Ci Amerykanie mają łeb. I to na karku (bo są i tacy, co mają go poniżej pasa). Wymyślili Internet, wyobraźcie sobie. Cuda przed nami.
Na początku było skromnie. Mogłeś przesyłać dane. Potem mogłeś oglądać obrazki. Następnie mogłeś umieszczać w Internecie i ściągać z niego muzykę i filmiki. Potem przez Internet mogłeś słuchać radia i oglądać telewizję. Teraz możesz oglądać wszystkie seriale - o której chcesz i jakie chcesz. Możesz czytać książki, sprawdzić rozkład jazdy ze Szkolnej na Konopnicką, z Brzegu do Łosiowa i nazad. Możesz kupować prawie wszystko, sprzedawać, zamawiać usługi, załatwiać sprawy urzędowe, kraść i brać kredyty. Możesz sprawdzić gdzie naprawić auto, pieska, albo siebie - psychicznie, fizycznie, okulistycznie, stomatologicznie, protetycznie i duchowo. Możesz podejrzeć kto ma długi, a kto zanadto gotówki. Możesz śledzić notowania list, giełd, walut i innych onych. Możesz szpiegować i być szpiegowanym. Umówić się na randkę tudzież cosik więcej - zobowiązująco albo nie. Możesz znaleźć znajomego, którego nie widziałeś ze 20 lat i nie masz pojęcia gdzie jest. Albo dokładny przepis na schabowego, sernik, podryw i bombę atomową. Możesz grać w jakąś wyrzynkę, w bilarda lub innych Simsów z kimś na świecie. Możesz przez Internet na żywca rozmawiać z babcią z Pcimia albo z brachem z Anglii. Mało tego - możesz nie tylko rozmawiać, ale i oglądać ich przemiłe facjaty na ekranie monitora jak sobie zaplugandplayowali kamerki. Możesz dyskutować na czacie z prowadzącymi audycję radiową lub program TV, który akurat teraz leci na żywo. Możesz sprawdzić czy za kilka dni pogoda cię oleje, czy usmaży. A nawet zobaczyć, kto siedzi w knajpie w Nowym Jorku. Albo podziwiać swój padół z satelity. Możesz namierzyć sam siebie przez komórkę, żeby w razie autozguby odnaleźć się na jakimś obcym terenie. Ale to też mało. Tak. To jeszcze mało.
Teraz możesz czytać gazety i śledzić najnowsze informacje i ploty, bieżące wydarzenia na świecie - na internetowej wizji i fonii. I możesz je na żywca komentować. Mało tego.
Internet sprawił, że teraz możesz sam być jednocześnie autorem, redaktorem naczelnym i wydawcą. Twórcą i odbiorcą w jednym - utworów literackich, muzycznych i filmowych oraz trendów mody. Możesz informować, dezinformować, radzić i odradzać. Przesłać liścik miłosny burmistrzowi albo anonimowy paszkwil na sąsiada. Przez Internet możesz nawet głosować w wyborach. W wyborach na najlepszą piosenkę w muzycznym show telewizyjnym. Na najlepszego piłkarza jak grają w gałę na Narodowym i nie tylko. A także na polityka w narodowym show o miejsce w Sejmie, parlamencie i na stołek prezydenta. Taka to chryja! Cuda, no. Ja tam nie jestem wybredny czy nadto wymagający. Ale z pewną dozą niepohamowanej ekscytacji czekam, aż Amerykanie (ci co mają łeb na karku) wymyślą, by Internet sprawił, żebyś był prostym robolem, policjantem, lekarzem, radnym i burmistrzem jednocześnie. To ci dopiero będzie chryja. A co! Niech postęp idzie. W końcu komputer to też człowiek. Choć nie ochrzczony. A dla niektórych to nawet więcej niż człowiek. Niektóre one ludzie, jak pół dnia nie mają Internetu, to są całe chore. Tak bardzo, że nie wiadomo kogo wzywać - psychologa, kardiologa, neurologa, policję czy księdza. No pewnie. W końcu Internet też ma swojego świętego patrona - Izydora z Sewilli. Kurcze, żeby on widział jakie duszyczki można oglądać w tym Internecie. Że Mysz Polonia się chowa. I inne kociaki, lwice i śnięte ryby. A jakie kazania piszą co niektórzy duchowni i święci partii politycznych. W żywe oko ci nie powie. Po co. Ma Internet. Machnie nicka i hulaj dusza... piekło w mieście. Albo w kraju.
Tak. Dobrowolnie i coraz bardziej zaplątujemy się w sieć, którą sami na siebie zarzucamy codziennie. Redukując się do dot com, pl, net... Teraz przez Internet możesz wszystko. No, może poza odczuwaniem doznań zmysłowych (oprócz patrzenia) i płodzeniem dzieci. Ale kto wie? Za miesiąc, rok, pięć lat... Wszak ta elektroniczno-internetowa machina pędzi jak na wariackich papierach, a mam nieodparte wrażenie, że do końca jeszcze się nie rozpędziła. I niech ktoś spróbuje stanąć i zatrzymać ją. Przewali się po nim i nikt tego nawet nie zauważy. No, chyba że ten ktoś wyłączy prąd. I cały współczesny postęp szlag trafi w ułamku sekundy. Będzie to swoisty restart systemu.
I wtedy nawet wciśnięcie na klawiaturze Ctrl+Z w niczym już nie pomoże.
(bo jak na razie nawet Amerykanie, co to mają łeb na karku, nie wymyślili tego, jak zasejwować prąd)
Ale chryja.
Alt+F4.