czwartek, 21 listopada 2024
adam_boberskiTrzecia publikacja w serii poetyckiej „Gniazdowniki", wydawanej przez Stowarzyszenie Żywych Poetów, to Arkansas, debiutancki tomik wierszy Krystiana Ławreniuka, młodego poety i prozaika mieszkającego w Brzegu.




Arkansas jest zbiorem wierszy układających się w poemat o prowincji, o różnych jej obliczach, a zarazem jednym obliczu, które, mimo geograficznej i kulturowej różnorodności swego przejawiania się, jest zawsze i wszędzie rozpoznawalne, ponieważ podobieństw jest więcej niż różnic, a najistotniejszym jego rysem jest melancholia. Wiersze Krystiana Ławreniuka snują mglistą, oniryczną, wizyjną opowieść. Nie zamęczają liryzmem, nie dławią się liryzmem, który dawkowany jest w nich z właściwym umiarem. Jest to liryzm stonowany epickością, rozwijającą skrzydła składni, dającą upust jej przebogatym strukturom. Nasze uszy wszak są nastrojone epicko - na słuchanie przede wszystkim opowieści, w tym poezji epickiej. Kto ma, jak Ławreniuk, słuch wyczulony na rytmy i melodie prozy, może to pięknie wykorzystać w wierszach.

Opisywana przez niego prowincja, zadupie, jak by się wyraził Stasiuk, to prowincja osadzona w konkrecie, amerykańskim, rosyjskim, polskim, kresowym-ukraińskim, popeerelowskim, ale i prowincja zmityzowana, ubaśniowiona, oniryczna, poddana regułom ulubionego, zdaje się, przez autora Màrquezowego realizmu magicznego i fantastyki w stylu Schulza. To prowincja senna, apatyczna, pogrążona w letargu, rozpadająca się, często wyludniona, postapokaliptyczna, zastała po wielkiej wędrówce ludów, której skutkiem było wykorzenienie i niezakorzenienie w nowym miejscu, „przesunięcie" (jak to określa tytuł jednego z wierszy Arkansas) - te obrazy są nam znane z setek książek, filmów, rodzinnych wspomnień, z autopsji. Mamy zatem tu przeróżne Klondiki, które przeżywszy swą efemeryczną prosperity w okresie gorączki złota, węgla czy czegoś tam, zapadły znowu w hibernę, z której się na chwilę wyłoniły, i może w przyszłości jeszcze raz się wyłonią, mamy stare stacje benzynowe na odludziu, nieczynne kopalnie, złomowiska, poradzieckie koszary, pustostany, opuszczone dworce kolejowe, zarośnięte torowiska, niczym w opowiadaniach Stefana Grabińskiego, klasyka naszej rodzimej fantastyki niesamowitej w stylu retro, który to autor lubił nas straszyć pociągami widmami, ślepymi torami, budkami dróżników, zamieszkałymi przez zdziwaczałych i szalonych lokatorów, kolejowych pustelników, a cała sieć żelaznych arterii nabiera u niego cech krwioobiegu żywej istoty, której się coś śni, marzy, którą coś straszy i która sama ma przemożną chęć straszenia, generowania dziwotworów i mącenia nimi w głowach starych konduktorów, pasażerów i zawiadowców - rozpisałem się o Grabińskim, ponieważ i u Krystiana Ławreniuka znajdziemy coś z tej fascynacji materią nieożywioną ukształtowaną ręką ludzką - w nowym dziele stworzenia, na przykład w takim wierszu Mechaniczne zwierzęta.

Jeszcze nie miała tych swoich rudych włosów
koloru rdzy albo wiewiórczej kity
we wrześniowym słońcu barwy przekłamują siebie
i mogłaby nawet zgubić się przy miedzianych ścianach
rozmyć się w tonach pospawanych wraków
zawsze będę pamiętał ją z tamtego dnia
gdy ze skupieniem w błyszczących oczach
przebierała wyprute tryby maszyn
przyglądając się im tak jak przygląda się rannym pisklęto
próbując uzdrowić je samą siłą wzroku
wiem że w myślach wskrzeszała z nich mosiężne ptaki
wpuszczała w nie światło nawadniające skrzydła
rozczepiała sklejone krwią cynkowe pióra
aby przypatrywać się potem jak niezdarnie
próbują wzbić się ponad ciężkie korony drzew
teraz jednak podnosi się nagle z kolan
okręca się wokół i przez moment boję się nawet że zniknie
jak mała Ryfka biegająca po zgliszczach stalowego miasta
spogląda na tysiące przedmiotów
z których dawno już uleciało życie
i ściera z oczu resztki lepkiego snu
wówczas gęstnieje prąd w poskręcanych kablach
wydają ostatnie tyknięcia mechaniczne serca
blask diod wyżarza się wraz z ostatnim pociągnięciem papierosa

W tym świecie materii i rozpadu materii, i rodzenia się materii, gdzie rozpad nigdy nie jest ostateczny, a bywa zarzewiem nowej kreacji, nie ma miejsca na ducha, Boga, nieśmiertelność, zbawienie, jest tylko miejsce na przemiany tejże materii, przemiany jednej formy w inną formę, w których to metamorfozach, wiecznych metamorfozach, wyobraźnia poety, nie wierzącego w cuda, jak wyobraźnia dziecka, ale dziecka bardzo smutnego i przedwcześnie postarzałego, żyjącego na gruzach różnych światów i cywilizacji, i bawiącego się ich okruchami, jak kolorowymi szkiełkami, każe dostrzegać, na użytek intelektualnej, artystycznej gry, zabawy, niosącej mimo wszystko jakąś pociechę, coś więcej, pewną metafizykę pozorów, magię daremnych gestów i próżnych zaklęć, mistyfikację, którą po śmierci Boga usiłuje się wypełnić pustkę po tamtej metafizyce, która towarzyszyła Jego istnieniu. Oto wiersz pt. Węgiel, w którym nietrudno zauważyć ślady inspiracji poezją Jacka Podsiadły:

Przyjdzie kiedyś dzień gdy nadejdzie odwilż
gdy zagwiżdżą na fajrant
i trzeba będzie rozważyć
co zrobić z takim morzem czasu
któregoś dnia przecież
przebudzą się zapomniane kopalnie
ruszą ospałe tryby zmurszałych maszyn
o świcie firanki przytorowych domów
na powrót zaśnieżą się bielą
tłuste oka zup dla pierwszej wachty
wypełnią kwietne talerze
a my
wrócimy do bycia węglem
będziemy łypać diamentowym okiem z berła carów
będziemy wydobywani z granulitów i gnejsów
będziemy marznąć w irkuckich szybach
łamać się w ołówkach cenzorów

Amerykański stan Arkansas jest w zbiorze wierszy Krystiana Ławreniuka symbolem prowincji w ogóle. Przywołuje ducha powstających naprędce, „od zera", na amerykańskich pustkowiach, wzdłuż Drogi Żelaznej Pacyfiku, osad i miasteczek, rolniczych, przykopalnianych, przemysłowych. Najpierw, odwrotnie niż w Nowej Anglii czy Europie, stworzono, gigantycznym wysiłkiem inżynieryjnym i w błyskawicznym, iście amerykańskim tempie, kolej żelazną, która połączyła oba wybrzeża amerykańskie, przecinając dziewicze tereny olbrzymiego kontynentu, a potem do tej nitki cywilizacji doklejały się stacyjki, sklecone na początku z byle czego miasteczka, którym nie dane było, jak miastom europejskim, tworzyć się w długim, wielusetletnim procesie nawarstwiania się różnych stylów i tradycji, i które pozostały przez to na długo, a wiele z nich na zawsze, prowincjonalnymi zadupiami, z charakterystyczną, małomiasteczkową mentalnością ich nudnych mieszkańców, z wszechobecnym kiczem i bezguściem, z tandetnym blichtrem nowobogackich. Z mentalnością i realiami tak świetnie zobrazowanymi w powieści S. Lewisa Ulica Główna. Ale czy nasza prowincja jest inna? Każda prowincja, każde prowincjonalne miasteczko ma swoją ulicę główną...

Krystian Ławreniuk w swoje intertekstualne gry, pełne aluzji, literackich ech, pogłosów i powidoków, cytatów i kryptocytatów, wciąga, oprócz wspomnianych: Màrqueza, Schulza, Podsiadły, także Miłosza (do którego Piosenki o końcu świata żartobliwie nawiązuje w wierszu Na ostatnie urodziny, gdzie „lekko dziabnięty staruszek/ wysikuje swoje imię w śniegu/ wszak innego końca świata nie będzie), Trumana Capote, Grochowiaka, nie gardzi też popkulturą - miasteczko Twin Peaks ze słynnego serialu telewizyjnego to jedno z typowych, w pewnym sensie wzorcowych, archetypowych, małych miasteczek amerykańskich, które w filmowej, żądnej suspensu, wyobraźni twórców dreszczowców i horrorów jawią się na pierwszy rzut oka jako sielskie i nieskończenie spokojne, ale to tylko pozór, który skrywa mroczne tajemnice, bo pośród tej wiejskiej i małomiasteczkowej poczciwości lęgnie się niepostrzeżenie Zło. Wiersz zatytułowany Stąd rozpoczyna znamienne zdanie: „Ponoć był tam sad" - echo Mickiewiczowskiego „Był sad" - rozpoczynającego opis ogrodowego dominium panny Zosi. Tam - był sad, ale już go nie ma, tutaj - nie jesteśmy już pewni, czy sad był kiedykolwiek. Może nam się przyśnił?

Wiersz jest obietnicą, obietnicą sensu. Czytając poezję współczesną, a więc decydując się na pewien układ z autorem, na inwestycję intelektualną w rozszyfrowanie tekstu, na wkład naszego czasu i energii, nierzadko czujemy się oszukiwani. Zły wiersz jest gorszy od złego polityka: polityk obieca tonę, a da kilogram, ale zawsze coś da. Zły wiersz nic nam nie da. Ja po przeczytaniu wierszy Krystiana Ławreniuka z tomu Arkansas nie czuję się oszukany.

Adam Boberski



boberski na pasku