Tytuł jest trochę odjechany, ale za to niezakłamany. W wolnym
tłumaczeniu w tytule czytamy: Latem na Placu Czerwonym. Ale to jeszcze
niczego nie wyjaśnia, potrzeba komentarza
Tak się złożyło, że od dawna jestem rozpoznawany pod rosyjsko brzmiącym pseudonimem „letom” i akurat latem byłem w Moskwie. O godzinie 6.41, dowód – zdjęcie z kremlowskim zegarem. A więc piszę prawdę najprawdziwszą. Trafniejszy byłby tytuł ‘Privet z Placu Czerwonego’, bo dzisiaj głównie o prywacie będzie, ale niech już tak zostanie. Najlepiej wymotajmy się z tych językowych zapętleń, bo kogo obchodzi, dokąd letom latem pojedzie?
A więc znowuż prywata, czyli o sobie: o namiętności, o złości i o nadziei. Sympatykom z góry za przeczytanie dziękuję, nienawistnikom z dołu nie czapkuję – przecież i tak tu zajrzą, choćby z troski o poziom żółci, która w jednostkowych przypadkach stanowi o ich ‘być albo nie być’. Nieskromnie stwierdzę, że to dzięki moim staraniom niektórzy mogą sobie hamletyzować.
Dlaczego nie mam zaprzątać cudzej uwagi skoro ktoś moje pisanie chce publikować? Nie wierzę w podziw i uwielbienie, ze złudzeń odziera mnie lektura postów pod tekstami zawieszonymi na portalu www.brzeg.com.pl. Niektóre głosy są szczerym, aczkolwiek zakamuflowanym zamiarem dokopania i dorobienia gęby.
Zatrzymując się przy chuliganerce zaśmiecającej internet połajankami z góry staję na przegranej. Niby to poboczność i margines, ale bynajmniej nie wąski. Internetowa agresja przybiera falę monstrualną, to istny motorway, autobahn, avtomagistral o szerokości Jeniseju. Ludzie publikujący pod swoim nazwiskiem zbierają cięgi od tych pisujących anonimowo. Pół biedy jeśli głos zabiera smarkacz bez kindersztuby, dramat zaczyna się w momencie, kiedy „dyskutuje” osoba zaufania publicznego, radny z wyboru, ktoś zaprowadzający społeczną szczęśliwość. Taki – pożal się Boże – polityk propagujący swoje wporzo-ideolo zamaskowany niczym Zorro.
Ktoś niekochający Kaczora, czy innego Donalda natychmiast zostaje przezeń zaszufladkowany, jako polityczny wróg, w skrajnej wersji… bolszewik. Dla podkręcenia poetyki wspomogę się cytatami, które dotyczą tylko mojej osoby: towarzysz „towarzysza Passenta” i korespondent „radia Erewań”, „postpeerelowski” miłośnik „Rosji poradzieckiej”, „wyrzutek społeczeństwa” bez szans na Boże miłosierdzie, biorący za literackiego patrona „komunistę i czerwonoarmistę” (tu: Jarosław Haszek), i – lepiej się przeżegnać – „czekista”. Aż strach pomyśleć, kim jeszcze człowiek mógłby być, gdyby wyżerał z samorządowych koryt, brrr… kwik-kwik…
A teraz się pochwalę. Wiem, kto wielce namiętnie miętoli moje nogawki. To mocno zaangażowany erudyta, który aby letomowi dowalić podpiera się nazwiskami światowymi: Hemingway, Montesquieu, Gaudyn i Ruskin (John, żaden Iwan). Taki ktoś to i w AWS się zaznaczył, wiele dobra uczyniwszy, a kiedy ów potworek polityczny skonał – stał się prawym i sprawiedliwym. Niewiele ryzykując zdiagnozuję, że całym sercem powątpiewa dzisiaj w geniusz Ludwika Dorna – ojca założyciela PiS i pana suki Saby. Jako gościu ambitny, któremu grunt już się usuwa – szkodnika i winowajcę upatrzy w „sierpomłotnym felietoniście pieczołowicie wypełniającym funkcję ideologicznego lektora portalu”. Ufff…
Czy politykowi można odmówić prawa do połajanek? Póki pasie się na społecznym żołdzie – zdecydowanie tak! Konstruktywna krytyka i kulturalna polemika, owszem, ale z otwartą przyłbicą. Ktoś operujący pod wymyślnym pseudonimem, pomstujący na wyborców (nawet nie swoich) to nie tylko tchórz, to złodziej, który przywłaszczył społeczne zaufanie. Człowiek po paru klasach klasy nie nabędzie w żadnej klasie, tutaj potrzebna resocjalizacja. Najlepiej na Kamczatce!
Porozglądajcie się i poczytajcie, jak ujada niejaki „krótki”, którego obelgi ukierunkowane są personalnie, strzela zatrutymi słowami, seryjne i chaotyczne, niczym z rozkalibrowanej pepeszy. Tenże „dyskutant” od dawna jest uwiązany do samorządowej budy /Broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą, widać, podjadł, a wyście przejedli… K. I. Gałczyński/.
Jakiś czas już milczał, myślałem, że się utemperował. Ale nie, znowuż się rozwarczał. Weteranie! Czas już zawalczyć o nadwerężony honor, niechby i w trybunale. Trzeba udowodnić, że „krótki” to nie żaden radny, tylko jakiś biedaczek – bezradny.
Przyznaję bez tortur: klimaty wschodnie mnie fascynują i daję temu wyraz przy każdej okazji. Ciepłe uczucia, proszę wysokiego sądu, jednak nie dowodzą, że bolszewia musi zaraz zalewać ulokowaną po lewicy pompę, ale o czym my tu rozmawiamy? Co tam ja. Ot, spójrzmy na Braci wychowywanych na patriotycznych podwórkach, którzy dopiero pod starość wychynęli na świat. Rozejrzeli się, posmakowali i rwą się teraz i do Brukseli i Tbilisi. Serca ich rozharatane niczym (polecę polonistą) Judymowa „rozdarta sosna”. Oto posiadacze „czapki z piór” niesprawiedliwie podejrzewani o „chocholi taniec”, nagle stali się Europejczykami...
Kończąc wyznam całą wiarę. Wespół w zespół winniśmy dziękować Lechowi Wałęsie za historyczny skok i Leszkowi Balcerowiczowi za twardą złotówkę. Polski złoty nieźle dźwięczy nawet na Placu Czerwonym, a tamtejsi ludzie doskonale wiedzą, komu cuda owe zawdzięczamy.
Korzystając z okazji zapraszam do
galerii fotograficznej www.brzeg.com.pl, gdzie zamieściłem nowe (najlepsze!) zdjęcia kamczackich wulkanów.
Leszek Tomczuk