Czy jest możliwa rozmowa na temat wiary i Boga między wierzącym a ateistą - taka, żeby nie była to rozmowa gęsi z prosięciem?
Świąteczne lapidarium bezbożne - zagajenie przed spotkaniem autorskim z prof. Zbigniewem Mikołejką, filozofem religii
Ateizm jako postawa jest o tyle tylko godny akceptacji, o ile ateista ciągle walczy i próbuje go uzasadnić tak, jak wierzący nieustannie powinien pogłębiać swoją wiarę i ją uzasadniać
Ks. prof. Roman Rogowski, On wędruje z nami do Emaus
Fizyk niemiecki Otto Kahn zdefiniował metafizykę jako poszukiwanie czarnego kota w ciemnym pokoju, w którym nie ma żadnego kota. Ale kiedy szukający wie, że tam nie ma żadnego kota - to ja to nazywam metafizyką niewiary. I to jest to, czym się od wielu lat w ramach swoich duchowych (a może dusznych?) rozrywek zajmuję. Moje, trochę naiwne, wstydliwe, snute w poczuciu ich kompletnej nieprzydatności, rozważania na ten temat, czyli o wszystkim i o niczym, i na daremno - które mnie samego pomału zaczynają nudzić i zbliża się chyba moment, kiedy je porzucę - roją się od sprzeczności. Ale czy można inaczej?
***
"Bóg z Boga, światłość ze światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało..." Albo to: "Przestań się lękać! [mówi Syn Człowieczy do Jana na wyspie Patmos] Jam jest Pierwszy i Ostatni, i żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani". Genialne! Niewątpliwie msza, teksty w niej zawarte, cytaty z Pisma świętego, jest arcydziełem teologiczno-poetyckim. Wspólny jest bowiem rodowód poezji i religii. Ale arcydzieł tej miary jest więcej, uzbierało się ich trochę przez ostatnie pięć tysięcy lat. Czy właśnie to arcydzieło, msza święta, jej liturgia, jej słowa, zawiera prawdę absolutną, klucz do tajemnicy wszystkich tajemnic? Bardzo w to wątpię. Tak jak wątpię, aby ten klucz był zawarty, przy całym szacunku, w którymkolwiek z pozostałych arcydzieł z osobna i we wszystkich naraz.
***
Gdyby Mojżesz zszedł z góry Synaj z kamiennymi tablicami i powiedział swemu ludowi, że to, co na nich zapisane, jest jego, Mojżesza, dziełem, ktoś z tego ludu mógłby mu te tablice rozbić na głowie, zanim on sam, w złości na krnąbrność swych pobratymców, rozbił je o ziemię. Mówiąc skrótowo i żeby było jasne: jestem za Mojżeszem, prawodawcą i moralistą, a przeciwko Bogu, który nie wiadomo, kim, czym jest.
***
Teologia dogmatyczna to konstrukcja, która ma za zadanie wspierać etykę, mimo że sama na niczym się nie wspiera. A tak misterna jest i krucha, że domek z kart to przy niej bunkier przeciwatomowy. Istnieje na przekór wszelkim prawom "fizyki". I tylko taka niemożliwa konstrukcja może się tak długo utrzymać. Tak jak żadne fizyczne prawo jej nie podtrzymuje, tak żadne fizyczne prawo jej nie zniszczy.
***
Miłoszowe "obrzeża herezji" są ciekawsze od dogmatów teologii, które odtajemniczają tajemnicę. Obłoki w wierszu Miłosza są stróżami świata, ale nie w sensie dosłownym przecież! Te obłoki w teologii dogmatycznej zostałyby teologicznie "unaukowione", zyskałyby osobowość boską i utraciły całą tajemnicę. Byłyby stróżami świata w sensie dosłownym! Z drugiej strony, teologia dogmatyczna to jest podstawa, punkt odniesienia, bez niej heretyckie harce i swawole byłyby niemożliwe, byłyby nie do pomyślenia - więc za to, heretycy i kandydaci na heretyków, powinniśmy być jej odrobinę wdzięczni.
***
Co innego czytać baśń Konopnickiej o krasnoludkach, a co innego czytać o krasnoludkach jako o istotach rzeczywistych. Teologia dogmatyczna jest tym, czym byłyby artykuły w fachowej gazecie ekonomicznej traktujące o skarbcu i polityce podatkowej króla Błystka.
***
Teologia dogmatyczna składa się z ładnych konceptów, które niczego nie wyjaśniają. Bóg jest transcendentny i immanentny: ogarnia sobą cały wszechświat i znajduje się w nim, w każdej jego cząstce. Co z tego wynika? Nic. Czy to coś wyjaśnia? Niczego nie wyjaśnia. Rozwiązuje jakiś problem. Żadnego nie rozwiązuje. Pomaga żyć? Niektórym pomaga.
***
Niektórzy ludzie wierzący przypominają aktorów-amatorów w teatrze Kantora. Kantor nimi poniewierał, pastwił się, wyzywał od skurwysynów. A oni pokornie to wszystko znosili, nie rzucali w diabły jego nawiedzonego teatru, czytali w myślach "mistrza", zgadywali jego intencje, rozszyfrowywali twórcze zachcianki. Mieli poczucie, że obcują z geniuszem, i że warto, mimo wszystkich upokorzeń, pozostać. Inni ludzie natomiast są niczym aktorzy w takim teatrze, którzy wcale nie uważają jego twórcy za genialnego, a mimo to nie schodzą ze sceny; nie znoszą tego teatru, robiącego z nich marionetki, poddającego eksperymentom, ale pozostają, i męczą się, i męczą, na próbach, na premierach, na kolejnych spektaklach, nawet po śmierci despotycznego demiurga, kiedy są już wolni, ale nie wiedzą, co zrobić z tą wolnością, a poza sceną straszy ich przepaść i pustka, i ciemność - nie opuszczają sceny i grają wyuczone role.
***
Dziewięćdziesięciu dziewięciu zginęło w katastrofie żywiołowej, jeden ocalał. Czy powinien Bogu za to dziękować? W imię solidarności z tymi, którzy zginęli, nie powinien. Nawet gdyby zginął tylko jeden, a dziewięćdziesięciu dziewięciu ocalało, też nie powinno się Bogu za to dziękować, w imię solidarności z tym jednym, który zginął. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nie jesteśmy Bogu nic dłużni, nie powinniśmy Mu za nic dziękować, w żadnym przypadku, nawet jeżeli nam się szczęści, a nawet wtedy szczególnie - w imię solidarności z tymi poczciwcami, którym się nie szczęści, a powinno, bo na to jako dobrzy ludzie zasługują.
***
Obrońcy Boga mówią, że Bóg nie jest odpowiedzialny za zło, On nie skazuje na cierpienie, nie zabija. Ale jeżeli człowiek, w miarę swych możliwości, nie udzieli drugiemu człowiekowi pomocy, gdy chodzi o ratowanie życia, to się go potępia, oskarża o grzech zaniechania pomocy. A Bóg? Ma przecież nieograniczone możliwości. Z łatwością mógłby pomóc. A nie pomaga. Nie kiwnie palcem. Nie wyciągnie ręki. Stoi z założonymi rękami obok tonących. Może dlatego że z Jego punktu widzenia wszystko wydaje się fraszką? Cierpienie - fraszka, śmierć - fraszka, obozy koncentracyjne, Holocaust - fraszka. Obyśmy nigdy, jeśli się tam, gdzie ma być tak pięknie, znajdziemy, nie przyjęli Jego punktu widzenia. Obyśmy Mu nigdy, przenigdy, w imię solidarności z ofiarami, nie przebaczyli. Obrońcy Boga mówią, że Bóg nie potrzebuje obrońców. Śmieszne! Chrześcijaństwo to przecież jedna wielka teodycea.
***
Z dwojga złego lepiej nienawidzić i wygrażać Bogu niż ludziom, gdyż Bogu żadna krzywda się od tego nie stanie, a ludziom (niewinnym) - mogłaby się stać.
***
Dla wiary, religii, dla patriarchów, proroków, prawodawców i moralistów, dla Boga nawet ? ale jako fikcji, Figury Retorycznej, Dobra zaklętego w języku i jako zaklęcie wciąż odnawianego, również przez tych, którzy w moc tego zaklęcia wątpią, mam szacunek ogromny, natomiast dla Boga jako realnej postaci, o ile istnieje, w co wątpię, szacunku odrobiny wykrzesać z siebie nie mogę i nie chcę. Zawsze natomiast mam szacunek dla związanej z Bogiem ortografii.
***
Jeżeli Boga nie ma, nie należy z tego wyciągać fałszywych wniosków. Jeżeli zaś jest, to jest złym Bogiem - i też nie należy z tego wyciągać fałszywych wniosków. Jeżeli jest, śmieje się z tych dobrych, szlachetnych ludzi, którzy głoszą, że On jest miłością - i z tego również nie należy wyciągać fałszywych wniosków.
***
Nie lubię ekstatycznej religijności, nie lubię też ekstatycznego ateizmu. Ekstazę siostry Faustyny można streścić w słowach: "Chrystus mnie kocha, ja kocham Chrystusa, cierpię, ale jest cudownie, och, jak wspaniale!". Ateistyczna ekstaza Richarda Dawkinsa natomiast może nawet przewyższa swą żarliwością ekstazę religijną: "Patrzcie ludzie, jaka ta ewolucja jest cudowna, wspaniała i dobra, jakie wszystko jest cacy, wszystko, co ona spłodzi, co się z niej wyplumknie, jest takie dobre i doskonałe, że och, ach!". Stosunek Dawkinsa do Ślepego Zegarmistrza, czyli ewolucji, jest tak bezkrytyczny, nabożny i pełen uwielbienia, jak ludzi żarliwej wiary do Jedynego Boga. A może nawet jeszcze bardziej, gdyż tamtym zdarza się czasami z Bogiem spierać, zaś on ma do swego boga jedynie stosunek bałwochwalczy, czyli niewolniczy. - Za grosz tego trzeźwego dystansu, nie pozbawionego paszkwilowej zgryźliwości wobec Stwórcy i Natury, tak charakterystycznego dla pisarstwa Lema.
***
W Biblii Boga się wychowuje, bardzo delikatnie, nie wprost, żeby Go nie obrazić, nie rozdrażnić, nie rozgniewać. Mówi się o Nim, że jest dobry, po to, aby takim się stał. To wielkie nieobliczalne Dziecko wymaga cierpliwej, pedagogicznej troski. Troski również wymaga skóra tego, który wychowuje.
***
Istnienie Boga jest naszym pobożnym życzeniem. Ale jakiego Boga? Zwykle wyobrażamy Go sobie jako niewidzialnego i wszechmocnego ducha, a zarazem człowieka, który czuje i myśli tak jak my, z którym można się porozumieć jak rozumny i wrażliwy człowiek z rozumnym i wrażliwym człowiekiem, jak syn z Ojcem. Tylko taki, uczyniony na nasz obraz i podobieństwo, na obraz i podobieństwo tego, co w nas najlepsze, Bóg jest do zaakceptowania. Ale przecież nie możemy wykluczyć, że istnieje zupełnie inny, niepojęty dla nas Bóg, Bóg autystyczny, Bóg-Rain Man, Bóg-rachmistrz idiota, demiurg debil, genialny i niedorozwinięty zarazem, z którym nie sposób nawiązać partnerskiego kontaktu, który nie jest w stanie zrozumieć nas ani my nie jesteśmy w stanie zrozumieć jego, który nawet sam siebie nie rozumie, pozbawiony wyższej samoświadomości, będąc może tworem pośrednim między nieświadomą naturą a świadomym bytem istoty rozumnej, czymś takim jak u Lema planeta Solaris, a ściślej, demiurgiczny ocean rozlany po całej jej powierzchni, który tworzy na obraz i podobieństwo ludzkich wspomnień, z tych wspomnień czerpie ducha, a materię bierze z siebie, ale czy wie, że tworzy, czy wie, co tworzy? Bałbym się takiego Boga. Bo strach pomyśleć, co taki mógłby nam zgotować po śmierci? To już wolę nicość.
***
Kura nie ma pojęcia o chemicznym składzie jajka, a przecież jajko znosi. A Bóg... Dlaczego Bóg miałby być koniecznie świadomym, rozumnym Stwórcą? Pomiędzy rozumnym Stwórcą a nieświadomym siebie i niczego wszechświatem dlaczego nie miałoby być miejsca dla demiurga przypominającego naszą nie całkiem głupią przecież kurę? Fantazja? Od początku do końca. Tak samo jak cała teologia dogmatyczna. Fantazja ta jednak nie będzie już taka niedorzeczna, kiedy kurę zastąpimy czymś, czego nie znamy i wobec czego nasz świat byłby tym, czym jest jajko wobec kury.
***
Czy jest możliwa rozmowa na temat wiary i Boga między wierzącym a ateistą - taka, żeby nie była to rozmowa gęsi z prosięciem? Czasem wydaje mi się, że jest możliwa, a czasem - że nie.
***
Pani jest wierząca i jest katoliczką, praktykującą. Ja jestem niewierzący. Co prawda też katolik, ale katolik niewierzący. Co prawda ateista, ale ateista "niepraktykujący". Ktoś, kto chce i stara się z całej mocy być ateistą, ale nie zawsze mu się to udaje. Pani atakuje Kościół katolicki, chciałaby natychmiastowego zniesienia celibatu księży i tak dalej, ja zaś Kościół usiłuję bronić - właśnie jako instytucję, która ma wprawdzie lata świetności, w tym intelektualnej i duchowej, za sobą, ale nadal trwa, a trwanie jej, dwutysiącletnie, to niepobity rekord. Paradoksalna różnica zdań, ale dość często spotykana. Antyklerykalizm najbujniej krzewi się w parafiach, a najgorliwszych wyznawców znajduje wśród byłych ministrantów i byłych księży.
***
Oczywiście, Bóg może uczynić taki cud, że uwierzę, nie tylko uwierzę, ale i szczęka mi z wrażenia opadnie do samej ziemi i wybałuszę gały jak postać z japońskiej animacji. Nie tylko uwierzę w Jego istnienie, ale nawet w to, że jest dobry i sprawiedliwy. Jakby co, na tym lub na tamtym świecie, po opadniętej szczęce mnie poznacie i ślepiach jak u Pokemona!