Było mi przykro,
kiedy w latach osiemdziesiątych usłyszałem z ambony w kościele
pw. św. Mikołaja w Brzegu zdanie: porównano w nim zabójstwo
księdza Popiełuszki do zabójstwa biskupa Stanisława ze
Szczepanowa, a tym samym zrównano mojego króla z Dziadkowej
legendy, do którego miałem zaszczepiony w dzieciństwie sentyment,
wybitnego dość władcę, który nieprzypadkowo nosił przydomki:
Śmiały i Szczodry, z ubecką swołoczą, fanatykiem Piotrowskim i
jego pomocnikami.
Pamiętam,
jak dziadek opowiadał mi legendę o królu Bolesławie i biskupie
Stanisławie. Była to opowieść o dobrym, lecz łatwo unoszącym
się gniewem królu, i o jego wrogu, później ogłoszonym świętym
- bezlitośnie krytykującym go ambitnym biskupie; o klątwie
rzuconej na króla i męczeńskiej śmierci biskupa z ręki
Bolesława, zadanej mieczem, w kościele Na Skałce w Krakowie; o
poprzedzonym odwróceniem się od niego całego ludu wygnaniu króla,
który przywdziawszy pokutne łachy wyruszył w świat; o jego
najwierniejszym słudze, który jako jedyny i z własnej woli podążył
za swym panem bez jego wiedzy i wbrew zakazowi, aby przynajmniej z
oddali nad nim czuwać, ale wkrótce stracił go z oczu, bo król nie
chciał mieć towarzysza i świadka swej poniewierki, więc
zauważywszy, że jest śledzony, wymknął się, by w samotności
przeżyć resztę swego życia jako karę; o osobnej tułaczce ich
obu; wreszcie o odnalezieniu po latach w węgierskim klasztorze
dogorywającego w ubóstwie starca, w którym sługa, również
starzec, rozpoznał upokorzony majestat. Bardziej przejęty byłem
losem nieszczęsnego króla, ofiary własnej zapalczywości, który
jednym wybuchem złości przekreślił swe wcześniejsze zasługi
oraz swoje racje w sporze z kościelnym dostojnikiem. Ale przecież
nie do końca i nie na zawsze przekreślił, skoro legenda, „wieść
gminna", literatura, że wspomnę choćby dramat Wyspiańskiego, o
nim jako o postaci tragicznej i w sumie pozytywnej pamiętają.
Było mi przykro,
kiedy w latach osiemdziesiątych usłyszałem z ambony w kościele
pw. św. Mikołaja w Brzegu zdanie: porównano w nim zabójstwo
księdza Popiełuszki do zabójstwa biskupa Stanisława ze
Szczepanowa, a tym samym zrównano mojego króla z Dziadkowej
legendy, do którego miałem zaszczepiony w dzieciństwie sentyment,
wybitnego dość władcę, który nieprzypadkowo nosił przydomki:
Śmiały i Szczodry, z ubecką swołoczą, fanatykiem Piotrowskim i
jego pomocnikami. Nieodpowiedzialne słowa. Postawienie znaku
równości między tymi wydarzeniami, przedzielonymi przepaścią
wieków, osadzonymi w zupełnie różnych realiach, to prostactwo i
barbarzyństwo intelektualne, które mogło sprawić ubecji radość.
W tym
konflikcie, władzy, ambicji, prestiżu, sprzed tysiąca lat, który
był konfliktem równych sobie potęg politycznych i materialnych, w
gruncie rzeczy konfliktem, o którym mało wiemy, stąd te legendy,
ani król nie był taki straszny, jak go Kościół malował, ani
święty nie był taki święty, na jakiego go wykreowano. Nie był
to konflikt klarowny, sytuacja czarno-biała, jak w latach
osiemdziesiątych XX wieku, kiedy małe dziecko z przedszkola mogło
stwierdzić, po czyjej stronie jest racja: bo po jednej -
kryształowa postać Popiełuszki, którego siła była duchowa, a
nie oparta na czołgach, a po drugiej - system, wiadomo jaki, i
jego najzagorzalsi obrońcy. Ale żal mi króla Bolesława, tak jak
żal każdego dobra, które się w sobie zatraca. Obie postacie, król
i biskup, mają wielką wartość w naszej historii: król,
który bardziej zasłużył się krajowi za życia, i biskup, który
bardziej zasłużył się po śmierci, jako święty, jako symbol i
patron Polski, jako legenda. Mamy więc dwie legendy. A prawda? Znowu
pośrodku?
Adam
Boberski