czwartek, 21 listopada 2024
a boberskiAdam Boberski pisze: /.../ oni, choćby ci z brzeskiego podwórka, są tacy sympatyczni, pod względem sympatyczności ja im do pięt nie dorastam, wielopokoleniowi, jak rodzina: a to starszy pan, typ ciepłego wujaszka z Sycylii, a to ktoś na kształt powiatowego intelektualisty, niewątpliwie bystry młodzieniec, felietonowo płodny, pilny uczeń czarnoksiężników z centrali, powinien daleko zajść w strukturach partyjnych, a to drugi młodszy młodzieniec, nienachalnie wysoki, korpulentny, z wiecznie uśmiechniętym pyzatym pysiem, któremu trudno w sympatyczności i ujmującym wdzięku dorównać /.../; pisze ten nasz Adam, a po plecach przechodzą ciary... Polecam. LJT

 

 
 
 
 
 
Pochwała grubej kreski. Szkic do traktatu
 
 
Napisałbym o tym traktat, gdybym potrafił. Traktat o grubej kresce. Grubej kresce, która ma wiele pożytecznych zastosowań. Służy ona do oddzielania prawdy od kłamstwa, dobra od zła, mądrości od głupoty, a także Polski od PRL-u.
Grubą kreskę należy stosować nie tylko dla oddzielenia III RP od PRL-u (jak chciał Tadeusz Mazowiecki), ale także i przede wszystkim dla oddzielenia tego, co w okresie tak zwanej Polski Ludowej było Polską, od tego, co nią nie było, co było właśnie tworem zwanym PRL-em. Słyszę, jak Jerzy Hoffman mówi w dokumencie jemu poświęconym, że w okresie PRL-u też była Polska. Tak, po stokroć tak, w tamtym okresie była Polska, ale PRL nie był Polską! Czy to reżyser miał na myśli? Mam nadzieję. Ważne jednak, żeby to uściślić, aby uniknąć nieporozumień, aby nie dawać komuchom satysfakcji. Hoffman był jednym z tych, którzy - powiem patetycznie, ale zgodnie z prawdą - ratowali nasze dusze przed PRL-em, robiąc swoje - jak śpiewał Młynarski. Lem, Wajda, Kabaret Starszych Panów i tak dalej - to była Polska, a nie PRL. PRL był fasadą, która próbowała Polskę udawać. PRL to była władza komunistyczna, to była cenzura, to było zapóźnienie cywilizacyjne, tysiące uciążliwości i absurdów, historia zdrady, kolaboracji i upokorzeń. PRL to było coś, z czym się walczyło, a nie popierało, a nie utożsamiało z tym. Zresztą, proszę zwrócić uwagę na to, jak to się odbijało w języku, mówiliśmy i mówimy "ten PRL", zamiast "ta PRL", a przecież to była Polska Rzeczpospolita Ludowa, a więc rodzaj żeński. Nie mówimy przecież "ten RP", tylko "ta RP". Intuicja językowa nas nie zawiodła: myśmy nigdy PRL-u nie traktowali jako Polski, jako ojczyzny, prawowitej Rzeczpospolitej Polskiej, która jest rodzaju żeńskiego, tylko jako dziwaczny twór, pseudopaństwowy i pseudopolski, o tautologicznej nazwie - bo Rzeczpospolita Ludowa to oczywiście masło maślane. Były wprawdzie takie przypadki (nie wykluczam, że było ich więcej i jest ich więcej, niż mi się wydaje) jak mój kolega ze studiów, bardzo sympatyczny, głupiutki młody komuch, który mi tłumaczył, że PRL jest normalnym krajem, a jego ograniczona suwerenność niczym się nie różni od - w jego przekonaniu - ograniczonej suwerenności Wielkiej Brytanii, wynikającej z istnienia na jej terenie amerykańskich baz wojskowych. Poglądy polityczne mojego kolegi to temat na osobny artykuł. Mój kolega, zanim przyjął, około 90 roku, obowiązującą obecnie w środowisku komuszym wersję o uratowaniu Polski przed interwencją radziecką, w latach 80-tych był wyznawcą wówczas obowiązującej w reżimowej propagandzie wersji, że stan wojenny zapobiegł wojnie domowej, w której rolę krwawych rizunów miały grać "solidaruchy" - kolega był o tym święcie przekonany, bo - jak powiadał - jego ojciec, jako ORMO-wiec, znalazł się na liście sporządzonej jakoby przez NSZZ "Solidarność", liście komunistów przeznaczonych do rozwałki. (Ciekawe, czy historycy przebadali już wątek tego rodzaju fałszywek? Czy to był odosobniony przypadek, czy było ich więcej?).
 

Tuż po 4 czerwca 1989 roku Jan Karski powiedział zdanie, które wydawało mi się, i chyba nie tylko mnie, na fali entuzjazmu, genialnie trafne i piękne: "Komunizm spłynie po Polakach jak woda po kaczce". Wkrótce przekonaliśmy się, w jakim byliśmy błędzie. Bowiem nic co złe po człowieku nie spływa jak woda po kaczce. A już na pewno nie takie traumatyczne doświadczenie jak pół wieku komunizmu. Nie mam wątpliwości, że gdyby Wielki Brat ożył, gdyby Wielki Brat powrócił, gdyby znowu zawiał wiatr od wschodu, oni, towarzysze z SLD, którzy nie odcięli się grubą kreską od własnej przeszłości, kwiatki, które nie zbuntowały się przeciwko swoim korzeniom, znowu "ratowaliby" Polskę, w taki sam sposób, jak to już nieraz robili: 22 lipca 1944, 13 grudnia 1981... Nie mam co do tego cienia wątpliwości.
 

Spadkobiercy PZPR-u przyswoili sobie język demokracji. Ale co oni naprawdę myślą... Ja im nie ufam. Nawet jeśli mówią coś, z czym się zgadzasz, na przykład że niewidzialna ręka rynku to nie wszystko (no pewnie, że nie wszystko, ale to nie jest ich pogląd, oni tylko powtarzają za innymi, tak jak wiele innych mądrych rzeczy, które mają zapisane w swoim notesiku, które inni tworzyli, o które inni walczyli, które inni wyznają całą swoją duszą, a oni mają to zapisane w swoim notesiku politycznej poprawności), to albo masz omamy słuchowe, albo naprawdę słyszysz tam specyficzną SLD-owską "intonację", niecierpliwe i radosne wyczekiwanie: a niech no się temu wolnemu rynkowi, kapitalizmowi, demokracji noga powinie, niech jakiś czarny czwartek wykopyrtnie gospodarkę światową, wtedy my znów, funkcjonariusze partyjni i znużeni kapitalistyczną walką czerwoni biznesmeni, staniemy, ogarnięci leninowsko-rewolucyjną pasją, na czele pochodu ludu pracującego miast i wsi, i wsparci zaprzyjaźnionymi kolumnami manifestujących gejów, lesbijek i feministek wyruszymy w bój nasz ostatni!
 

Czy ja nie przesadzam, nie wydziwiam? - sam sobie zadaję to pytanie. Przecież oni, choćby ci z brzeskiego podwórka, są tacy sympatyczni, pod względem sympatyczności ja im do pięt nie dorastam, wielopokoleniowi, jak rodzina: a to starszy pan, typ ciepłego wujaszka z Sycylii, a to ktoś na kształt powiatowego intelektualisty, niewątpliwie bystry młodzieniec, felietonowo płodny, pilny uczeń czarnoksiężników z centrali, powinien daleko zajść w strukturach partyjnych, a to drugi młodszy młodzieniec, nienachalnie wysoki, korpulentny, z wiecznie uśmiechniętym pyzatym pysiem, któremu trudno w sympatyczności i ujmującym wdzięku dorównać - w życiu nie spotkałem tak wdzięcznego słuchacza, tak żywo reagującego serdecznym śmiechem, że aż mu migdałki widać, na mój byle jaki dowcip. Nie sposób ich nie lubić, i ja ich lubię, i boję się tego! Oni są tak sympatyczni, że trzeba się od nich trzymać z daleka, mam kolegę, który uległ ich nieprzepartemu urokowi, i mnie by to spotkało, gdybym się w porę nie zorientował.
 

Cały czas uczę się fechtować grubą kreską: współcześnie i historycznie, diachronicznie, synchronicznie, pionowo, poziomo, na ukos z lewa na prawą, na ukos z prawa na lewą, zygzakowato, meandrycznie, dzielić, dzielić i jeszcze raz dzielić! Dzielić i wybierać część lepszą. W sobie i poza sobą. Rezultat... taki sobie. Już to chyba mówiłem, ale jeszcze raz powtórzę: Jestem tylko najmądrzejszy w Powiecie. Ideowy kapitalista, kapitalista bez kapitału...
 
Adam Boberski
 
 

boberski na pasku