Rzut
słoikiem wypełnionym gównem, jaki wykonał 71-letni prawy Polak stanowi barwne a
rzeczowe podsumowanie happeningowego maratonu na Krakowskim Przedmieściu.
Rodzi się bowiem pytanie, czy z naszym krajem jest już tak
źle, że człowiek w rzeczonym wieku musi używać argumentu gówna, by
zamanifestować swój pogląd? Niegdyś władza w tym samym celu używała argumentu
siły, na co większość społeczeństwa odpowiadała siłą argumentów. Układ był
klarowny i bez posiłkowania się gównem było jasne, co w Polsce śmierdzi. Dziś
pewna postsolidarnościowa partia stawia sobie za zadanie stworzenie wrażenia,
że jest tak samo, jak kilkadziesiąt lat temu. Skrajnie cyniczna manipulacja stanowiąca
koło zamachowe rzeczonego wrażenia nie stanowi dla zawiadowcy owej partii
punktu moralnego odniesienia, wszak jak się po wyborach ostatecznie okazało, z
moralnością polityk ten ma tyle wspólnego, ile „Wiadomości" z rzetelnością
dziennikarską.
Inna sprawa, że znacząca część polskiego społeczeństwa daje
się nabrać na niezbyt wyszukane sztuczki nawiedzonych politykierów. W sumie -
żadna nowość, jesteśmy od 21 lat wpuszczani w maliny przez „klasę" polityczną.
Ale największą grę faul w historii III RP mamy akurat teraz. Z tej atmosfery
sprokurowanej przez jednego człowieka wynikła gówniana akcja innego prawego
Polaka. Rodzimy emeryt ze Ściany Wschodniej pierwej napracował się przy
produkcji swej wunderwaffe, wyrabiając ją, rzecz jasna, własnym sumptem. Dumny
z tego, iż ma coś bez etykiety „Made in China," postanowił w ekspresyjny sposób
rozreklamować swój produkt na Krakowskim Przedmieściu.
„Nie" dla importowania taniochy zza Wielkiego Muru godne jest
pochwały. „Tak" dla bezprawnych a
żałosnych działań - nie. Paradoks obecnego stanu umysłów mieszkańców kraju nad
często wylewającą ostatnio Wisłą polega na tym, iż dla znaczącej części tychże
działanie rzeczonego seniora nie jest niczym pejoratywnym. Nasz bohater spod
Lublina nie został za zakłócanie porządku skarcony przez swych politycznych, bo
przecież nie duchowych, przewodników. Ba, przez jednego z sutannowych został
nawet wychwalony pod niebiosa. To oczywiście porażające (najpopularniejszy
przymiotnik ostatnich lat), ale swoją drogą upodobanie dla gówna po jednej ze
stron toczącej się wojny polsko-polskiej jest co najmniej intrygujące.
Tym sposobem jednej tylko partii, postsolidarnościowej rzecz
jasna, i totalitarnie rządzącemu nią liderowi udało się zagospodarować złymi
emocjami całą przestrzeń polityczną. Nie rozmawiamy bowiem o podwyżce podatków,
długu publicznym czy zacofaniu Polski na płaszczyźnie obrony
przeciwpowodziowej. Rozmawiamy o śmiesznym Brudzińskim mówiącym coś o ruskiej
trumnie (miała być „Made in China?") i kabaretowym Macierewiczu opowiadającym
bajki nie na dobranoc.
Najbardziej zajmujące w obliczu niecnych knowań wspominanych
„polityków" jest to, iż pozostała część rodzimego politycznego świata nie
potrafi się temu przeciwstawić. Wszyscy łykają haczyk, jak niedojrzałe karpiki
i pozwalają się rozstawiać po szachownicy. Hucpa tym bardziej jest realna, im
bardziej pozwala się jej zaistnieć. Zdając sobie z tego sprawę partia
postsolidarnościowa prze jak walec drogowy miażdżąc po drodze społeczną
jedność.
Bo dla jej „polityków" ważna jest kontrolowana jedność części
społeczeństwa. Druga część się nie liczy, to nie są „prawi Polacy." Posiadanie
wyrazistego wroga jest dla owej partii podstawą egzystencji w tej
rzeczywistości, jaką kreuje.
Niejeden myśliciel w historii ludzkości konstatował, że najwięcej
zła wyrządzają ludzie, którzy zbyt mocno wierzą w swoje przekonania i, co
gorsze, są gotowi o nie walczyć nie tylko do pierwszej krwi. Agresja w imię
najprymitywniejszych pobudek, jakiej świadkujemy od kilku miesięcy, niszczy
polskie społeczeństwo. Zgówniała atmosfera w jego szeregach nie jest faktorem
odrzucającym od socjologicznych a parszywych sztuczek „polityków" partii
postsolidarnościowej.
I ten brak jakichkolwiek hamulców moralnych jest w tym
najgorszy...
Grzegorz Omelan