piątek, 22 listopada 2024
gomelanParafrazując pierwsze wersy piosenki „Mamona” autorstwa nieżyjącego już Grzegorza Ciechowskiego, można spodziewać się, że premier Tusk, tudzież ministrowie Klich czy Sikorski podczas golenia podśpiewują sobie tak oto: „Było miło z prezydentem, już jest nieźle, już jest pięknie.”



Minister Obrony Narodowej obwieścił po spotkaniu z głową państwa, że „atmosfera była dobra.” Trzeba sprawiedliwie orzec, iż jest to dokładnie ta informacja, jaką przeciętnie inteligentny Polak winien otrzymać od jednego z najwyższych urzędników swego państwa. Wszak statystycznego mieszkańca nadwiślańskiej krainy nie może, a już na pewno nie powinno interesować merytoryczne sedno dyskusji ważnych rodzimych osobistości. Może nas zajmować jedynie to, czy było bez krzyków i z winkiem.

Można utyskiwać na Klicha, że ma tak niskie mniemanie o inteligencji rodaków. Również z tego powodu, że idzie w ślady poprzedniego ministra od wojska, którego nazwisko tak poddaje się obróbce przez przypadki jak Zapatero wpływom hiszpańskiego kleru. Niezbyt roztropnie brać przykład z pisowskiego watażki, który często mówi, co myśli, ale rzadko myśli, co mówi i ludźmi pomiata.

Lekarz-specjalista, gdyby był na tyle wspaniałomyślny i przyjął szefa ważnego resortu bez dwutygodniowej kolejki, winien zalecić mu większą wiarę w możliwości intelektualne rodaków. Przy okazji mógłby poradzić, jak wyleczyć co niektórych dowódców z zawodowej nonszalancji. Tylko jak tego dokonać, skoro nonszalancję wobec swych ziomków prezentuje sam minister?

Cały szkopuł w tym, że my jesteśmy tak daleko od standardów współżycia społecznego w państwach o wieloletniej tradycji demokratycznej, że gdy wysocy urzędnicy państwowi wychodząc ze spotkania stwierdzają, że „była dobra atmosfera,” to stanowi to chleb powszedni, stuprocentową normalkę, nihil novi. Nie dziwi nas, że gdy spotykają się przedstawiciele stronnictw, które, stosując kurskopodobny skrót myślowy, się nie lubią, to najważniejsze jest, by było miło. Bo jeśli nie będzie miło, to ważnych spraw dla państwa, którego obywatele obu polityków wybrali do pełnienia odpowiedzialnych funkcji (jednego bezpośrednio, drugiego pośrednio) załatwić się już nie da.

Smutna to konstatacja – wychodzi bowiem na to, że tylko jeśli prezydentem jest jeden bliźniak, a premierem drugi, atmosfera podczas spotkań pierwszej i czwartej osoby w państwie ma szansę być poprawna a priori. Bo przecież nawet Kwaśniewski z Millerem darli koty. Jako przeciętnie inteligentny Polak zachodzę więc w głowę, jak wyglądałyby wypowiedzi Kaczyńskiego i Klicha, gdyby podczas spotkania nie było miło. Czy wówczas w wypowiedziach dla dziennikarzy obaj ujawniliby pijarowsko skrywane negatywne uczucia wobec siebie? Czy padłyby takie epitety, od których nawet nam, zaprawionym w politycznych połajankach Polakom, zwiędłyby uszy? A mam na myśli tu coś bardziej doniosłego i oryginalnego, niż pospolite „spieprzaj, dziadu.”

Kohabitacja (niewiedzącym wyjaśniam – sytuacja, w której prezydent pochodzi z innego obozu politycznego, niż premier i jego rząd) dość kiepsko nam wychodzi. Jeśli najważniejszym osiągnięciem obecnych spotkań na szczycie jest to, że „atmosfera była miła,” jest to co najmniej pożałowania godne. Takie mamy jednak standardy i narzekanie raczej nie pomoże. Potrzebna jest zmiana pokoleniowa rodzimej klasy politycznej, bo panie i panowie po tak wychwalanej ostatnio przez Tuska „pięćdziesiątce” są niereformowalni. Dopóki o najważniejszych sprawach dla polski będą decydowały postkomunistyczna PO, postkomunistyczne PiS, postkomunistyczny SLD i postkomunistyczne PSL, to zmiany na lepsze nie będzie. Co prawda rezygnacja z polskiego obywatelstwa Wojciecha Cejrowskiego daje nadzieję na lepsze jutro, to jednak tylko pierwszy krok ku normalności w kraju na Wisłą.

omelan na pasku