Są patroni szkół, z którymi nie wiadomo, co zrobić. To znaczy z tymi patronami. Ze szkołami zresztą też - ale to osobna kwestia. Nie wiadomo, jak ich "ugryźć". Tych patronów. Jak przybliżyć młodzieży, lokalnej społeczności. Do czego przyczepić. Jak uwspółcześnić. Ożywić. No nie ma na nich sposobu.
Książęta i królowie z początków państwowości polskiej wydają się być taką na dwieście procent martwą skamieliną, z całkowicie zniszczonym DNA, bez szans na ożywienie jej w jakimś "parku jurajskim". Wydają się całkowicie oderwanymi od współczesnych realiów i potrzeb posągami zamierzchłej historii, herosami na poły legendarnymi, nie całkiem prawdziwymi, z krwi i kości. Takimi, o których się wie, że istnieli naprawdę, bo są na to dokumenty, i wsławili się wielkimi czynami, ale jakoś nie bardzo się w to do końca wierzy. W każdym razie takimi najwyraźniej wydają się być dla dyrekcji i grona pedagogicznego placówek edukacyjnych. Takich jak brzeska, nosząca imię Bolesława Chrobrego. Może i słusznie, że takimi się wydają.
Coś jednak z nimi trzeba zrobić. Tymi patronami. Więc poświęca się im na odczepnego kącik gdzieś na półpiętrze w budynku szkoły, wymalowuje podobiznę na ścianie, a po latach funduje i święci nowy sztandar, w czasie obchodów na przykład 40. rocznicy nadania imienia i tego pierwszego sztandaru - i tyle. Żadnego zawracania sobie i uczniom głowy corocznym obchodzeniem dnia patrona, akademiami "ku czci". Może i dobrze. Podczas wspomnianego jubileuszu - nawet wzmianki w programie artystycznym, jakby chodziło o trupa w szafie, a nie o sławnego króla, który uczynił był z Polski - inna sprawa, że na krótko, ale to już nie z jego winy, że na krótko - lokalne mocarstwo. Ani jednego tekstu, wiersza o nim, fragmentu prozy jemu poświęconego, czy to z pobudzających wyobraźnię historyczną powieści Gołubiewa, Parnickiego, Bunscha, czy to ze starych kronik, żeby chociaż z repertuaru T-Raperów znad Wisły usłyszeć hip-hopowe: "Chrobry, Chrobry, byłeś dobry...". A tu nic. Wielki Nieobecny. Może i dobrze.
Może i dobrze się stało, dobrze się dzieje. Dzięki temu ci królewscy praojcowie narodu, ojcowie założyciele państwa, od wieków zamknięci w sarkofagach, "zabalsamowani" w muzeach, wybici na dawnych monetach i medalach, ożywiani drukiem na współczesnych banknotach, tacy jak Bolesław Chrobry, mogą spać spokojnie, szkoła ich nie tyka, krzywdy im nie zrobi. Chrobry Bolesław śpi tedy spokojnie, nie przewraca się w grobie, jak te bidne Orlęta Lwowskie, których nie zapytano o zgodę, zanim ogłoszono ich patronem pewnego brzeskiego gimnazjum. Najwyżej dziwi się spoglądając od czasu do czasu z banknotu dwudziestozłotowego na liceum, które oficjalnie raz go przedstawia jako Bolesława Chrobrego, prawidłowo, w pełnym brzmieniu zapisując jego imię, a raz, nie widząc w tym najwyraźniej nic zdrożnego, jako B. Chrobrego, posługuje się tylko inicjałem imienia - w tym drugim zapisie patron miałby prawo się nawet nie rozpoznać, bo on był po prostu Bolesław, książę Bolesław, król Bolesław, pierwszy polski władca o tym imieniu - i tyle, Chrobry, czyli Waleczny, Dzielny, to nie było jego nazwisko, które miał wypisane w paszporcie, tylko przydomek, tak jak Wielki, który mu nadali wdzięczni poddani, a potomność utrwaliła w historycznej świadomości.
Pod koniec zaleciało trochę dydaktycznym smrodkiem, ale przecież o szkole była mowa.