piątek, 26 kwietnia 2024
a.boberskiMam propozycję - aby doklejać sentencje-niespodzianki, zaczerpnięte z książek pana Coelho, do słoików z majonezem. Bo jak głosi stare studenckie porzekadło: „Z majonezem wszystko da się zjeść". Ponadto postuluję, aby książki pana Coelho sprzedawać w Biedronce. Koniecznie z informacją na okładce: „Napisano dla Biedronka".



Mój głos na drugim spotkaniu z cyklu SIC ET NON - „Kogo kręci Paulo Coelho?"

Z twórczości pana Coelho przeczytałem tylko Alchemika. Więcej nie próbowałem - z obawy, że mój delikatny umysł mógłby tego nie przetrzymać. Zawiesiłby się, zatarł, przepalił od zbyt dużej dawki chałupniczych mądrości nawiedzonego (i zaradnego) Brazylijczyka, który produktami swej radosnej przemiany materii, rozprzestrzeniającymi się po świecie w formie publikacji książkowych, roztacza wizję czegoś na kształt sekciarskiej szczęśliwości, opartej na filozofii zidiociałego optymizmu.

Szczodrzy czytelnicy - zdaje się mówić pan Coelho - pójdźcie za mną, a ja wam wskażę drogę do mądrości życiowej i wtajemniczenia w prawa rządzące losem człowieka - drogę na skróty! Przyświeca temu ambitnemu przedsięwzięciu naiwny mistycyzm, artykułowany z powagą, z jaką niegdyś obwieszczało się światu prawdy natchnione i nowe. A więc jest jakaś Dusza Wszechświata, jakiś zaginiony Język Wszechświata, jakaś Ręka, która wszystko spisała, Znaki, których śladem trzeba iść (wyobrażam sobie, jak Umberto Eco czyta Alchemika i syczy przez zaciśnięte zęby: „Coelho, nie mów mi nic o znakach, bo wiem coś o tym!"), Serce, które wie wszystko, Marzenia, z których nie wolno rezygnować, Własna Legenda, której trzeba być wiernym, którą trzeba żyć, aby spełnić się i dojść do Skarbu, który czeka tylko na to, aby być przez nas znalezionym, i tak dalej i tym podobnie, tombakowe myśli, z namaszczeniem wypowiadane frazesy.

Czytałem Alchemika obserwując swoje reakcje: czy wstrząśnie mną choćby jeden metafizyczny dreszcz, czy raz jedyny coś mnie wzruszy, czy jakiekolwiek, niechby nawet niechciane „bebechowate wzruszenie" (jak je określał Witkacy) mnie dopadnie? A jestem podatny na wzruszenia - ja potrafię się wzruszyć nawet na filmie z Chuckiem Norrisem, gdzie dobro w krytycznym momencie dowala złu kopnięciem z półobrotu. A tutaj nic, spłynęło jak woda po kaczce, żadnych emocji, żadnych refleksji. Jakbym przeżuwał styropian. Zbierało mi się na mdłości.

paulo_coelhoNo bo jakże inaczej? Oto próbka coelhizmu i chyba jego istota: „Kiedy czegoś pragniesz, to cały Wszechświat działa potajemnie, byś mógł to pragnienie spełnić." To się wprost nie mieści w mojej łysej, nie kochanej przez siedemnastoletnie dziewczęta, czaszce! Co można na to odpowiedzieć? Na tę kwintesencję kiczu, „filozoficzną" tandetę, która nie jest nawet truizmem, bo jest nieprawdą? Można odpowiedzieć tak: Panie Coelho, Wszechświat ma nas w du... żym poważaniu. Można odpowiedzieć słowami Pascala: „Nie potrzeba, by cały wszechświat uzbroił się, aby go zmiażdżyć: mgła, kropla wody wystarczą, aby go zabić. Ale gdyby nawet wszechświat go zmiażdżył, człowiek byłby i tak czymś szlachetniejszym niż to, co go zabija, ponieważ wie, że umiera, i zna przewagę, którą wszechświat ma nad nim. Wszechświat nie wie nic." Można wesprzeć się mądrością Koheleta: Dobrze jest żyć (i należy korzystać z życia, bo jeśli się tego nie zrobi, na starość będzie się żałowało straconych szans i możliwości), ale lepiej jest nie żyć, a najlepiej w ogóle się nie narodzić. Można Woody Allena i Monty Pythona zapytać o sens życia i wzmocnić się ich ironią i sarkazmem. Można wezwać na pomoc Kłapouchego, filozofa-pesymistę, który twardo stał swymi czterema nogami na gruncie swego pesymizmu, i przestrzegał swoich przyjaciół, kiedy razem wyruszali na wycieczkę: „Tylko nie miejcie do mnie pretensji, jak będzie padał deszcz!"; tego samego Kłapouchego, któremu jednakże radość życia nie była całkiem obca, bo kiedy utracił, a potem odzyskał ogonek, cieszył się jak zwariowany. Ja też bym się tak cieszył na jego miejscu. Wiadomo, ogonek - ważna rzecz.

W królestwie literatury jest taki niebezpieczny teren - teren mądrości życiowych. To jest pole minowe, na którym łatwo nastąpić na banał - chwila nieuwagi i rozrywa nas mina truizmu. Zdaje się, że pan Coelho upodobał sobie tę „rozrywkę". Co drugie zdanie u niego to jakaś „mądrość". Największe chyba w historii nagromadzenie banałów na arkuszu wydawniczym. Nie twierdzę, że sentencje mądrościowe (zwłaszcza te niebanalne, zaskakujące, paradoksalne, ironiczne, czasem balansujące na cienkiej linie między ironią, autoironią a patosem - tych jednak nie znajdziecie u pana Coelho) to coś złego. Ale wielkość literatury nie na tym polega. Książka może nie mieć ani jednej sentencji i być arcydziełem, a inna - może być upstrzona życiowymi sentencjami, jak Alchemik, i być stuprocentowym gniotem, chałą, chałturą.

William Faulkner w swoim wykładzie noblowskim ukłonił się Sienkiewiczowskiej idei pisania „dla pokrzepienia serc", mówiąc, że to piękna idea i nie ma lepszego uzasadnienia dla twórczości pisarskiej. Istotnie, zadaniem literatury jest nieść pociechę. Można to realizować w przeróżny sposób. Byle nie w taki tandetny i mydlący oczy, jak to czyni Coelho! Krzepić może samo zrozumienie: jest źle, a będzie jeszcze gorzej, ale nic to, jestem ponad tym, bo rozumiem. Krzepić może marzycielstwo. Byle z klasą. Jak w Mistrzu i Małgorzacie. Albo w Ewangelii (choć tutaj trochę w amerykańskim stylu - „Zabili go i uciekł").

Nadzieją świata nie są hurraoptymiści, stawiający budowle na piasku, tylko pesymiści, optypesymiści, budujący swój umiarkowany optymizm na solidnym fundamencie pesymizmu, który jest niczym innym jak trzeźwą oceną sytuacji egzystencjalnej człowieka.

Kupiłem sobie niedawno dwa kisiele. Bardzo smaczne, nawiasem mówiąc. Do opakowań dołączony był bonus, ukryty pod samoprzylepnym paskiem, zachęcającym: „Odklej mnie!". Więc odkleiłem. Okazało się, że były tam sentencje. W kisielu o nazwie Słodka Chwila Energii - sentencja: „Uśmiech to najkrótsza droga do drugiego człowieka", a w kisielu zatytułowanym Słodka Chwila Radości - sentencja: „Zawsze można zacząć od początku". To mnie zainspirowało. I mam propozycję - aby doklejać sentencje-niespodzianki, zaczerpnięte z książek pana Coelho, do słoików z majonezem. Bo jak głosi stare studenckie porzekadło: „Z majonezem wszystko da się zjeść". Ponadto postuluję, aby książki pana Coelho sprzedawać w Biedronce. Koniecznie z informacją na okładce: „Napisano dla Biedronka". Wtedy będzie wszystko jasne. Właściwa rzecz na właściwym miejscu.

Nie za bardzo przemawia do mnie argument, że skoro są odbiorcy twórczości pana Coelho, to wszystko jest w porządku, i nie ma się co na niej wyżywać; skoro są czytelnicy, to znaczy, że taka literatura też jest potrzebna, też ma rację bytu. I tak, i nie. Na całym świecie są tysiące autorów nieznanych, którzy piszą dużo lepiej od pana Coelho - znanego na całym świecie. W samym Brzegu znalazłbym takich kilku. Dlatego nigdy dość wyśmiewania tego sławnego grafomana i innych, jemu podobnych miernot, tym bardziej, że żadna krzywda i tak im się nie stanie, a nasza złośliwość jest tylko delikatnym odwetem za ich wzywający o pomstę komercyjny sukces.

PS
Przez pana Coelho nabawiłem się nerwicy, która przejawia się w natrętnie powracającej myśli, czy przypadkiem niektóre moje „zdania i uwagi" nie brzmią „jak z Coelho", czy nie wpadam czasem w koleinę coelhizmem? Jeśli tak - to strach się bać. Jeśli nie - czy to oznacza, że mój coelhowstręt obrócił się neurotycznie przeciwko mnie, każąc mi widzieć we własnym oku belkę?... No dobrze, powiedzmy, że jest tam zaledwie źdźbło.

PPS
Właśnie doczytałem Pielgrzyma. Ocena - jak wyżej. Uspokojony tym, że dzieło to nie wywołało we mnie dysonansu poznawczego, nie zamierzam więcej twórczością pana Coelho głowy sobie zaprzątać.

Adam Boberski


boberski na pasku