Nie wyobrażam sobie, by kariera Adama
Małysza mogła zakończyć się piękniej. Z brązowym medalem
mistrzostw świata, z trzecim miejscem na Letalnicy, z trzecim
miejscem w Pucharze Świata i, kto wie, czy to nie najważniejsze dla
polskich skoków, ze zwycięstwem Kamila Stocha.
Pamiętam lutowe i marcowe soboty i
niedziele z roku 1996 i skrawki informacji w telewizyjnych serwisach
sportowych o coraz wyższych pozycjach niejakiego Adama Małysza w
konkursach Pucharu Świata. Najpierw drugi w lutym, potem trzeci w
marcu, aż w końcu fantastyczne zwycięstwo w kolebce skoków -
Holmenkollen. Dlaczego tylko skrawki informacji w serwisach? Wówczas
TVP nie transmitowała skoków, kanał Eurosport nie był jeszcze tak
powszechny, jak dziś, Internet w Polsce dopiero się rodził.
Możliwość oglądania konkursów była zatem znacząco ograniczona,
choć akurat ja wykorzystywałem każda okazję, by oglądać skoki
na igrzyskach i mistrzostwach świata jeszcze w latach 80., kiedy to
tę dyscyplinę fantastycznie komentował nieżyjący już Jerzy
Mrzygłód.
Pamiętam konkurs olimpijski na dużej
skoczni w Nagano, gdzie Małysz nie awansował do „50," a
Wojciech Skupień fantastycznie pofrunął na 11. miejsce. To wówczas
młodziak z Wisły zapowiadał koniec kariery. Na szczęście do
wykonywania wyuczonego zawodu dekarza nie wrócił, a gdy w biednym
związku narciarskim za ostatnie pieniądze zatrudniono fizjologa i
psychologa sportowego, coś się odblokowało, reszta to historia.
Pamiętam pierwsze dwa konkursy w
Turnieju Czterech Skoczni w sezonie 2000/2001, kiedy to Adam zajął
4. i 3. miejsce, w obu oddając najdłuższe skoki, ale lądując bez
telemarku. Gdy pierwszy konkurs miałem oglądać będąc „w
gościach," gospodarze dziwili się, dlaczego tak usilnie proszę o
włączenie TV, bo „jakieś tam skoki mają być" (polska
telewizja publiczna akurat Turnieje Czterech Skoczni transmitowała).
Uciekłem się do wytłumaczenia, ze ostatnio Japończycy dobrze
skaczą i że latają w dość niebezpieczny sposób, co skutecznie
zachęciło domowników do obejrzenia konkursu, a moje uwielbienie
dla skoków sprytnie ukryło. Dwie godziny później, gdy gospodarze
strasznie emocjonowali się dobrymi skokami jakiegoś tam Małysza, z
otwartą przyłbicą poinformowałem, iż skoki oglądam od czasów
Fijasa, Nykaenena i Vettori'ego i ze wiem, co to próg skoczni,
punkt konstrukcyjny i mamut. Zaskoczyłem tym totalnie znajomych, a
wykład o skokach trwał ponad godzinę i był przedłużany coraz to
nowymi, z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy Polaków o skokach
śmiesznymi, pytaniami. Oczywiście najchętniej pytali, cóż to ten
„mamut."
Włodzimierz Szaranowicz, najlepszy
polonista wśród Czarnogórzan, powiedział kilka tygodni temu, że
Adam Małysz to fenomen socjologiczny, ja pisałem o tym w felietonie
„Baśka... nie wiedziała" 10 lat temu. Faktycznie, coś jest na
rzeczy, skoro rzeczona Basia, dziś właśnie magister socjologii,
zadzwoniła do mnie gdzieś tam w lutową niedzielę 2000 roku ok.
godz. 14.25, a wtedy przecież miał skakać Adam Małysz, więc
wobec sympatycznej koleżanki zachowałem się co najwyżej chłodno
i rozmowa nie trwała dłużej, niż 7 sekund. Odkładając słuchawkę
słyszałem jeszcze Basię mówiąca „Kto? Jaki Małysz?" Wtedy
Małysz był jeszcze przed największymi sukcesami, Baska zatem nie
wiedziała, kto zacz. W tych zawodach nasz skoczek zajął 4.
miejsce, które w światku skoków uznano za sensacyjne. A potem
przez 3 lata każde miejsce niższe od 1. uznawaliśmy za porażkę.
Od rozważań socjologicznych bardziej
interesująca jest pragmatyka, a więc przyszłość polskich skoków.
W 1993 roku kadrę polskich skoczków przejął Czech Mikeska, by
niebawem wozić Małysza na zawody Pucharu Świata za własne
pieniądze, bo przecież związek był wówczas tak biedny, ze cały
budżet szedł na wypłatę dla doświadczonego Czecha. Dziś przed
tymże związkiem zadanie najważniejsze - nie zniweczyć tego, co
przez 10 lat zbudował wokół skoków w naszym kraju Adam Małysz.
Jeśli okaże się, że po zakończeniu kariery przez Małysza w
Polsce przez najbliższą dekadę nie będzie zawodnika co najmniej
na pierwszą „10" Pucharu Świata, oznaczać to będzie, iż z
profesjonalizmem ów związek ma tyle wspólnego, co Adam Małysz z
pływaniem synchronicznym. Musi być bowiem tak, że ów związek
winien zapewnić wyłonienie kilku lub kilkunastu chłopaków z
zapewne dziesiątek dzieci, które chciałyby trenować skoki i
odpowiednie ich poprowadzenie do sukcesów. Dzięki karierze Małysza
w Polsce, przynajmniej w jej południowej części, urodziła się
kultura skoków, jest moda na ten sport, która być może zamieni
się w masowość. To właśnie z masowości rodzą się potęgi
Austrii, Finlandii, Norwegii, do niedawna Niemiec w skokach. Jeśli
po dekadzie Małysza nie wychowamy kogoś, kto niekoniecznie wyrówna
jego sukcesy, ale przynajmniej godnie go zastąpi, oznaczać to
będzie, że następny Małysz (lub przynajmniej Fortuna) jeszcze się
nie urodził.
Czy takim zawodnikiem jest Kamil Stoch?
Jeśli potwierdzi tegoroczne sukcesy w przyszłym sezonie, będzie
można uznać, że tak. Trzeba jednak zadać pytanie - czy czeka
nas kolejna dekada z jednym skoczkiem w czołówce?
*Kariera Adama Małysza trwała
oczywiście dłużej, niż dekadę, jednak to lata 2001-2011 to okres
głównych sukcesów skoczka. Tytuł nawiązuje też do mniej
optymistycznego tytułu innej książki o znanym niegdyś polskim
polityku.
Grzegorz Omelan