czwartek, 21 listopada 2024
gomelanJeżeli niemieckie, irlandzkie, włoskie, francuskie, izraelskie lub amerykańskie gazety nie przestaną nazywać hitlerowskich obozów zagłady „polskimi,” to ja zacznę mówić, że Juliana Omelana do Majdanka zamknęli Estończycy






Tym razem o Majdanku jako o „byłym polskim obozie koncentracyjnym” napisał gigant niemieckiego rynku prasowego, Die Welt, wychodzący w nakładzie ponad 200 tys. egzemplarzy. I wcale nie było to pierwsze przeinaczenie historii made in Germany – niedouczonych redaktorów mają też Der Spiegel, Stern i Bild.  
Można by rzec „nihil novi” – ktoś wykoślawił historię w zagranicznym piśmie, polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaprotestowało, zagraniczne pismo wystosowało sprostowanie z przeprosinami, i tak w koło Macieju. 

Tym razem polska dyplomacja zareagowała inaczej. Wiceminister Spraw Zagranicznych zapowiedział wytoczenie procesu niemieckiemu dziennikowi. Niesiony emocjami urzędnik nieco się chyba pośpieszył. Trzeba bowiem zapytać, dlaczego dopiero teraz polska dyplomacja reaguje tak ostro. Czy wcześniejsze przekłamania miały mniejszy rezonans społeczny? Były kłamstwami z innej bajki?

A może MSZ przeprowadza swoistą gradację – jeśli „kłamstwem obozowym” swych czytelników raczą gazety irlandzkie, włoskie lub francuskie, to za reakcję wystarczyć musi protest ministerstwa lub właściwego ambasadora i żądanie sprostowania. A gdy po raz czwarty lub piąty historię przeinacza się na łamach czasopism niemieckich - trzeba do sądu.

Warto zapytać, dlaczego w tej rzeczywistości nie wytoczono procesu dziennikowi Haaretz. Ponieważ gazeta ta ukazuje się w Państwie Izrael, rzeczone przeinaczanie historii jest skandalem jeszcze większym, niż kłamstwa w periodykach niemieckich. Izraelski dziennikarz popisuje się wszak nie tylko ignorancją, zapomina też o szacunku dla zamordowanych w niemieckich obozach rodaków swoich ojców i dziadów.
Ponadto proces przeciw Die Welt przedstawia jeszcze jedno niebezpieczeństwo – można go najzwyczajniej przegrać, jeśli niemiecki sąd uzna, że nie ma podstaw do ukarania niedouczonej redakcji, co w warunkach niemieckiego liberalnego prawa prasowego jest całkiem realne.  W przypadku porażki wizerunek skarżących Polaków byłby nie do pozazdroszczenia.        

Niewykonalne jest zatem pogodzenie polskich oczekiwań z kontekstem prawnym. Trzeba się minimalistycznie zadowolić tym, iż wolność słowa pozwala na, po pierwsze, zmuszenie niedouczonych wydawców do zamieszczania sprostowań, po drugie na wskazanie oślej ławki redaktorzynom wiedzącym tyle o wydarzeniach II Wojny Światowej, ile Władysław Łokietek o Stanisławie Auguście Poniatowskim.

Budowanie międzynarodowego wizerunku Polski na prostowaniu błędów redaktorów znanych gazet nie może być wymarzoną piarowską taktyką kraju z ambicjami. Trudno jednak przejść bez reakcji obok prób obarczania Polaków odpowiedzialnością za hitlerowskie mordy.  Można ewentualnie, zniżając się do poziomu wiedzy niektórych zachodnich dziennikarzy, ripostować, że Ojciec mego Ojca przesiedział kilkanaście tygodni w Majdanku za sprawą Estończyków…


omelan na pasku