Zamiast
być jak Batman broniący nieporadnych mieszczan Gotham City przed
zgrają psychopatycznych złoczyńców z Jokerem na czele czy Paul
Kersey wyrywający chwasty na bezdrożach ludzkiego łotrostwa,
wolimy siedzieć bezpiecznie w fotelu i oglądać w domowym kinie,
jak samotni obrońcy i mściciele za nas, leniwców, wymierzają
sprawiedliwość, spełniając w królestwie fantazji nasze dziecięce
marzenia i sny o potędze.
Potem
układamy się w ciepłym łóżeczku, poczytamy do poduszki o tym,
jak wszechmocny Woland rozprawia się ze sługusami systemu, i słodko
zasypiamy, a dzielny Batman w tym czasie, mróz - nie mróz, deszcz
- nie deszcz, skacze po dachach, ściga bandziorów, w pocie czoła,
na chwilę tylko przysiądzie, by zaczerpnąć tchu, na parkowej
ławeczce, strąciwszy z niej pierwej, w przebłysku złośliwości,
zalegającego tam redaktora lokalnego szmatławca. Utożsamiamy się
z Batmanem i innymi samotnie walczącymi ze złem romantycznymi
bohaterami kultury i popkultury, od Heraklesa począwszy, i nic nie
robimy, aby się stać takimi jak oni, pozwalamy im istnieć tylko w
sferze fikcji, fantazji, zbiorowej wyobraźni i marzeniach, jako
bohaterom książek, filmów, komiksów. Dlaczego?
Dlaczego
Batman jest w prawdziwym świecie niemożliwy (nie tylko ze względu
na swój śmieszny, za bardzo rzucający się w oczy kostium, który
można by zmienić)? Dlaczego Paul Kersey nie znajduje naśladowców?
Dlaczego Brudny Harry, postanawiający działać na własną rękę
po wypowiedzeniu posłuszeństwa niewdzięcznym i niesprawiedliwym
przełożonym, nie pociąga swym przykładem podobnie jak on
myślących? Ani Zły Tyrmanda, warszawski Batman? Ani Leon
Zawodowiec?... I tak dalej, i tak dalej. Dlaczego żaden Predator czy
Ironman nigdy nie zapolował na Kim Ir Sena czy Kim Dzong Ila?
Pozwolono im zemrzeć w sposób naturalny - to niewybaczalne, świat
powinien się za to wstydzić. Jest takie ludzkie marzenie.
Pochwycone i eksploatowane przez amerykańskie kino sensacyjne.
Marzenie o sprawiedliwości doskonałej, kiedy to zbrodniarz zostaje
ukarany u szczytu swej bezkarności. Nazbyt rzadko to się zdarza w
historii. Ale się zdarza. Jak w przypadku esesmańskiego generała,
kata Warszawy, Kutschery, zlikwidowanego przez oddział KEDYW-u AK w
perfekcyjnie, z chirurgiczną precyzją przeprowadzonej akcji.
Ta akcja to dla mnie ideał życiowego spełnienia. Lecz cholernie
ciężko być samotnym mścicielem, który nie ma oparcia w
organizacji, w podziemnej armii, podziemnym albo nadziemnym państwie.
Dlatego po raz kolejny zło jest górą. Psychopaci i socjopaci są
bardziej zdeterminowani. A dobro chyba nigdy nie doczeka się swoich
samotnych, fanatycznych antyterrorystów, co nie znają wolnych sobót
ani niedziel, nie potrzebują świąt ani urlopów, co wyrzekli się
szczęścia, nie mają żony ani dzieci, kolegów ani koleżanek z
konspiracji, ale dzięki temu nikogo nie narażają. Nawet spośród
dawnych cichociemnych, dzielnych, świetnie wyszkolonych, żaden po
latach, w pojedynkę, nie zdecydował się tropić i rozwalać byłych
stalinowskich oprawców, albo przynajmniej rachować im kości, za
krzywdy własne i cudze. Bohaterowie byli zmęczeni, po latach walki
i niepewności pragnęli jakiejś stabilizacji, chcieli założyć
rodziny, zakosztować trochę spokoju i nacieszyć urodą życia.
Poza
tym robić za samotnego mściciela to ciężka, niebezpieczna,
niewdzięczna harówa. Śmigasz z dachu na dach, łoisz skórę
bandytom. W majestacie prawa moralnego, ale nie kodeksu karnego,
który będzie cię ścigał, jakbyś to ty był przestępcą.
Społeczeństwo wraz z jego wymiarem sprawiedliwości będzie ci
wdzięczne, ale cię nie nagrodzi, wręcz przeciwnie - kiedy cię
dorwie, będzie musiało ukarać.
Być
jak Batman, Mroczny Rycerz... To nie takie proste. I'm Batman -
powiedzieć niskim, męskim głosem George'a Clooneya, i powiedzieć
prawdę! To byłoby coś. Albo przynajmniej być jak Batman po czesku
- jeśli się nie mylę - Netoperek. Ja sem Netoperek - zapodać
młodzieńczym tenorkiem Karela Gotta. Też nieźle. Zawszeć to
Hero.
Czy
ktoś nie widział mojej czarnej pelerynki, bo mi się zagubiła...
podczas ostatniej akcji?
Adam
Boberski