Trzecia
publikacja w serii poetyckiej „Gniazdowniki", wydawanej przez
Stowarzyszenie Żywych Poetów, to
Arkansas,
debiutancki tomik wierszy Krystiana Ławreniuka, młodego poety i
prozaika mieszkającego w Brzegu.
Arkansas
jest zbiorem wierszy układających się w poemat o prowincji, o
różnych jej obliczach, a zarazem jednym obliczu, które, mimo
geograficznej i kulturowej różnorodności swego przejawiania się,
jest zawsze i wszędzie rozpoznawalne, ponieważ podobieństw jest
więcej niż różnic, a najistotniejszym jego rysem jest
melancholia. Wiersze Krystiana Ławreniuka snują mglistą,
oniryczną, wizyjną opowieść. Nie zamęczają
liryzmem, nie dławią się liryzmem, który dawkowany jest w nich z
właściwym umiarem. Jest to liryzm stonowany epickością,
rozwijającą skrzydła składni, dającą upust jej przebogatym
strukturom. Nasze uszy wszak są nastrojone epicko -
na słuchanie przede wszystkim opowieści, w tym poezji epickiej. Kto
ma, jak Ławreniuk, słuch wyczulony na rytmy i melodie prozy, może
to pięknie wykorzystać w wierszach.
Opisywana
przez niego prowincja, zadupie, jak by się wyraził Stasiuk, to
prowincja osadzona w konkrecie, amerykańskim, rosyjskim, polskim,
kresowym-ukraińskim, popeerelowskim, ale i prowincja zmityzowana,
ubaśniowiona, oniryczna, poddana regułom ulubionego, zdaje się,
przez autora Màrquezowego realizmu magicznego i fantastyki w stylu
Schulza. To prowincja senna, apatyczna, pogrążona w letargu,
rozpadająca się, często wyludniona, postapokaliptyczna, zastała
po wielkiej wędrówce ludów, której skutkiem było wykorzenienie i
niezakorzenienie w nowym miejscu, „przesunięcie" (jak to określa
tytuł jednego z wierszy
Arkansas)
- te obrazy są nam znane z setek książek, filmów, rodzinnych
wspomnień, z autopsji. Mamy zatem tu przeróżne Klondiki, które
przeżywszy swą efemeryczną prosperity w okresie gorączki złota,
węgla czy czegoś tam, zapadły znowu w hibernę, z której się na
chwilę wyłoniły, i może w przyszłości jeszcze raz się wyłonią,
mamy stare stacje benzynowe na odludziu, nieczynne kopalnie,
złomowiska, poradzieckie koszary, pustostany, opuszczone dworce
kolejowe, zarośnięte torowiska, niczym w opowiadaniach Stefana
Grabińskiego, klasyka naszej rodzimej fantastyki niesamowitej w
stylu retro, który to autor lubił nas straszyć pociągami widmami,
ślepymi torami, budkami dróżników, zamieszkałymi przez
zdziwaczałych i szalonych lokatorów, kolejowych pustelników, a
cała sieć żelaznych arterii nabiera u niego cech krwioobiegu żywej
istoty, której się coś śni, marzy, którą coś straszy i która
sama ma przemożną chęć straszenia, generowania dziwotworów i
mącenia nimi w głowach starych konduktorów, pasażerów i
zawiadowców - rozpisałem się o Grabińskim, ponieważ i u
Krystiana Ławreniuka znajdziemy coś z tej fascynacji materią
nieożywioną ukształtowaną ręką ludzką - w nowym dziele
stworzenia, na przykład w takim wierszu
Mechaniczne
zwierzęta.
Jeszcze
nie miała tych swoich rudych włosów
koloru
rdzy albo wiewiórczej kity
we
wrześniowym słońcu barwy przekłamują siebie
i
mogłaby nawet zgubić się przy miedzianych ścianach
rozmyć
się w tonach pospawanych wraków
zawsze
będę pamiętał ją z tamtego dnia
gdy
ze skupieniem w błyszczących oczach
przebierała
wyprute tryby maszyn
przyglądając
się im tak jak przygląda się rannym pisklęto
próbując
uzdrowić je samą siłą wzroku
wiem
że w myślach wskrzeszała z nich mosiężne ptaki
wpuszczała
w nie światło nawadniające skrzydła
rozczepiała
sklejone krwią cynkowe pióra
aby
przypatrywać się potem jak niezdarnie
próbują
wzbić się ponad ciężkie korony drzew
teraz
jednak podnosi się nagle z kolan
okręca
się wokół i przez moment boję się nawet że zniknie
jak
mała Ryfka biegająca po zgliszczach stalowego miasta
spogląda
na tysiące przedmiotów
z
których dawno już uleciało życie
i
ściera z oczu resztki lepkiego snu
wówczas
gęstnieje prąd w poskręcanych kablach
wydają
ostatnie tyknięcia mechaniczne serca
blask
diod wyżarza się wraz z ostatnim pociągnięciem papierosa
W tym
świecie materii i rozpadu materii, i rodzenia się materii, gdzie
rozpad nigdy nie jest ostateczny, a bywa zarzewiem nowej kreacji, nie
ma miejsca na ducha, Boga, nieśmiertelność, zbawienie, jest tylko
miejsce na przemiany tejże materii, przemiany jednej formy w inną
formę, w których to metamorfozach, wiecznych metamorfozach,
wyobraźnia poety, nie wierzącego w cuda, jak wyobraźnia dziecka,
ale dziecka bardzo smutnego i przedwcześnie postarzałego, żyjącego
na gruzach różnych światów i cywilizacji, i bawiącego się ich
okruchami, jak kolorowymi szkiełkami, każe dostrzegać, na użytek
intelektualnej, artystycznej gry, zabawy, niosącej mimo wszystko
jakąś pociechę, coś więcej, pewną metafizykę pozorów, magię
daremnych gestów i próżnych zaklęć, mistyfikację, którą po
śmierci Boga usiłuje się wypełnić pustkę po tamtej metafizyce,
która towarzyszyła Jego istnieniu. Oto wiersz pt.
Węgiel,
w którym nietrudno zauważyć ślady inspiracji poezją Jacka
Podsiadły:
Przyjdzie
kiedyś dzień gdy nadejdzie odwilż
gdy
zagwiżdżą na fajrant
i
trzeba będzie rozważyć
co
zrobić z takim morzem czasu
któregoś
dnia przecież
przebudzą
się zapomniane kopalnie
ruszą
ospałe tryby zmurszałych maszyn
o
świcie firanki przytorowych domów
na
powrót zaśnieżą się bielą
tłuste
oka zup dla pierwszej wachty
wypełnią
kwietne talerze
a
my
wrócimy
do bycia węglem
będziemy
łypać diamentowym okiem z berła carów
będziemy
wydobywani z granulitów i gnejsów
będziemy
marznąć w irkuckich szybach
łamać
się w ołówkach cenzorów
Amerykański
stan Arkansas jest w zbiorze wierszy Krystiana Ławreniuka symbolem
prowincji w ogóle. Przywołuje ducha powstających naprędce, „od
zera", na amerykańskich pustkowiach, wzdłuż Drogi Żelaznej
Pacyfiku, osad i miasteczek, rolniczych, przykopalnianych,
przemysłowych. Najpierw, odwrotnie niż w Nowej Anglii czy Europie,
stworzono, gigantycznym wysiłkiem inżynieryjnym i w błyskawicznym,
iście amerykańskim tempie, kolej żelazną, która połączyła oba
wybrzeża amerykańskie, przecinając dziewicze tereny olbrzymiego
kontynentu, a potem do tej nitki cywilizacji doklejały się
stacyjki, sklecone na początku z byle czego miasteczka, którym nie
dane było, jak miastom europejskim, tworzyć się w długim,
wielusetletnim procesie nawarstwiania się różnych stylów i
tradycji, i które pozostały przez to na długo, a wiele z nich na
zawsze, prowincjonalnymi zadupiami, z charakterystyczną,
małomiasteczkową mentalnością ich nudnych mieszkańców, z
wszechobecnym kiczem i bezguściem, z tandetnym blichtrem
nowobogackich. Z mentalnością i realiami tak świetnie
zobrazowanymi w powieści S. Lewisa
Ulica
Główna. Ale czy nasza prowincja jest inna?
Każda prowincja, każde prowincjonalne miasteczko ma swoją ulicę
główną...
Krystian
Ławreniuk w swoje intertekstualne gry, pełne aluzji, literackich
ech, pogłosów i powidoków, cytatów i kryptocytatów, wciąga,
oprócz wspomnianych: Màrqueza, Schulza, Podsiadły, także Miłosza
(do którego
Piosenki o końcu świata
żartobliwie nawiązuje w wierszu
Na ostatnie
urodziny, gdzie „lekko dziabnięty
staruszek/ wysikuje swoje imię w śniegu/ wszak
innego końca świata nie będzie),
Trumana Capote, Grochowiaka, nie gardzi też popkulturą -
miasteczko Twin Peaks ze słynnego serialu telewizyjnego to jedno z
typowych, w pewnym sensie wzorcowych, archetypowych, małych
miasteczek amerykańskich, które w filmowej, żądnej suspensu,
wyobraźni twórców dreszczowców i horrorów jawią się na
pierwszy rzut oka jako sielskie i nieskończenie spokojne, ale to
tylko pozór, który skrywa mroczne tajemnice, bo pośród tej
wiejskiej i małomiasteczkowej poczciwości lęgnie się
niepostrzeżenie Zło. Wiersz zatytułowany
Stąd
rozpoczyna znamienne zdanie: „Ponoć był tam sad" - echo
Mickiewiczowskiego „Był sad" - rozpoczynającego opis
ogrodowego dominium panny Zosi. Tam - był sad, ale już go nie ma,
tutaj - nie jesteśmy już pewni, czy sad był kiedykolwiek. Może
nam się przyśnił?
Wiersz
jest obietnicą, obietnicą sensu. Czytając poezję współczesną,
a więc decydując się na pewien układ z autorem, na inwestycję
intelektualną w rozszyfrowanie tekstu, na wkład naszego czasu i
energii, nierzadko czujemy się oszukiwani. Zły wiersz jest gorszy
od złego polityka: polityk obieca tonę, a da
kilogram, ale zawsze coś da. Zły wiersz nic nam nie da. Ja
po przeczytaniu wierszy Krystiana Ławreniuka z tomu
Arkansas
nie czuję się oszukany.
Adam Boberski