środa, 24 kwietnia 2024

j.horezgaMy, fantaści, wiemy, ale nie możemy wam nic opowiedzieć, ponieważ nasze narzędzia komunikacji nie są ze sobą zestrojone. Wy stawiacie pytania /.../ my, ludzie z otwartymi umysłami, nie możemy ich nawet usłyszeć.

 

 

 

 

Zwornik przedmiotowy

Instrukcja obsługi "zaczarowanego ołówka" (licencja - T.S. Eliot)

(Z cyklu: "Science-Fiction według łotra")

Jakie korzenie oplątują głazy, jakie konary
Rosną nad tym rumowiskiem kamieni Synu człowieczy,
Nie potrafisz powiedzieć ani zgadnąć - bo znasz tylko
Stos rozbitych obrazów
Thomas Stearns Eliot "Ziemia Jałowa"

 

W otwierającym niniejszy cykl felietonie określiłem zjawisko science-fiction mianem zaczarowanego ołówka. Wymyśliłem ten termin w oparciu o epizodyczne i z pozoru błahe wydarzenie w treści książki Kurta Vonneguta pt. Śniadanie mistrzów.


Kiedy prawie trzydzieści lat temu po raz pierwszy czytałem tę opowieść, wielopłaszczyznowość znaczeniowa krótkiego incydentu w toalecie nowojorskiego kina porno nie była dla mnie czytelna. Musiało upłynąć sporo wody w zatrutych ściekami rzekach świata, aby moja świadomość osiągnęła gotowość do interpretacji takich i podobnych przesłań. Do książki wróciłem (nie po raz pierwszy, zresztą) podczas studiowania antropologii kultury u schyłku czwartej dekady swojego żywota. Dopiero uzbrojony w nową wiedzę i posiadając rozbudzony w trakcie antropologicznej przygody aparat poznawczo-refleksyjny, odczytałem zdarzenie z książki jako metaforę osobistego stosunku jej autora do możliwości, jakie daje zastosowanie estetyki i technik narracji właściwych dla uprawiania science-fiction. Pomyślałem sobie wtedy: "To takie proste! Bohater książki jest geniuszem, znającym odpowiedzi na najtrudniejsze pytania zadane w historii myśli ludzkiej, ale nie może znaleźć w swoich kieszeniach ołówka, aby je zapisać!". Pomyślałem też, że Vonnegut mówi: "Patrzcie! My, fantaści, Wiemy, ale nie możemy wam nic opowiedzieć, ponieważ nasze narzędzia komunikacji nie są ze sobą zestrojone. Wy stawiacie pytania w nieodpowiednim miejscu i my, ludzie z otwartymi umysłami, nie możemy ich nawet usłyszeć. A do tego nie mamy ołówka piszącego w czytelny dla was sposób! Dlatego żyjemy w dwóch różnych światach. My chadzamy swoimi ścieżkami, a wy swoimi".


Opisana wyżej relacja może być również ilustracją rozdźwięku istniejącego pomiędzy ludźmi uzurpującymi sobie prawo do głoszenia sądów kategorycznych w sprawach dotyczących literatury i poezji a osobnikami piszącymi wbrew czy to literackim trendom i modom, czy też wykładniom sztywnych poetyk, czy chociażby na przekór opiniom i wyrokom serwowanym przez zamknięte w getcie przed geniuszem fantastyki środowiska krytyczno-opiniotwórcze. Już 1965 roku Vonnegut stwierdził na łamach "The New York Times Book Review", że "cała SF to sztuczna kategoria stworzona przez literaturoznawców, by zamknąć w niej pisarzy, z którymi nie wiadomo co zrobić [...] Byłem niechętnym mieszkańcem szuflady z napisem SF i chciałbym, by mnie stamtąd wypuszczono". Jak twierdził (i z czym się w 150 procentach zgadzam), oplakietkowanie twórczości jakiegoś pisarza znaczkiem SF stygmatyzowało ją (i czyni to nadal) w świecie tzw. "mainstreamu" jako niepoważną. "Utrzymuje się przekonanie [pisał Vonnegut w autobiograficznej Niedzieli Palmowej], że nie można i być szanującym się pisarzem, i rozumieć, jak działa lodówka. [...] Dowiedziałem się od recenzentów [po publikacji Pianoli], że pisuję SF. Przedtem myślałem, że piszę o życiu, o rzeczach, których nie mogłem nie widzieć i nie słyszeć w Schenectady, bardzo rzeczywistym mieście".

 

Ale to właśnie Vonnegut był jednym z tych pisarzy SF, których twórczość zaczęła sprawiać nieliche kłopoty amerykańskim literaturoznawcom i krytykom. Najwięcej chyba zamieszania narobiła wtedy wydana w 1968 dziwna opowieść, której leitmotivem miało być w założeniu opisanie skutków irracjonalnej decyzji o zbombardowaniu Drezna przez aliantów podczas II wojny światowej. Nadając jej tytuł Rzeźnia numer pięć, autor odwołał się do osobistych przeżyć i wspomnień z czasów, kiedy jako jeniec wojenny trafił do Drezna i pracował w zakładzie o takiej właśnie nazwie - Rzeźnia numer 5. Którejś nocy nadleciały amerykańskie bombowce i zrównały Drezno z ziemią. Podczas jednego nalotu zginęło około stu trzydziestu pięciu tysięcy ludzi. Więcej niż podczas obu ataków atomowych na Hiroshimę i Nagasaki. Kurt Vonnegut ocalał. A to, co ujrzał i czego doświadczył po wyjściu ze schronu, przez wiele lat próbował bezskutecznie ująć w ramy powieści. Opis owego trudnego procesu przełożenia dramatycznych wspomnień na literacki język zajmuje zresztą w Rzeźni... sporo miejsca i zostaje doprowadzony do momentu tłumaczącego czytelnikowi okoliczności nadania książce podtytułu Krucjata dziecięca.


Rzeźnia... musiała narobić wiele kłopotu ludziom lubującym się w etykietowaniu i kwalifikowaniu zjawisk. Z jednej strony Vonnegut dosadnie i dobitnie opisuje ciąg rzeczywistych wydarzeń (nawiasem mówiąc, wspomina nawet o traktowaniu Polaków przez Niemców czy też o przesiedleńcach z Breslau), konstruując opowieść na krótkich zdaniach i akapitach Z drugiej jednak strony wplata w narrację wątki o charakterze czy to czysto fantastyczno-niekoniecznie-naukowym, czy też próbuje sygnalizować swój stosunek do zjawiska science-fiction, wskazując na jej paradoksalną umiejętność przywracania równowagi tam, gdzie rzekomo normalna cywilizacja spowodowała szkody niemożliwe do naprawiania bez pomocy z zewnątrz. W odbiorcy zostają rozbudzone dziwne emocje. Czyta o dziesiątkach tysięcy trupów, rozkładających się w schronach Drezna, aby za chwilę wyruszyć razem z głównym bohaterem na planetę Tralfamadoria, na której tenże robi za eksponat w "ogrodzie zoologicznym", spółkując przy okazji z porwaną z Ziemi gwiazdką porno. A do tego autor nigdzie nie wyjaśnia, czy według niego pozaziemskie przygody bohatera są efektem ?choroby" umysłowej spowodowanej udziałem w II wojnie światowej i doświadczeniem zniszczenia Drezna, czy też traktują o ?rzeczywistym" porwaniu dwojga Ziemian i umieszczeniu ich w pozaziemskim ZOO.


Efekt tylko z pozoru wydaje się obrazoburczy i świętokradczy - opowieść zapada w pamięć na długie lata, stając się jedną z najważniejszych lektur traktujących o dramatyzmie i irracjonalności wojen.
Kilka lat po premierze Rzeźni... zaczęto coraz śmielej traktować science-fiction jako ?współczesne mitologie, tłumaczące miejsce człowieka w świecie", a do interpretacji twórczości fantastów przykładać wypracowane metody. W ten sposób postąpił niejaki Willis E. McNelly, powołując się w pracy The Other Side of Realism na możliwość świadomego zastosowania przez Vonneguta tzw. "zwornika przedmiotowego" (znanego chyba bardziej jako "obiektywny korelat"), tj. figury literackiej zdefiniowanej przez Thomasa Stearnsa Eliota w 1913 roku w eseju1 pt. Hamlet.


"Wyrazić uczucie w formie artystycznej można tylko znajdując korelat obiektywny, a więc zestaw przedmiotów, jakąś sytuację, jakiś ciąg wydarzeń, które powinny stać się formułą tego właśnie konkretnego uczuciowego stanu, skutkiem czego przywołanie faktów o charakterze zewnętrznym, które wyczerpać się muszą w doznaniu zmysłowym, przywoła również odpowiedni stan uczuciowy" - pisze Eliot.


Dominika Oramus twierdzi, że tak potraktowana SF "pozwala przyjrzeć się zjawiskom i zależnościom niedostępnym dla prozy realistycznej. Dzięki konstruowaniu nierealnych fabuł może przekazać wrażenie absurdu czy przerażenia, jakie trudno jest wzbudzić tej drugiej. Autor nie potrafi zmusić czytelnika przyzwyczajonego do schematów powieści wojennej, aby, czytając Rzeźnię numer pięć, poczuł to, co Billy Pilgrim [główny bohater książki] czuł w ruinach Drezna lub w późniejszych latach, gdy je wspominał. Może natomiast pokusić się o pobudzenie podobnych emocji przez stworzenie innej, jawnie absurdalnej sytuacji podróży w czasie, porwania przez UFO czy bycia eksponatem w ZOO na innej planecie".

 

***

 

W 1948 roku z umysłem Pilgrima zaczynają się dziać coraz bardziej niepokojące sprawy, w konsekwencji czego trafia do wojskowego szpitala dla weteranów. Tam, podczas rekonwalescencji, Billy poznaje Eliota Rosewatera - miłośnika twórczości Kilgore'a Trouta. Jak się dowiadujemy z treści książki, obaj doświadczyli utraty sensu życia pod wpływem doświadczeń II wojny światowej i dopiero fantastyka naukowa pomaga im odnaleźć swoje miejsce w świecie. Gdzieś wtedy Rosewater mówi Billemu, że wszystko, czego można się dowiedzieć o życiu, w zasadzie jest w Braciach Karamazow Fiodora Dostojewskiego.

     - Ale to już dziś nie wystarcza - dodaje.

 

Dobranoc Państwu!

 

Literatura:
1. T.S. Eliot, Kto to jest klasyk i inne eseje, Znak 1998.
2. K. Vonnegut, Rzeźnia numer pięć, czyli krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią, PIW 1989.
3. D. Oramus, O pomieszaniu gatunków. Science fiction a postmodernizm, TRIO 2010.

Książki z biblioteczki własnej autora.

________________
1 W eseju z 1961 O krytyku krytycznie Eliot wskazuje na abstrakcyjność owego pojęcia.

Dodaj komentarz

horezga na pasku