sobota, 23 listopada 2024

j.horezgaWyjaśnijmy sobie od razu, że nie mam zamiaru nikogo do czytania science-fiction specjalnie przekonywać i nagabywać, ani tym bardziej zmuszać. Prawdziwym fantastą najczęściej jest się z urodzenia.

 

 

Dziwka nie z tej Ziemi

Z cyklu: "Science Fiction według łotra"

 

Należy się kilka wyjaśnień. I to nie tylko z powodu takiego, a nie innego tytułu niniejszych rozważań. Z "dziwek" wytłumaczę się już za chwilę. A raczej zrobi to za mnie On. Wielki Autorytet. Ten, którego refleksje i spostrzeżenia stają się niepodważalnym sądem w sprawie. Ten, który szydząc - chwali, a karcąc - boleje nad "dyamentem" skrytym w popiele słabizny literackich uniesień. Przed którym jeno nad marnościami - marność, po zaś - co najwyżej skarlałe rzesze epigonów. Ten, któremu nie spróbuję nawet uszczknąć zasłużonej sławy. Alfa i Omega. Delficka wyrocznia. Mistrz i Guru.


Zanim jednak nie tyle o samym Lemie, co o obłędnym kole epigońskiego bezkrytycyzmu w krytyce, pozwólcie proszę na zadośćuczynienie Waszemu zagubieniu w gmatwaninie niezbyt jaskrawych znaczeń, rozsianych w poprzednim (i otwierającym zamierzony cykl) felietonie. Nie zrodził się on bowiem jako dziecię cudownej Mocy, skutkującej na ten przykład dzieworództwem Anakina Skywalkera. Ma swoich ojców i jest najpewniejszym owocem licznych konsternacji, doświadczanych podczas bliskich spotkań z krytyką i próbami zmierzenia się z "gatunkiem". Co gorsze, nie tyle z próbami podejmowanymi przez samych entuzjastów, ile przez ludzi, od których z racji tzw. ?stanu i urzędu" oczekiwać należy rzetelności. Opartej czy to o wypracowane metodologie badań literackich, czy też o zwykłe i należyte przyswojenie czytelniczego materiału. Zwłaszcza, gdy materia owa nie jest homogeniczna i w swej istocie wycieka przez palce dłoni uzurpujących sobie prawa do zawłaszczenia jej w zaciśnięte pięści.


Tak, proszę państwa. Chcę zabrać swój głos w sprawie spędzającej najwyraźniej ostatnio sen z powiek części obserwatorów i komentatorów życia literackiego. W tej międzynarodowej aferze zwanej science-fiction, w którą zamieszana jest "banda osiłków" wymachujących magią i mieczem pod szyldem fantasy. Nie wyklucza się też powiązań z tzw. religią, jakkolwiek, nie wiedzieć czemu, spłycaną jeno do wotywnego wymiaru jej katolickiej odmiany - "klepania paciorków". Podejrzany zresztą jest cały fantastyczno-mityczno-kulturowy dorobek ludzkości.


Agenci "mainstreamu" dopuścili się nawet kilku bezprecedensowych prowokacji, przenikając środowisko ostatniego, zorganizowanego Ruchu Oporu, jakim jest tzw. fandom fantastyki. Prowokacje te w zamiarze miały osłabić niespotykanie kreatywny potencjał literackiego podziemia i poprzez zdeprecjonowanie części zjawisk - przedstawić Ruch w negatywnym świetle, uwypuklając wyimaginowaną miernotę intelektualną jego bojowników. Bezpośrednim zaś pretekstem do rozważań są ukłony czynione w kierunku fantastyki przez nadwornego intelektualistę niniejszego portalu, zacnego w piórze, imć Adama Boberskiego.


Jak przystało na fantastę, zamieszałem też nieco w czasoprzestrzeni, lokując odniesienia wyartykułowane w pierwszym felietonie w "rzeczach, które nadejdą". A konkretniej - w tekstach mających ujrzeć światło edytorskiego dnia dopiero w przyszłości. Jednocześnie wycelowałem w szereg wypowiedzi trudnych już do zlokalizowania w nieskończonej przestrzeni wszechświatów literackiego braku komunikacji. Oddalonych znacznie bardziej od axis mundi1 naszego (brzeskiego) układu peryferyjnego niż wynurzenia pana Adama. Muszę zatem przeprosić i uprzedzić: kontekst mojej pisaniny o science-fiction zawsze będzie wieloaspektowy i niemożliwy do stabilnego ukorzenienia w jednym tekście jednego autora. Cytując Deleuze'a i Guttariego: "Oto mamy sieć, czyli labirynt. Tutaj każda droga może się skrzyżować z dowolną inną. Nie ma środka, nie ma peryferii, nie ma wyjścia, ponieważ kłącze jest potencjalnie nieskończone".


Wyjaśnijmy sobie też od razu, że nie mam zamiaru nikogo do czytania science-fiction specjalnie przekonywać i nagabywać, ani tym bardziej zmuszać Prawdziwym fantastą najczęściej jest się z urodzenia. Fantasta powstaje z Woli tej Mocy, która w uniwersum Gwiezdnych Wojen przenika cały Wszechświat, zapładniając dziewicze łona mistycznym nasieniem ambiwalencji Dobra i Zła. Ale zdarza się również, że nacechowana fantastycznością dusza, w pitagorejskiej wędrówce trafia uśpiona do nowej, cielesnej powłoki, i dopiero po długich latach zostaje rozbudzona w dziwnych okolicznościach. Inklinacja do fantastyki eksploduje wtedy w jasnym rozbłysku supernowej, aby z czasem ustabilizować pulsującą duszę w świadomej swoich korzeni Istocie. Wywodzącej swój byt ze skrytej w mroźnych pustkach międzygalaktycznych przestrzeni - natury Wszechświata.


Nie będę też silił się na jakąś zażartą polemikę. Rozkład sił na solidnie ufortyfikowanych pozycjach nastąpił samoistnie i w trudnej do określenia przeszłości. Przeciwnicy raczej niechętnie spoglądają na siebie z dystansu i rzadko trafiają się w ich szeregach jednostki skłonne do Kontaktu. Nie jest to jednakowoż regularny konflikt. Relacja między krytyką mainstreamową i światem fantastyki przybrała kształt zimnej wojny. Po jednej stronie objawiającej się najczęściej pogardą i ironicznym pomrugiwaniem okiem w stylu: "Wiesz, to fantasta ;). On czyta te pierdoły o rakietach i Marsjanach...". Po przeciwnej zaś politowaniem, wyrażanym krótkim "i tak nie zrozumiesz...". Najfajniejsza w tym ostatnim jest dziwna koincydencja, bowiem podobnie reagują osoby dotknięte magią tanga argentyńskiego, bezsilnie próbujące podzielić się swoim doświadczeniem z najbliższymi i ze znajomymi. Bo i o tangu, wbrew zapowiedziom Naczelnego, skrobnąć coś zamierzam. A co jeszcze fajniejsze - planuję uczynić to poprzez pryzmat science-fiction.


Aby zatem nieco zmienić polaryzację biegunów wyznaczonych przez głównonurtowych gryzipiórków, skorzystam z narzędzi stosowanych przez nich samych do dyskredytacji niezrozumiałych najwyraźniej zjawisk. Poprzez wytknięcie nielogiczności w zastosowanych, a deprecjonujących fantastykę wywodach, oraz dzięki wskazaniu nierzetelności w posługiwaniu się faktografią w tychże, spróbuję przedstawić zjawisko s-f w korzystniejszym świetle, umiejscawiając jednocześnie je we właściwym miejscu na diachronicznej osi ewolucji literatury. Zamierzam zedrzeć popkulturową mordę, dorabianą science-fiction przez krytykę i przedstawić dowody na trwałe ukorzenie jej toposów i wątków w dorobku europejskiej kultury. A nawet wskazać na bliższy mojemu stosunkowi pogląd, wywodzący literaturę tzw. głównego nurtu z kulturowych archetypów, które nie będąc jeszcze literaturą sensu stricto, znamiona czystej fantastyczności jak najbardziej już nosiły. Bowiem to nie science-fiction jest wyrzutkiem. W nowoczesnym świecie tylko ona była zdolna udźwignąć ciężar wyzwań, stojących przed literaturą i z odpowiednią mocą reagować na zmiany w kulturowo-technologicznym środowisku, nie zrywając jednocześnie więzi z dorobkiem i korzeniami myśli nie tylko europejskiej, ale i penetrując intelektualny dorobek całej ludzkości.


No dobrze, dobrze, pytacie zapewne. Ale gdzie te obiecanie na początku cuda i dziwki? Niestety, znów mnie poniosło, a Naczelny każe "się streszczać". Dlatego też o "dziwce nie z tej Ziemi" opowiem w kolejnej odsłonie.

 


1 O axis mundi w najbliższych odsłonach.

 

Dobranoc Państwu!

(11-12 luty 2013)

 

horezga na pasku