Marek Hłasko w
Pięknych, dwudziestoletnich ujął rzecz następująco: „...nie mam nawet zbliżonego pojęcia o literaturze ojczystej. Przypuszczam, iż zawdzięczam to nauczycielom polskiego, którzy dręczyli mnie zawsze klasycznym pytaniem: "Co poeta miał na myśli?"; wstrętu do czytania
Pana Tadeusza nie mogę przemóc nawet i dziś. Nauczanie literatury w szkole powinno być karane kryminałem". Przesada? Przesada, a mimo to strzał w dziesiątkę.
Hłasko, który wielkim pisarzem był, wiedział, co pisze. Dręczyć można zresztą nie tylko tym osławionym pytaniem, które chyba już wyszło z mody i funkcjonuje co najwyżej jako żartobliwy, prześmiewczy cytat o powoli jednak już słabnącej sile komicznej, lecz na dziesiątki rozmaitych sposobów dręczyć i dręczonym w szkole być można, a uświadomiona i nieuświadomiona wynalazczość ludzka w tym względzie nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Pytania tego raczej się teraz nie zadaje, ale problem pozostał i Hłaskowe „J'accuse" jest wciąż aktualne.
U Huxleya w Nowym wspaniałym świecie dzieciom przeznaczonym, gdy dorosną, do roli prostych robotników wpaja się na zasadzie odruchu warunkowego wstręt do klasycznej muzyki: kiedy z głośnika płynie piękna melodia, dzieci rażone są bezpieczną, ale bolesną dawką prądu; chodzi o to, aby w przyszłości, żyjąc w społeczeństwie, w którym każdy ma z góry wyznaczoną rolę, nie odczuwały potrzeby takiej muzyki i były szczęśliwe bez niej - a to dla niczym niezakłóconego funkcjonowania ludzkiego mrowiska, w którym każdy jest zadowolony ze swego losu. A jak jest z literaturą na lekcjach polskiego? Hm. Na pocieszenie można skonstatować, że, póki co, prąd ma większą siłę oddziaływania od choćby najgorszej lekcji poświęconej literaturze.
Szkoła, wspólnym wysiłkiem uczniów i nauczycieli - miejsce powszechnej udręki, teatr odwiecznej wojny, gdzie linia frontu wije się meandrycznie, na szczęście w nieszczęściu - warto to zauważyć, nie jest środowiskiem przyjaznym literaturze i jej recepcji, nie jest środowiskiem przyjaznym nauce, pojętej jako wielka przygoda intelektualna, generalnie. Dla książki i jej autora prawdziwą tragedią jest uszkolnienie, wpisanie na listę lektur szkolnych. Gombrowicz w grobie się przewraca na wieść o tym, jak szkoła mści się teraz na nim za Ferdydurke, katując i zarzynając tę książkę, a może się i Gombrowicz nie przewraca w grobie, ponieważ to przewidział, opisał przecież tego demona, przed którym nic się nie obroni, żadna wartość, żaden geniusz, żadne arcydzieło, bo natychmiast je demon ów swoją belferską interpretacją, nauczycielsko-kobiecą deklamacją, którą z góry można domniemywać, obróci wniwecz i jeszcze gorzej - w kicz, ten anty-Midas, co każde złoto swym dotknięciem przemieni w pospolity metal, ten demon nieuchronny jak nemezis, przed którym nie uciekniesz - bo przed mityczną Pupą, jako rzekł Gombrowicz, nie ma ucieczki! Ulekturowienie jest nieszczęściem również dla literackich postaci, których żywot kruchy, a tak dla nas znaczący, tym większym nieszczęściem, jeśli miały pierwowzory w ludziach z krwi i kości, i wiodąc żywot podwójny, już nie tak eteryczny, tym boleśniej go odczuwały, a tu jeszcze na szkolną katorgę się je skazuje. Najbardziej mi szkoda tej bidnej Urszulki, której od stuleci nie dają spokoju, maltretując i szarpiąc na sztuki jej delikatne literackie ciałko, i wbijając w nie igły szkolnych analiz, aby tam, w niebiesiech, u Pana Boga za piecem Urszulka też wiła się z bólu. Ostatnio obiło mi się o uszy, że Urszulka jest postacią fikcyjną, brak ponoć pozaliterackich dokumentów, które by świadczyły o jej istnieniu. Nie wiem, nie wiem, tak słyszałem, nie sprawdzałem, kolega mi mówił... Ja byłbym bardzo za tym. Ta świadomość, że tyle lat dręczona, obmawiana, tarmoszona na lekcjach polskiego, i skazana na podobną poniewierkę do końca roku szkolnego, do końca świata, miała to prawdziwa Urszulka, a przez nią i ta fikcyjna, wszytko w dupce, ponieważ nigdy nie żyła, nie umarła, i nie cierpiała ani za życia, ani po śmierci, ta świadomość byłaby niezmiernie pokrzepiająca. Tak trzymać, Urszulka!
Adam Boberski