W trzy dekady po solidarnościowym zrywie zastanawiamy się,
czy przywódcy tego społecznego ruchu wyobrażali sobie dzisiejszą Polskę taką,
jaką ona faktycznie jest. Czy ideały, o które walczyli z opresyjnym systemem
nierzadko narażając życie, dziś, w wolnej Polsce, rzeczywiście funkcjonują?
Te pytania dziś padają. I są żenujące. Bo jeśli odpowiemy, że
w ciągu 21 lat wolnej Polski wiele z tych ideałów wyblakło, kto będzie miał
czelność spojrzeć w oczy tym, którzy za walkę o wolny kraj przesiedzieli w
więzieniach lata. O tych, którzy zginęli, nie wspominając. Im nawet nasi
ojcowie nie zdążyli podziękować.
A przecież jest właśnie tak, że ideały solidarności rozmyły
się w polskim piekiełku, skrajnie ostatnio ostrej walce politycznej, naszej
małostkowości i zapiekłości. Owszem, najważniejszy cel zrywu społecznego sprzed
30 lat - odzyskanie suwerenności - został, przy współdziałaniu innych, także
zewnętrznych, czynników osiągnięty.
Ale niewiele zostało z ówczesnej jedności społecznej, pracy
na rzecz dojścia do ogólnonarodowego celu, poczucia wspólnoty. Dziś mamy inny
ustrój ekonomiczny, ze wszystkimi jego cechami negatywnymi - bezrobociem,
wykluczeniem społecznym, nierównością szans. W takiej rzeczywistości o
utylitaryzm trudno, ale wspólne działanie na rzecz wyższego celu nie jest
niemożliwe, jak pokazują przykłady państw skandynawskich, Nowej Zelandii i tych
strasznych Stanów Zjednoczonych.
Dziś jest tak, że większość tych, którzy narażali życie i
zdrowie w poprzednim systemie działa obecnie w dwu partiach postsolidarnościowych.
Te partie są dziś najsilniejszymi ugrupowaniami politycznymi w kraju. I te dwie
zbiorowości ludzkie stanęły po dwu stronach zbudowanej przez typowo polskie
przywary barykady i piorą w siebie jak Gołota w Bowe'a lub Lewis w Gołotę. Choć
częściej w tej pierwszej konfiguracji, bo ciosów poniżej pasa w tej rywalizacji
co niemiara.
Obok pytania o ideały Solidarności, dziś należy zastanowić
się, jak w takiej sytuacji wytłumaczyć polskiej młodzieży, że politycy dwu
najsilniejszych partii politycznych wzajemnie się dziś zwalczających trzy dekady temu działali po
jednej stronie barykady w walce ze wspólnym wrogiem? Jak wytłumaczymy to, że
prezes jednej z tych partii, silnie kojarzony z dzisiejszą Solidarnością przechodzi obok prezydenta Polski bez
przywitania się przez uściśnięcie dłoni? Jak wytłumaczymy to, że polityk tak
często odwołujący się do ideałów Solidarności nie akceptuje społecznego wyboru
elekcyjnego? Czy powiemy, że w 1980 roku nie walczono o to, by Polacy w
demokratycznych wyborów mieli możliwość desygnowania na stanowiska prezydenta
tę osobę, której chce większość głosujących?
Dziś młodzież zadająca takie pytania średniemu i starszemu
pokoleniu Polaków ma do nich słuszną pretensję, iż ci nie potrafili
solidarnościowych ideałów przekuć w społeczny utylitaryzm szyty na miarę nowych
czasów. W zamian dzisiejsi dwudziestolatkowie świadkują ciągłym swarom na
szczytach władzy, a i niziny społeczne mało przejawiają entuzjazmu do wspólnej
pracy.
Nawet rzymskokatolicki krzyż, dla wielu Polaków ważny symbol,
nie jest w stanie zjednoczyć wierzącej większości. Wręcz odwrotnie - ze względu
na ciągły brak w polskim społeczeństwie rozróżnienia między wiarą i religią
krzyż staje się zarzewiem ostrego, bo karmionego silnymi emocjami, konfliktu.
Niech zatem nie zdziwi nas sytuacja, kiedy w dającej się
przewidzieć przyszłości młody obywatel Polski zada pytanie obecnej klasie
politycznej: „dlaczego zmarnowaliście spuściznę Solidarności?"
Grzegorz Omelan