Po nocnym czuwaniu wychodzę na wioskę, wychodzę na miasto. Domy stoją, jak stały, nigdzie nie widać pożarów, dymów ani jakichkolwiek oznak katastrofy, nawet najmniejszej do niej przymiarki.
Weekendowa, przedświąteczna krzątanina. Ruch samochodowy - nieomylna oznaka życia - toczy się, nie spiętrza, nie zapętla w gigantycznym karambolu, nie zamiera z braku paliwa. Świadkowie Jehowy nadal chodzą i nauczają, z jeszcze wyżej podniesionymi czołami. Sławny na cały powiat szef lokalnej gazety, okazało się, znów nikomu nie zjadł dziecka na śniadanie!
A więc znów przepowiednia się spełniła! Zawsze jakaś przepowiednia się spełnia. Jak słusznie zauważono, z dwóch przepowiadaczy przyszłości, z których jeden będzie przepowiadał, że ktoś komuś zje dziecko na śniadanie, a drugi - że nie zje, albo jeden będzie miał wizję, że w danym roku nastąpi koniec świata, a drugi będzie się pukał w głowę i mówił, że nie nastąpi, któryś na pewno będzie prawdziwym prorokiem. Tym razem prawdziwymi prorokami i prorokiniami okazali się ci, którzy w dacie 21 grudnia 2012 roku końca świata nie upatrywali. Prawdziwych proroków jest więcej, niż nam się wydaje.
Ale o jakim końcu świata my w końcu rozprawiamy, w jakiej skali: czy w skali jednej planety Ziemi, w którą jeszcze raz walnie olbrzymi meteor, jak ten, który wygubił dinozaury 60 milionów lat temu (notabene 60 milionów to już jest wielka liczba, niepokojąca, statystycznie brzemienna), lub też jakaś inna przyczyna spowoduje na jej powierzchni wielki zoocyd, jak ten z okresu permskiego, największy w historii; czy w skali układu planetarnego, którego gwiezdne serce rozdęte w agonii do rozmiarów czerwonego olbrzyma pochłonie wewnętrzne planety; czy w skali galaktyki, która zderzy się z inną galaktyką; czy w skali całego kosmosu, z którym cholera wie, co się stanie - który być może kurcząc się powróci do swych początków, czy co? Najbardziej spokojni możemy być o tę skalę największą, bo odległą w czasie, najmniej spokojni, ale też względnie spokojni - o tę skale najmniejszą, ale już dramatycznie niespokojni mamy prawo być o skalę jeszcze mniejszą, nie wymienioną tutaj, skalę życia pojedynczego człowieka, każdego z nas, który jest małym kosmosem, i jeżeli przyjdzie kryska na ten mały kosmos, to prawie tak, jakby dla całego wszechświata wybiła ostatnia godzina.
A tak na marginesie: wrażenie robi na mnie ogrom wszechświata, ale nie długość jego trwania. Jak dla mnie, subiektywnie, powstał on niedawno i niezadługo, również w moim subiektywnym odczuwaniu czasu, nastanie jego kres. Jeśli wierzyć astrofizykom (a ja im wierzę), za sobą mamy 15 miliardów lat i przed sobą, jako wszechświat, tyleż samo. Dla mnie to mała liczba. Miliard nie robi na mnie wrażenia. Sekstylion - to co innego. 15 sekstylionów lat - to ja rozumiem. To byłoby naprawdę dużo. Ale miliard, nędzne 15 miliardów? Taką liczbę potrafię ogarnąć, potrafię ją sobie wyobrazić. Weźmy majątek takiego Billa Gatesa. To znaczy weźmy jako przykład. Powiedzmy, że ma na koncie - nazwijmy to tak upraszczając sprawę, plus minus, 30 miliardów dolarów, tyle, ile lat będzie liczył nasz wszechświat w momencie swojej śmiertelnej zapaści. Rozmieńmy teraz tę kwotę na jednodolarówki. Ułóżmy obok siebie. Da się to ogarnąć? Da. Da się zarobić? Da. Wydać? Tak samo. Jeden dolar to jeden rok. A czym jest jeden rok i jak szybko mija, wiemy z każdym mijającym rokiem coraz lepiej. Tak więc wszechświat, powstający i zamierający, rozszerzający się i kurczący, dla jakiejś superpowolnej, mającej prawdziwie gigantycznie dużo czasu nadistoty, byłby tylko pulsującym niczym samochodowy migacz światłem.
Na szczęście nie tak łatwo wykończyć całą ludzkość, nie tak łatwo ostateczny koniec ludzkiemu światu zgotować. Choć są rozmaite sposoby i wystarczająco dużo czasu, aby mogły być wypróbowane. Największy do tej pory kataklizm w historii zgotowała ludziom sama natura. Była to dżuma, morowa zaraza, która wybuchła w 1347 roku i w kilka lat pochłonęła blisko 43 miliony ofiar, jedną czwartą ludności Europy. Łajdaczka natura wytężyła swoje niszczycielskie moce, wytoczyła swoją najcięższą, najskuteczniejszą i najprymitywniejszą zarazem biologiczną broń - i choć tak bardzo się starała, nie dała rady wyniszczyć całej ludzkiej populacji.
Na szczęście i nieszczęście o przyszłości można jedynie tyle pewnego powiedzieć, że jest nieprzewidywalna, w czym przejawia się doskonała równowaga nadziei i strachów. Którą to równowagę od czasu do czasu usiłują zachwiać katastroficzne proroctwa. W dawnych wiekach traktowane z powagą, dzisiaj - już tylko jako rozrywka i sposób zarobienia pieniędzy.