niedziela, 24 listopada 2024
img_7586Nie jestem stąd. Tym stwierdzeniem palę przed sobą most do kariery politycznej w powiecie. Trudno. Tak byłem blisko, prawie się upolityczniłem. Ale nie mogłem się oprzeć temu wyznaniu. Jakoś to będę musiał teraz przeboleć. Jakoś też pewnie przyjdzie mi za to zapłacić. A co tam, tyle mostów za sobą spaliłem - jeden więcej, jeden mniej...





Nie jestem stąd. Jestem ze Lwowa, skąd też nie jestem, ale tam powinno być moje miejsce. Wszyscy zresztą w Polsce jesteśmy ze Lwowa. Z wyjątkiem tych, oczywiście, którzy są z Wilna. Miłoszowy problemat poszukiwania ojczyzny nie jest mi obcy. Maciej Stryjkowski, XVI-wieczny autor Kroniki polskiej, litewskiej, żmudzkiej i wszystkiej Rusi, i jego wersja patriotyzmu: polskiego i litewskiego (w znaczeniu: Wielkie Księstwo Litewskie) - to byłoby coś w sam raz dla mnie. Nie potrafię pogodzić się z historią. Z tym, co się stało w czasie wojny, Holocaustem, który - śmiem twierdzić - był największym ciosem zadanym Polsce w całych jej dziejach, i po wojnie: uczynieniem z Rzeczypospolitej wielu narodów, kultur i religii monokulturowego ogryzka, czyli realizacją pomysłu endeckiego rękami komunistów, która po wojennej Zagładzie ostatecznie Rzeczpospolitą zubożyła i dobiła. Z utratą czegoś najcenniejszego, czego nie umiem nawet nazwać. „Dzieje wewnętrzne dawnej Polski - pisze Paweł Jasienica w Polsce Jagiellonów - dowodzą olbrzymiej siły przyciągania, jaką odznaczała się nasza kultura. To był jakiś prawdziwy tygiel magnetyczny, który wchłaniał pierwiastki ludzkie napływające z krajów zarówno prymitywnych, jak stojących na szczytach cywilizacji, i w niedługim czasie odmieniał je, przeistaczał na nadwiślański ład." Ojczyzna to na szczęście również metafizyka, a metafizyka nie potrzebuje wiele... trochę marzeń - zwłaszcza wielką siłę mają te niespełniane, trochę wyobraźni. Wiele rzeczy trzeba sobie wyobrażać. Trzeba sobie wyobrażać siebie lepszym, trzeba sobie wyobrażać miłość, ojczyznę i wszelkie ideały - które bez wyobraźni kreującej z nicości nie mają szansy zaistnieć, nie mają szansy trwać, samo biologiczne życie ich raczej nie wytworzy, a jeśli już, to tylko na krótką chwilę, aby je zaraz ukatrupić i pożreć. Trzeba sobie wyobrazić - aby się stało i trwało, choćby tylko w wyobraźni, w marzeniu. Jak to coś może „się stać" w wyobraźni? - zapytacie. Ano może. Bo czymże jest Polska, jeśli nie przede wszystkim tworem naszej wyobraźni, Wielką Fikcją, naszym marzeniem, w całości „spełnialnym" tylko w marzeniu właśnie, ale promieniującym z tego marzenia na siermiężną duchowo rzeczywistość, aby ją w niewielkim przynajmniej stopniu, choćby dla nas samych, w naszym ogródku, przemienić?

Nie jestem stąd. Mimo że stąd jestem. Nie zakotwiczyłem w Brzegu. Ani jedną kotwicą. Brzeg ma ich w herbie aż trzy. Kotwica to symbol nadziei. Brzeg miasto nadziei. Potrójnej. Odbieram to ironicznie.

Brzeg nie bardzo podłe miasto jest, dosyć ładne nawet, dałoby się polubić, kilka zabytków pierwszorzędnych, zieleni dużo, renesans to czasy jego świetności, prężny ośrodek drukarski nawet tu był. Miasto, okolica, księstwo na tej śląskiej nizinie, gospodarność zgermanizowanych Piastów i pracowitość tutejszego ludu, dawne dzieje... Ale ja mimo to nie zarzuciłem tutaj kotwicy. Mimo że tu mieszkam.

Brzeg to ładna nazwa. To miasto naprawdę ładnie się nazywa. Położenie też idealne, na ważnym szlaku. Więc dlaczego nikt w Polszcze szerokiej nie kojarzy Brzegu, a jeśli już nazwa wyda mu się znajoma, myli Brzeg nad Odrą z Brzegiem Dolnym. Trzeba uważać: jak zapraszamy kogoś z odległych rejonów kraju nad Wisłą, np. na spotkanie autorskie, musimy precyzyjnie określić, o który Brzeg nam chodzi. Na który to Brzeg wyrzuciła nas fala historii, co wcześniej zatopiła okręt o nazwie Serenissima Respublica...

Brzeg to nie Drohobycz. Nie ma swojego Schulza. Gdyby miał, stałby się jak tamta prowincjonalna mieścina centrum wszechświata. Czytelnicy na świecie mogliby nawet nie wiedzieć, gdzie leży Polska, ale dzięki literackiej legendzie to miasto byłoby, jak Drohobycz dla Hrabala, który też nigdy do niego nie zawitał, ich miastem, ich ukochanym miejscem na ziemi, z czasem celem literackich pielgrzymek, dzięki czemu miasto żyłoby: w pamięci, świadomości, legendzie, micie, i wszystkie drogi, dosłownie i w przenośni, prowadziły do niego, jak do Rzymu. Jak niewiele bez literatury znaczy piękny zamek! A może pisarze, z różnych zakątków, poszukujący tematów, uznali, że historia z nim związana nie jest dość ciekawa? Miasto bez literatury. Dlatego właśnie, Panie Dyrektorze Zamku Piastów Śląskich, Warszawa się nami nie interesuje. Jeden Scherffer von Scherffenstein wiosny (literackiej) nie czyni. Ile razy - to już było żałosne - przy różnych okazjach przytaczany był z lubością ten dwuwiersz, mający dowodzić, żeśmy sroce spod ogona nie wypadli, z poematu Kochanowskiego Satyr, gdzie w dodatku tylko ułamek zdania jest o Brzegu: „kto do Brzegu z woły" - i to wszystko. Mizeria, waszmościowie, mizeria. Bez zbytniej przesady można powiedzieć, że Brzeg nie istnieje w literaturze. Nie zapisał się w literaturze: jako miasto wielkich twórców i jako miasto, któremu poświęcono wybitne dzieła. A największą reklamę miastom, państwom i krainom robi właśnie sztuka słowa. Brzeg nie dorobił się literatury, zarówno polskiej, jak i niemieckiej, jest dopiero na literackim dorobku, na początku drogi, teraz to się dzieje, zaczyna powoli kiełkować: Krystyna Januszewska, Radek Wiśniewski, Krystian Ławreniuk, Michał Cetnarowski... Polskiej poezji i prozy pewnie by się wcześniej dorobił, gdyby przez wieki był polski. Niemiecka literatura jakoś na Śląsku nie zakwitła. Dawny Śląsk, sprzed powojennej wędrówki ludów, to kraina, nie licząc paru wyjątków, jak zasłużonej sławy Angelus Silesius, literacko jałowa. Te dawne niemieckie kresy wschodnie to nie to co nasze Kresy: Mickiewicza, Słowackiego i wielu innych, nie odegrały w literaturze niemieckiej prawie żadnej roli. Mamy więc krainę rozwiniętą gospodarczo, ale ubożuchną, jeśli chodzi o literaturę, która to przede wszystkim unieśmiertelnia miejsca, regiony, miasta i przysiółki. Krainę w tym sensie pokrzywdzoną...

Jaśnie oświeceni i z woli ludu władcy współczesnego Księstwa Brzeskiego powinni bez trudu zrozumieć, jeśli jeszcze tego nie rozumieją, że literatura jest ważna. Jest tak samo ważna jak utylizacja śmieci, jak naprawa dróg i chodników. Ważniejsza nie. Jeśli ktoś z grzeczności bądź szczerego przekonania i upodobania, a nie mający - co istotne - ambicji literackich, powie, że literatura jest ważniejsza od innych instytucji, będzie to miłe z jego strony, ale szanujący się pisarz, mimo wdzięczności za takie uznanie dla pisarstwa, na pewno z tym wyróżnieniem się nie zgodzi. Właśnie dlatego, że jest szanującym się pisarzem i ma poczucie właściwej hierarchii, brzydzi się zadęciem, kabotyństwem i artystowskimi pozami. A w jego skromności kryje się duma. Literatura jest tak samo ważna jak utylizacja śmieci - czyli bardzo ważna. Wystarczy. Mimo że nie ocala ludzi ani narodów. Nie taka jest jej rola. Ocalają eskadry F-16 i dywizje czołgów, silna gospodarka, zdrowa służba zdrowia, odwzajemniona miłość... Literatura jest dodatkiem... Do równych chodników i jezdni, pięknych stadionów i przystani rzecznych. Tu i ówdzie - kwiatkiem do kożucha. Czasem tylko myśl niesforna lęgnie się w pysznej głowie: gdyby nie ta literatura, nie zadawalibyśmy sobie może pytania, po co to wszystko (poza oczywistą albo nie tak oczywistą korzyścią z punktu widzenia pierwszego i drugiego prawa biologicznego): te eskadry, te dywizje, silna gospodarka, autostrady, stadiony i przystanie, i tysiące innych urządzeń cywilizacyjnych i społecznych Polski, Europy i świata.

Adam Boberski

boberski na pasku