sobota, 20 kwietnia 2024
img_7553We wczesnym dzieciństwie istnieje faza rozwojowa określana mianem „nie-nie". „Chcesz iść na spacerek?" - „Nie!" „Chcesz spać?" - „Nie!" „Zjemy obiadek?" - „Nie!" „Kupić ci zabawkę?" - „Nie!" Ja przechodzę tę fazę dopiero teraz.

Oczywiście kiełkowało to we mnie, nie wzięło się nagle z niczego. Nie lubiłem na przykład chodzić do przedszkola. Nie podobały mi się zabawy grupowe, w kółeczku, takie zacne, klasyczne nudziarstwa, z pionierskiego i heroicznego okresu pedagogiki, czasów Korczaka i Jordana, kiedy ta dziedzina jeszcze coś znaczyła (może dlatego, że pedagodzy nie byli absolwentami pedagogiki), jak: „Rolnik sam w dolinie", „Stary niedźwiedź mocno śpi", „Budujemy mosty dla pana starosty", „Mam chusteczkę haftowaną", „Chodzi lisek koło drogi". Gdy zaczęła się szkoła, kolega z podwórka chciał zaciągnąć mnie do zuchów. Poszliśmy na pierwsze spotkanie, a tam, w osiedlowej świetlicy - znowu kółko, i znowu „Mam chusteczkę haftowaną" albo „Mało nas, mało nas", a pośrodku „płonie" imitacja ogniska. Od tamtej zabawy, tamtego kółeczka, tamtego tańca, od tej namiastki - udało mi się wymigać. Nie wiem, czy słusznie postąpiłem. Bowiem była okazja, żeby sobie dodatkowo poćwiczyć przed głównym występem, przed kółeczkiem, z którego się już nie wymigam. I ja z tej okazji nie skorzystałem.

Dzieciństwo „sielskie, anielskie" jest krzepiącym mitem. Tworzy się on w głowach dorosłych, którzy wspominają z nostalgią czas, kiedy byli piękni i młodzi. Z perspektywy lat idealizuje się dzieciństwo, wymazując z pamięci tysiące przykrości, upokorzeń i dramatów, zapominając, jaki to ciężki okres w życiu, okres podwyższonej wrażliwości i braku samoobronnych mechanizmów. Wiedział o tym dobrze Korczak. Dziecko zostaje wrzucone w nie do końca zrozumiały świat dorosłych, którzy są od niego więksi, silniejsi, mądrzejsi. Mały Guliwerek w świecie wielkoludów. Całe szczęście dla tego dziecka, że są jeszcze inne Guliwerki, a niektóre wielkoludy są bardzo przyjazne, z tymi najprzyjaźniejszymi, rodzicami, na czele. W dzieciństwie wszystko przeżywa się intensywniej: radości i smutki. Radości są radośniejsze, smutki smutniejsze. Świat jest większy, czas się dłuży. Rok szkolny to ocean czasu trudny do przebycia. Tydzień trwa aż siedem dni, jak siedem dni stworzenia, a trwa tak długo, jakby miał się nigdy nie skończyć. Później będzie trwał tylko siedem dni, i będzie tak, jakby się tylko kończył, bez początku i środka. Największym marzeniem dziecka jest stać się dorosłym, największym marzeniem dorosłego, gdyby marzenie to w ogóle miało jakiś sens, byłoby znów być dzieckiem. To pierwsze jest osiągalne, wymaga trochę czasu i cierpliwości, to drugie - już niestety, a może na szczęście nie. Chyba że, jak w powieści Korczaka „Kiedy znów będę mały", krasnoludek-czarodziej sprawi „okrutny cud" i przeniesiemy się w swoje dzieciństwo, aby jeszcze raz, mimo świadomości i doświadczenia dorosłego człowieka, przeżywać dziecięce dramaty z taką samą, jak się okazuje, wbrew przekonaniu, że możemy teraz ułożyć wszystko po naszej myśli, intensywnością, jak wtedy, gdy byliśmy mali po raz pierwszy.

Biorąc na rozum, dzieci w ogóle nie powinno być, bo to zbyt poważna sprawa. To, że są, zawdzięczamy fizycznej więzi matki z dzieckiem. Potrzebie tej więzi. Potrzeba tej więzi jest u zarania wszystkiego. Tej fizycznej więzi wszystko zawdzięczamy. Kontakt z dzieckiem sprawia matce swoistą fizyczną i estetyczną przyjemność. To jest bardzo zmysłowe doświadczenie. Reguluje to natura. Mężczyźni natomiast boją się małych dzieci. Przełom następuje wtedy, gdy zaczynają one mówić pełnymi zdaniami, czyli trochę wody musi upłynąć. Niemowlę czy jednoroczniak wzbudza zachwyt u kobiety, mężczyzna zaś jest widokiem takiej żaby, która niezbyt miło pachnie, przerażony. Jest po jej stronie, ale wolałby zachować dystans. Musi się oswoić.

Matka, wiedziona swym nieomylnym, zdrowym instynktem życia - tą niezawodną filozofią bez filozofii, wie, co jest dla jej dziecka dobre, a co złe. Taka matka pragnie dla swego dziecka prostej drogi. Żeby było najedzone, wyspane, żeby się ciepło ubierało, żeby miało zaspokojone wszystkie potrzeby fizjologiczne, później żeby miało niekoniecznie ciekawą, ale pewną, gwarantującą stabilność pracę, poczciwego partnera życiowego, żeby dbało o siebie. To jest dla niej ważniejsze od twórczego geniuszu, zaszczytów i sławy, ważniejsze od spełnienia górnolotnych ambicji, od wystawiania swego losu na hazard niepewnych, ryzykownych, idealistycznych projektów - chyba że owe zaszczyty, sława i geniusz, owe hazardy szczęśliwym trafem uwieńczone sukcesem, sprawią, że to wieczne dziecko będzie jeszcze zdrowsze, jeszcze bardziej rumiane, jeszcze bardziej wyspane i najedzone, i cieplej ubrane, i - ogólnie - zadowolone. Tak-tak!
 
Adam Boberski

boberski na pasku