Od prezydenckiego ministra Michała Kamińskiego znam się lepiej na co
najmniej czterech rzeczach – ryngrafach, astronautyce, tenisie stołowym
i języku angielskim.
Co do ryngrafów moja przewaga jest zapewne niewielka i zupełnie nieważna – wiem lepiej, komu nie należy ich dawać w formie podarku. Zresztą Michał Kamiński jakiś czas temu skomentował swą wyprawę do Pinocheta, w czasie której wręczono mu właśnie ryngraf z wizerunkiem świętej, i stwierdził, że dziś już w czymś takim by nie uczestniczył. Za to wyznanie szczery szacunek, bo pamiętam, gdy kilka lat temu, wijąc się jak piskorz w zeznaniach wraz ze znawcą południowoamerykańskiej kopanej Tomaszem Wołkiem, uczestnikiem tejże wyprawy do aresztowanego wówczas chilijskiego generała bronił w programie Tok Szok swojej postawy. Zresztą w obecności Chilijczyka, którego Pinochetowska antykomunistyczna krucjata* dotknęła w sposób najsilniejszy, co tylko wzmogło negatywne odczucia wobec wyrażanej przez wspominanych Polaków apoteozy rządów generała, a także sukces publicystycznego tricku znanych redaktorów, którzy Chilijczyka zaprosili do studia nie informując o tym zamiarze ryngrafowców.
Jeśli zaś chodzi o astronautykę (o ping-pongu i angielskim nie wspominam, sprawa jasna), to nietrudno znać się lepiej od nie-kosmofoba na czymś, w czym się siedzi od 25 lat. Michał Kamiński przyznał, że jego fascynacja kosmosem zakończyła się w dość młodym wieku, czyli, biorąc pod uwagę różnice wieku miedzy nami, gdy jemu się skończyło, mnie się zaczęło. Nie wymagam zatem, by prezydencki minister znał teorię lotów kosmicznych, choć mniemam, że teraz, gdy amerykański satelita może spaść Kowalskiemu na głowę, każdy z nas będzie wiedział na ten temat troszkę więcej.
Amerykanie poinformowali kilkadziesiąt rządów o tym, że ich popsuty satelita spada z orbity. I, z tego, co wiem, tylko w Polsce podniósł się z tego powodu ogólnonarodowy rejwach. W innych krajach cisza, spokój, a u nas minister obrony narodowej organizuje specjalną konferencję prasową, prezydencki minister, Kamiński zresztą, o sprawie dowiaduje się z informacyjnego portalu internetowego i ponownie okazuje się, że przepływ informacji między Kancelarią Premiera a Pałacem Prezydenckim jest co najmniej niewłaściwa. Jak zwykle przy takiej okazji politycy PiS oskarżają obóz rządowy o sabotaż, ale tę śpiewkę już znamy, powinni zmienić płytę.
Można by się zastanowić, dlaczego tylko u nas wiadomość o przymusowej deorbitacji próbnika wywołała taką, a nie inną reakcję rządzących. Czy rzeczywiście w Polsce nie dzieje się nic, co mogłoby dać poważne zajęcie ministrowi obrony, a urlopującym z braku ustaw do poprawiania senatorom troszkę pracy? Czy może po prostu strona rządowa zbyt dosłownie odebrała sukces polskich astronomów w Chile, którzy odkryli układ planetarny dość podobny do naszego i teraz uważa, że przegrani Amerykanie się na nas zemszczą i skierują próbnik na nasz kraj? A może za adekwatną karę mógłby posłużyć fakt, iż obywatele 9 krajów europejskich, w tym np. Czech i Węgier, niedługo będą mogli jeździć do Stanów bez wizy, a my, oczywiście, nie?
Zresztą, nawet jeśli próbnik nie spali się doszczętnie podczas przejścia przez atmosferę, to Amerykany go zestrzelą jeszcze na orbicie. Mają przecież tak doskonały system obrony przeciwrakietowej, a taki może zostać tu użyty, że np. na 5 prób tylko 2 są udane. Oczywiście, sami Amerykanie otrzymują właśnie świetny argument dla zbudowania części tarczy antyrakietowej w Polsce – oto coraz częściej ichnie satelity wojskowe będą się psuć na orbicie i niekontrolowanie spadać na powierzchnię Ziemi. Oczywiście, jako że historycznie polski naród musi być bez przerwy ciemiężony, to te próbniki będą rozbijać się o polską ziemię. Skoro tak – Polska potrzebuje nie tylko instalacji radarowej, ale całego arsenału rakiet do zestrzeliwania deorbitujących sputników.
Dziwię się jednemu – że ludzie PiS tak ospale reagują na spadający z nieba cud techniki i że prezydent dowiaduje się o sprawie od swego ministra, który przeczytał o tym na onet.pl, będącego zresztą internetową emanacją tak nielubianego przez PiS koncernu ITI, i dopiero poinformował o tym szefa państwa. Otóż amerykański próbnik to satelita szpiegowski, a zatem jest tam dużo sprzętu podsłuchującego i podglądającego. Wścibskim Pisowcom, gdyby w całości dotarł na nasza polską ziemię, może się to na coś przydać. A może i kawałek sprzętu zagłuszającego tam jest? Też się co niektórym byłym decydentom zda, prawda?
Można pochwalić ministra Kamińskiego za to, że bez uprzedzeń korzysta z portalu onet.pl i, dodatkowo, szczerze się do tego przyznaje. Że zna się znacznie słabiej ode mnie na astronautyce – nic nie szkodzi. On zna się znacznie lepiej na prawie administracyjnym, co na pewno skłania go do zgodzenia się ze swoim szefem w kwestii weta wobec proponowanego przez Sejm rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Polska jest dziś jedynym krajem w Europie, w którym te funkcje sprawuje jeden człowiek. Wydaje się, że ustawa znosząca taki stan rzeczy ma szansę zyskać najszersze poparcie w sejmie, a wręcz powinna być przyjęta jednogłośnie lub nawet przez aklamację, skoro dotyka tak oczywistej sprawy. Jednak Kaczyński nawet w takiej sprawie musi mieć votum separatum. Oczywiście, weto zostanie odrzucone, szczęściem w Sejmie jest więcej racjonalnych posłów, niż można się spodziewać po wyniku wyborów.
*Mam tu na myśli okres 1973-1989, w którym junta Pinocheta pozbawiła życia ok. 3200 przeciwników politycznych.