piątek, 22 listopada 2024
gomelanIm częściej słucham Jacka Kurskiego, tym częściej mam wrażenie, że gdańszczanin ten coraz mocniej traci kontakt z rzeczywistością.






W pierwszej wersji tego lidu na ostatnim miejscu widniało słowo „racjonalnością,” zrezygnowałem zeń jednak dochodząc do wniosku, ze z racjonalnością Jacek Kurski stracił kontakt znacznie wcześniej, niż z rzeczywistością, był wszak kilka lat temu działaczem Ligi Polskich Rodzin.

„Są siły polityczne, które zazdroszczą panu prezydentowi bardzo dobrego wystąpienia i które chcą popsuć efekt” – to powiedział Kurski na wieść, że homoseksualista, którego ślub został pokazany podczas orędzia prezydenckiego zamierza poskarżyć się w konsulacie polskim w Nowym Jorku (co zresztą zrobił) i stwierdził dalej, że ta skarga to „klasyczne pieniactwo na zamówienie z Polski ze strony obozu rządzącego, który się czuje zły, że panu prezydentowi udało się dobrze skomunikować ze społeczeństwem”. (Jak się okazało, homoseksualistę o fakcie upublicznienia zdjęć z jego ślubu w prezydenckim orędziu poinformowali dziennikarze, a także znajomi z Irlandii, z której pochodzi.)

Trzeba przyznać, że Jacek Kurski zgrabnie broni się przed zarzutami. Oczywiście, po tak skandalicznie ubarwionym orędziu nic mądrego na obronę formy tegoż spłodzić się nie da, toteż defensywa Kurskiego może być jedynie „zgrabna w kontekście okoliczności.” A że skandalicznie ubarwione? Toż sam minister spraw zagranicznych przemawiając w Sejmie i cytując i Kartę Praw Podstawowych, której tak strasznie boi się PiS, i rodzimą Konstytucję, której ta partia obawia się chyba tak samo (dlatego, że jest w niej miejsce dla Trybunału Konstytucyjnego i zapis o i tak nierespektowanym rozdziale kościołów od państwa?) powiedział wszystkim parlamentarzystom, że to polskie prawo decyduje o tym, jaka jest definicja słowa „małżeństwo,” pokazał też, że wewnętrzne prawodawstwo będzie decydować o tym, czy jakimkolwiek Niemcom należeć się mogą jakiekolwiek odszkodowania za utratę jakiegokolwiek majątku w wyniku ustaleń jałtańskich. I że Brukseli nic do tego.

Jak to zatem możliwe, że inteligentny przecież Lech Kaczyński, równie inteligentny Jacek Kurski (nawet sąd to potwierdził, ze ten polityk ma olej w głowie, a z sądem się nie dyskutuje… publicznie) mają tyle odwagi, by umieścić w orędziu zdjęcia z homoseksualnego ślubu i mapy Polski gdzieś z 1937 albo 1939 roku po to, by zobrazować nieprawdziwe (co udowodniono wyżej) zagrożenia dla Polski, jakie nieść podobno ma ratyfikowanie Karty Praw Podstawowych i Traktatu Lizbońskiego? 

Odpowiedź jest prosta – prezydent nie przemawiał do wszystkich Polaków, ale do wyborców PiS, a szczególnie do jego twardego, konserwatywnego elektoratu. Lech Kaczyński  wykonywał zatem polecenie swego brata i oczywiście raportował później „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania.” Nie od dziś wszak wiadomo, ze w tej parze bliźniaczej prym wiedzie człowiek bez konta i komórki, a z kotem. To orędzie było skierowane do wyborców PiS, a szczególnie do jego twardego, konserwatywnego elektoratu.

W państwach Zachodniej Europy skomentowano całą awanturę dotyczącą ratyfikacji Traktatu Reformującego tak: „Kaczyński, mistrz absurdalnego teatru, powrócił na scenę,” a było to jeszcze przed orędziem prezydenta, wiec odnosiło się do Jarosława. Teraz, gdy jego brat ponownie dał upust fobiom swego środowiska politycznego, komentarze mogą być jeszcze mniej korzystne nie tylko dla Kaczyńskich, bo ich jakoś nie żal, ale dla całego kraju. I tak bracia od ponad dwóch lat narażają nas na bycie pośmiewiskiem racjonalnej, Zachodniej Europy. Nie wystarczy zatem, że premierem Polski nie jest, szczęściem, Jarosław Kaczyński. Prezydentem jest Lech Kaczyński, który jest na swoim stanowisku tak samodzielny jak dwumiesięczne dziecko w zadbaniu o swoje przetrwanie. Okazuje się zatem, że nawet jeden Kaczyński na ważnym stanowisku wystarczy do ośmieszania Polski poza granicami kraju.

 Kaczyńscy wielokrotnie już dawali przykłady tego, ze to, co mówią i jak mówią podyktowane jest potrzebą chwili, i, co gorsze, potrzebą polityczną. Pamiętam, jak ówczesny premier przestrzegał naród, że jeśli rodacy zagłosują na Platformę, to partia ta zawiąże koalicję z postkomunistyczną lewicą. Oczywiście, nic takie nie nastąpiło, a dziś Kaczyński mówi, ze „Platforma to w pewnym sensie partia postkomunistyczna.” Trzeba przyznać, że nie tylko Kurski, ale i Kaczyński traci kontakt z rzeczywistością.   

Można by, parafrazując angielskiego klasyka rzec „Something is rotten in the state of Poland,” czyli “Źle się dzieje w państwie polskim.” Jeśli bowiem prezydent używa argumentów o wątpliwej prawdziwości dla wywoływania niezrozumiałych dla większości posunięć o ważnych implikacjach politycznych i społecznych, to zdecydowanie źle się dzieje. Jeśli minister z przeciwnego obozu potrafi cytując ważne dokumenty, tak wewnętrzne, jak i międzynarodowe, obalić wszelkie zarzuty dzisiejszej opozycji, a prezydent mimo tego brnie w ten deseń, to coś jest nie tak. Oczywiście, Jacek Kurski, jako współautor nowatorskiego prezydenckiego orędzia zrobił dobrą robotę o tyle, o ile część konserwatywnych, homofobicznych, germanofobicznych i antyeuropejskich Polaków przyjmie to jako ostateczną wersję rzeczywistości. Nakierowując to przesłanie prezydenta na emocje, Kurski uzyskał taki oto efekt, że ci, którzy im ulegną, zostaną pozbawieni prawdy o Karcie Praw Podstawowych, Traktacie Reformującym, Konstytucji Rzeczpospolitej. Można oczywiście działać w ten sposób, ze części swoich wyborców przedstawia się jako faktyczną rzeczywistość nieco od niej oderwaną mając nadzieję, ze na tym zbije się polityczny kapitał. Na tzw. dłuższą metę nie jest to chyba działanie roztropne, o czym świadczą choćby ostanie sondaże PiS – 16-18% poparcia. Teraz już Kaczyński nie powie, ze partia bliźniaków ma swoje, znacznie korzystniejsze sondaże? Pewnie, ze nie, po co o tym mówić, skoro nie ma w tym roku wyborów?

 Zacząłem pisząc o Kurskim i jego nieracjonalności, to i skończę pisząc o Kurskim i jego braku kontaktu z rzeczywistością. Na potwierdzenie zarzutu o nieczystą grę ze strony tego gdańskiego „polityka” przypomnę jedną z jego wypowiedzi po wieczorze wyborczym w 2007 roku. Zacytować dokładnie nie potrafię, ale Kurski w którejś z telewizji powiedział, z doprawdy nietęga miną, „no i ta frekwencja wyborcza,” bolejąc nad tym, ze jeśli w Polsce do wyborów pójdzie więcej ludzi niż zazwyczaj, to PiS takich wyborów nie ma prawa wygrać.  Czyli, podsumowując, Jacek Kurski absolutnie nie jest za tym, by w polskich wyborach brało udział jak najwięcej upoważnionych do głosowania, Jackowi Kurskiemu trudno jest przemawiać do wyborców nie naciągając przy tym rzeczywistości, Jackowi Kurskiemu nie zależy na tym, by wyborcy znali prawdę o tym, co się dzieje w polityce. Zdaje się, że te trzy fakty wystarczą za polityczną wizytówkę tego człowieka.

Jedyną część szacunku, jaką ten człowiek może u mnie, jako rodaka, zyskać to to, że jest kibicem jakiegoś tam klubu piłkarskiego (Lechia Gdańsk, pamiętana z pojedynków z Juventusem Turyn dawno, dawno temu) i chce, wraz z Donaldem Tuskiem, działać na rzecz ratowania tegoż. To ja, jako wieloletni kibic Borussii Dortmund (wcale nie piszę tego, by wkurzyć Kurskiego tym, ze kibicuję niemieckiemu klubowi, to najprawdziwsza prawda i oczywista oczywistość dla moich znajomych), chętnie pomogę.

omelan na pasku