia, kto w Polsce głową a kto szyją jest, kto komu pisze
instrukcje i kto w czyim imieniu wygłasza je na brukselskich
salonach.
Szerzący w narodzie czarnowidztwo publicyści orzekli,
że Polacy jeszcze nie dojrzeli do prezydenta czarnoskórego.
Wcześniej znaleźliby mu dziadka z Wehrmachtu i ujawnili, że to gej
i mason, a nawet kobieta-cyklistka, którą trzeba wciągnąć na
krótką listę i zniszczyć. Z pewnością każdy „inny” byłby
u nas nie do zaakceptowania, okazałby się człowiekiem z układu,
podłym agentem zdekonspirowanym przez uczonych z IPN.
Chociaż
nie, przecież Mulat już w Polsce trochę porządził. Ale o tym za
moment.
Prawykonawca nowej wersji hymnu państwowego jest za
rozpisaniem referendum w sprawie... referendum, z jednym prostym
pytaniem, na które odpowie niewyznający się na ekonomii ciemny
lud: Czy to grzech żeśwa w te uńje wdepły? To bardzo dobry pomysł
jest, bo w czym niby euro ma być lepsze od złotówki?
Oczywiście
referendum nie podoba się różnorakim gazetom. Tak naprawdę
pismakom nic już się nie podoba, nawet to, że przyprezydenccy
urzędnicy uszczegółowili w kategoriach geograficznych, gdzie mają
dotrzeć gratulacje powyborcze, mianowicie do państwa o nazwie:
Stany Zjednoczone Ameryki... Północnej. Na mapie świata takiego
kraju nie ma. Ale Ameryk przecież jest wiele i co by się stało –
pytam – gdyby prezydencka depesza trafiła na Południe, dajmy na
to na Ziemię Ognistą albo Przylądek Horn?
Dziennikarzom
naprawdę nic się nie podoba, a mnie wręcz przeciwnie, oto
przykład. Przypadło mi do gustu to z jakim zapałem
najsympatyczniejszy polski poseł Jacek Kurski rwie się do roboty,
jak podczepia się prywatnym mercedesem pod konwój CBA
transportujący gangsterów „Wróbla” i „Piasta”, żeby tylko
dotrzeć na czas. Dzięki akcji w stylu Jamesa Bonda poseł w ogóle
dojechał na komitet polityczny partii, a następnie zasilił budżet
fundacji na rzecz pomocy ofiarom wypadków drogowych, z dobroci serca
odejmując ze skromnej diety 500 zł. Dobrowolnie i bez wymachiwania
immunitetem! Oto tryumf szlachetności, odwagi i ułańskiej
fantazji. I bez znaczenia jest to, że konia zastąpiły konie
mechaniczne wyhodowane w kraju, gdzie działał Wehrmacht.
Świat
podnieca się faktem, że Amerykanie wybrali sobie czarnoskórego
prezydenta. Też mi coś, przecież Polacy byli pierwsi! To u nas,
krótko bo krótko, wicemarszałkiem Sejmu był... Mulat. A nawet
przez parę miesięcy ten sam ciemnolicy współtworzył najlepszy w
historii rząd. Andrzej Lepper, bo o nim mowa, czyż nie jest ciemny?
I bynajmniej nie ma na uwadze jego poglądów ekonomicznych.
O
tym, jak niewiele różnimy się od USA uświadomił mi żoliborski
strateg, który niedawno powiedział, że jego brat jest taki sam jak
Barack Hussein Obama, oczywiście nie o kolor skóry tu idzie, a o
dynamizm i zapał do wielkich przemian. Czas już dać odpór
złowrogim, podszeptom, że polski prezydent ma anachroniczne poglądy
i zalatuje naftaliną. To kolejny przykład braku kindersztuby.
Skoro zaistniał Artur Borubar niedługo
dowiemy się, że za wielką wodą żyje sobie Oback Barama,
uzbrojony w tarczę antyrakietową, który pewnego dnia wywalczy
Polakom bezwizowy odlot do raju. Kiedy to wreszcie nastąpi?
Oczywiście po wielkim balu.
Leszek Tomczuk