Gdyby uwierzyć w
to, co mówią o rządach Platformy Obywatelskiej czołowi politycy
Prawa i Sprawiedliwości, należałoby uznać, iż Polską zawiadują
dziś Władimir Putin w pierwszym półroczu i Angela Merkel w
drugim, a Bronisław Komorowski i Donald Tusk pełnią rolę ich
namiestników, wzorując się, co oczywiste, na Wielkim Księciu
Konstantym i Hansie Franku.
W tak skrajne wizje Kaczyńskiego
wierzy całkiem pokaźny, acz malejący ostatnio odsetek rodaków.
Dla owych „prawdziwych Polaków" faktem jest, iż jutro (31
grudnia) półroczną prezydencję w Warszawie kończy Angela Merkel.
Co ciekawe, Pani kanclerz zamiaruje przekazać premierowi Putinowi
schedę na moście w Słubicach. Zawnioskowano, że to ze względu na
duże poparcie w tym regionie dla trzymającej sztamę z Berlinem i
Moskwą Platformy i PiS natychmiast skreślił tę cześć kraju z
mapy „prawdziwej Polski." Inna rzecz, iż na owej mapie pozostały
już tylko południowo-wschodnie rubieże Rzeczpospolitej, z
enklawami w Radomiu i ewentualnie a awansem w Zakopanem. Nie ulega
wątpliwości, że kartograf opłacany przez pobierające z budżetu
państwa grube miliony na szerzenie wizji okrojonej Polski
kierownictwo PiS musi się nieźle napracować, by coś takiego
przenieść na papier nie wykazując jednocześnie odruchu
wymiotnego.
To zapewne ta wizja spotkania na
granicznym moście doprowadziła do wycieczki Fotygi i Macierewicza
do Waszyngtonu kilka tygodni temu. Zacni posłowie i byli
ministrowie, błądząc po korytarzach Kongresu szukali
republikańskiej duszy z błaganiem, by ta doprowadziła do wszczęcia
niezależnego, amerykańskiego śledztwa w sprawie katastrofy
smoleńskiej. Byłby to precedens godny wpisu do amerykańskich
podręczników prawa - dwoje polityków obcego państwa usiłuje
nakłonić prawodawców USA do zajęcia się sprawą, która ich
dotyczy mniej więcej tak, jak obecność gitarowego grajka na rogu
Krupówek dotyczy wysokości stawek za chińskie zezwolenie na
wspinanie się na ośmiotysięczniki.
W dzisiejszej Polsce dziwnym nie jest
to, że ktoś ma taki, a nie inny ogląd rzeczywistości. Poglądy
skrajne mają swoją rację bytu, a już w szczególności w erze
postindustrialnej, gdzie szybkość zdobywania i przekazywania
informacji stanowi najważniejszy składnik społecznego jestestwa.
Tedy skrajności mają szansę na szybkie rozlanie się po społecznej
masie. Jest jeszcze kwestia ludzkiej akceptacji dla poczynań
mniejszości, ale to odrębny temat.
Ważnym jest, iż liderzy Prawa i
Sprawiedliwości tę retorykę polityczną, która niegdyś chowała
się w okopach tabu, dziś wprowadzają do mainstreamu. Jeszcze kilka
lat temu podobny wyjazd do Waszyngtonu dwojga byłych ministrów
zostałby wyśmiany w całej rozciągłości, o ile informacja o nim
w ogóle przebiłaby się do prasy i tv. Dziś, owszem, śmiejemy się
z taktyki ważnych niegdyś postaci polskiej polityki, ale jakby
nieco ciszej, bo głośniej o ich żałosnej wycieczce jest i w
prasie, i w tv. „Fotyga i Macierewicz w Waszyngtonie" - biły po
oczach i uszach czołówki gazet i telewizyjnych dzienników. Dopiero
później przyszła refleksja, że byli ministrowie (w szczególności
była szefowa dyplomacji) podkładają nogę własnemu krajowi,
narażając go na prześmiewcze komentarze za Atlantykiem. I dziwić
się, że Polska nie ma ruchu bezwizowego ze Stanami...
Słusznie piszą w Polityce Mariusz
Janicki i Wiesław Władyka, że skoro PiS w taki a nie inny sposób
piętnuje rządy Platformy, ta nie ma się o co martwić i faktycznie
nie ma z kim przegrać. Jeśli bowiem Kaczyński stwierdza, iż nie
został wybrany prezydentem przez nieporozumienie (ciekawe, między
kim a kim lub czy a czym to nieporozumienie), wyłania się obraz
polityka zarozumiałego, nieznoszącego porażki, niemającego
szacunku dla politycznego rywala. Takie cechy, nawet w młodej
polskiej demokracji okazują się dyskwalifikujące i powodują
niewybieralność polityka.
PiS zresztą sam na siebie zastawia
pułapkę. Jeśli bowiem liderzy partii uważają, że Polską rządzi
kondominium rosyjsko-niemieckie, to kiedy Kaczyński lub inny jego
pretorianin w końcu powie coś mądrego na temat polityki
zagranicznej, nikt nie będzie ich słuchać. Linia krytyki przyjęta
przez byłego premiera i sposób jej artykulacji jest zatem bronią
obosieczną, w ostatecznym rozrachunku działającą na korzyść
obecnego rządu. Poziom oderwania od rzeczywistości i
niedorzeczności opinii polityków PiS powoduje odpływ
dotychczasowego elektoratu chwiejnego, a, kto wie, może i nadejdzie
czas na zmniejszenie się grupy wyborców z tzw. twardego elektoratu.
PiS jednak zdaje się bardzo pragnąć zamknięcia w województwach
południowo-wschodniej Polski, skąd zapewne będzie uskuteczniać
swe antyrządowe i nierzadko antysystemowe pohukiwania.
Trzeba zadać pytanie - czy tak
prowadzona polityka opozycyjna przynosi korzyść krajowi?
I, oczywiście, pozostawić je bez
odpowiedzi...
Grzegorz Omelan