"Pisać czy nie pisać?" - hamletyzował Adam Boberski w listopadzie 2013 r. i pisania... zaniechał.
Czekanie na kolejny tekst trwało długie pół roku, ale opłaciło się! KLIKNIJ 6 miesięcy Boberskiej posuchy to i tak nic z newsem podanym przez CNN.
W podziemnej, zalanej wodą jaskini w Meksyku nurek odnalazł ludzki szkielet, którego wiek określa się dziś na przynajmniej 12 tysięcy lat. Kości należały do kobiety. Nazwano ją Naia. Kiedy umarła, miała około 16 lat.
- Naia jest najstarszym, najlepiej zachowanym i kompletnym genetycznie szkieletem. Udało nam się to udowodnić, to cudowne - nie kryją radości odkrywcy. - Nikt jeszcze nie pracował w tej jaskini, jest dziewicza - dodają.
Kości o których z kolei pisze Adam nie są aż tak wiekowe, są przede wszystkim rozmowniejsze, by nie rzec rozmarzone. LT
Z wynurzeń czaszki
z cyklu
APOKRYFKI I WYZNANIA
JÓZEFA KOŁOBRZESKIEGO
Biedny Yorick! (...) I gdzie teraz twoje docinki? Twoje podskoki, piosenki, popisy dowcipu, po których biesiadnicy pod stół spadali ze śmiechu? Nic nie pozostało? Nie zakpisz z własnych wyszczerzonych zębów? Tak ci szczęka opadła?
William Shakespeare, Hamlet, książę Danii,
przeł. Stanisław Barańczak
Tak mi się czasem marzy...
Piękna studentka medycyny uczy się na moich umarłych kościach anatomii człowieka. Niecały, jako szkielet, jestem w jej posiadaniu, zaledwie ułomek, w jednej szóstej, jak sądzę, mniej więcej, tak zdążyłem się rozpaść i pogubić w ziemi, po rozkładzie trumny. Ale jest czaszka ? to najważniejsze. Myślę czaszką. Pustą czaszką. Ostatnim szańcem, ostatnią linią obrony. Grabarz, gdyby dokładniej poszukał, kopiąc nowy grób na miejscu starego grobu, któremu wygasła ważność, mógłby mnie skompletować, a przynajmniej w większej części odnaleźć, ale mu się nie chciało. Kości u niego dostatek. Potentat kościany. Wszędzie kości, wszędzie groby, nawet jeśli ich nie widać. Grób z grobu, ciemność z ciemności, trup prawdziwy z trupa prawdziwego, umarły, a nie ożywiony... Sprzedał moje szczątki za czteropak puszkowego Lecha tej ślicznej pani, Joannie, obecnej mojej właścicielce. Grzechoczą w reklamówce z Biedronki, gdy je niesie, pilna studentka, na swoją stancję. Tam ogląda to, co ze mnie zostało, to, co się odnalazło. Wzrokiem i dotykiem zgłębia moje kostne tajemnice, bada kształt i strukturę wybranych elementów mojego niegdyś żwawego szkieletu, takich na przykład żeber, co wyglądają jak stępiałe ostrza żelazne ze starodawnych wykopalisk, wygięte kiedyś od podważania skrzyń, wyłamywania drzwi w zdobytym grodzie. Porównuje to z opisem w podręczniku. Wszystko ma swoją nazwę: łacińską i polską. Setki nazw. Trzeba je wykuć. Powtarza je wiele razy, kuje na blachę, we dnie i w nocy, kuje w pokoiku, kuje na spacerze w parku, respirując na świeżym powietrzu, aby dotlenić swój przepracowany mózg, a ja nie jestem w stanie ich zapamiętać, tych nazw, ani jednej, mimo że się staram. Pusta czaszka. Nie przyjmuje nowych informacji. Gdzie niby miałyby się one zapisywać? W pustej czaszce hula wiatr. Miota resztką oparów moich wspomnień. Miota garścią zdań skostniałych, kiedyś wypowiedzianych ? przeze mnie, przez innych. Wszystko już zostało wypowiedziane, zastygło, jest kością, skałą, kamieniem, piaskiem. Kość to moja rzeczywistość, moja oczywistość... Mimo takiej ze mną intymnej zażyłości, nie myśli chyba o mnie pani Joanna ani przez moment, pochłonięta nauką do bliskiego egzaminu. Morderczego egzaminu, jak wiele innych morderczych egzaminów na tym morderczym kierunku studiów. Gdyby miała trochę wolnego czasu, mogłaby z jednego mojego żebra niejedną historię wyczytać... Wiele nocy spędzamy ze sobą. Za oknami rozbłyskują i gasną światła uniwersyteckiego miasta. A ja czuję z każdą chwilą coraz mocniej, że znaliśmy się wcześniej. Ja i ta wrażliwa kobieta... Wrażliwa kobieta! No jasne! Jak ja wolno kojarzę! Joanna! Aśka! Ta, co nie chciała być Asią. Ale była nią dla mnie. Znowu razem. Ona rozważna, ja romantyczny. Ja dumny, ona uprzedzona. Ożywa pamięć moich kości. Już o niej zapomniałem, a teraz znowu nie mogę przestać o niej myśleć. Tak, to musi być ona! Minęło wiele lat, ale to musi być ona. A jeśli nie ona, to jej następczyni, duchowa bliźniacza siostra, ale tak jakby ona, po prostu ona ? i już! Jakie to szczęśliwe zrządzenie losu, że trafiłem w jej rozkoszne dłonie, które tak dobrze pamiętam, moje kości tak dobrze pamiętają! Nie sądziłem, że kiedyś do tego stopnia się przed nią obnażę. To nie było nigdy moim celem ani marzeniem. Tak się obnażać przed nią: czy to na fotelu dentystycznym, czy to na stole w prosektorium, będąc rozbieranym na części, dzień po dniu, sekcja po sekcji, coraz bardziej pleśniejąc, mimo formaliny, czy w innych sytuacjach, czy tak jak teraz ? w postaci pogrobowego odzysku. Jestem zwolennikiem umiaru, również w obnażaniu. Ale trudno, stało się. Dobrze, że nie wie, czyje to kości. Niech mnie zachowa w pamięci takiego, jakim byłem, kiedy jeszcze byłem na topie, na właściwym tropie. Uśmiecham się do niej swym prawie pełnym uzębieniem, kiedy swymi zręcznymi dłońmi, tak udatnie rzeźbiącymi w mydle trzonowce, ich góry i doliny, gładzi moją żuchwę i te dwa otwory w żuchwie, przez które przechodziły naczynia krwionośne. Żeby jeszcze kość penisowa, jak u innych naczelnych... Ale nic to... I tak jestem mężczyzną ? do wyschniętego szpiku moich pożółkłych i poczerniałych gnatów, do samego centrum mojego skamieniałego czerepu!
Tak mi się czasem marzy, kiedy leżę w grobie...