Dobrze, że we współczesnej Polsce
odznaczeni nie są traktowani jak święte krowy. Oto poleciała
głowa Jana Żaryna, tego od publicznej edukacji w IPNie
Znaczy się
jest tak – dostajesz od prezydenta Kaczyńskiego (i nie żadnego
innego) państwowe odznaczenie za pracę w instytucji budżetowej, by
nazajutrz szef tejże (także odznaczony) odwołał cię ze
stanowiska.
Zainteresowanie, jakim jeden
odznaczony obdarzył drugiego godne jest najwyższej atencji ze
strony maluczkich. Ponieważ ci
stanowią 98% społeczeństwa, podglądanie co bardziej ciekawych
iwentów targających dwuprocentową mniejszością jest dla
większości ekscytującą przygodą. Występuje bowiem w tak bardzo
przeważającej większości ciekawość obrazowana pytaniem „jak
to jest być w tak ogromnej mniejszości.”
Być może odpowiedź zna rzeczony Jan
Żaryn. Od kilku dni należy bowiem do jeszcze węższej mniejszości.
Wśród towarzyszy ma tych, którzy, jak on, w dzień po odznaczeniu
wylecieli z pracy, którą wykonując na to odznaczenie zasłużyli.
Co więcej, wyrzucony został przez innego odznaczonego, co powoduje
totalny zawrót głowy. Niby wszystko w porządku – pożarli się
przedstawiciele tego samego stanu społecznego. Ponieważ jednak to
współczesna szlachta i magnateria razem wzięte, pospólstwo
niewiele rozumie.
Ale się stara - niziny społeczne
mogą wywnioskować, że chodzi o kryzysowe oszczędności. Szef IPN
będzie od tej pory zwalniał doktorów habilitowanych i uczelnianych
profesorów jak Żaryn, a zatrudni magistrów a la Zyzak, którzy
podobno świetnie radzą sobie przy maszynie do kserowania. Ci drudzy
ze względu na niższość wykształceniową będą mniej kosztować
napięty ostatnimi czasy budżet. Tony papierów przechodzących
przez ipeenowskie kserokopiarki będą też cokolwiek lepiej
wyglądać. A IPN dba przecież o rzetelną wiedzę historyczną
współczesnych Polaków, więc i sposób jej przedstawienia na
kserowanych dokumentach musi spełniać standardy europejskie, jeśli
nie gabońskie.
Jedno jest pewne – wyrzucenie z
roboty jednego odznaczonego przez drugiego kreuje nowy standard w
kraju nad Wisłą. Że wychodzi spod skrzydeł IPNu? Ta młoda wciąż
instytucja zajmuje szczególne miejsce pośród jednostek
budżetowych, ponadto ma ostatnio bardzo silne poparcie urzędującego
prezydenta. Zatem i moc kreowania standardów ma.
Być może zwalnianie wysoko
wykwalifikowanego pracownika w dzień po nadaniu mu prezydenckiego
odznaczenia niesie ze sobą nikłą szkodliwość społeczną. Spora
część polskiego społeczeństwa nie zawsze rozumie, co się w
świecie szeroko rozumianej polityki dzieje. Gdy jeszcze dodać, że
IPN podobno dba o tę historyczną, to przeciętny Polak w ogóle już
nie wie, o co chodzi. Zatem żaden z nas nie powinien obawiać się,
że gdy prezydent Kaczyński (i żaden inny) zaprosi nas do Pałacu
Prezydenckiego po odbiór nadanego odznaczenia, nazajutrz okaże się,
że straciliśmy pracę.
Grzegorz Omelan