Mam propozycję -
aby doklejać sentencje-niespodzianki, zaczerpnięte z książek pana
Coelho, do słoików z majonezem. Bo jak głosi stare studenckie
porzekadło: „Z majonezem wszystko da się zjeść". Ponadto
postuluję, aby książki pana Coelho sprzedawać w Biedronce.
Koniecznie z informacją na okładce: „Napisano dla Biedronka".
Mój
głos na drugim spotkaniu z cyklu SIC ET NON - „Kogo kręci Paulo
Coelho?"
Z
twórczości pana Coelho przeczytałem tylko
Alchemika.
Więcej nie próbowałem - z obawy, że mój delikatny umysł
mógłby tego nie przetrzymać. Zawiesiłby się, zatarł, przepalił
od zbyt dużej dawki chałupniczych mądrości nawiedzonego (i
zaradnego) Brazylijczyka, który produktami swej radosnej przemiany
materii, rozprzestrzeniającymi się po świecie w formie publikacji
książkowych, roztacza wizję czegoś na kształt sekciarskiej
szczęśliwości, opartej na filozofii zidiociałego optymizmu.
Szczodrzy czytelnicy
- zdaje się mówić pan Coelho - pójdźcie za mną, a ja wam
wskażę drogę do mądrości życiowej i wtajemniczenia w prawa
rządzące losem człowieka - drogę na skróty! Przyświeca temu
ambitnemu przedsięwzięciu naiwny mistycyzm, artykułowany z powagą,
z jaką niegdyś obwieszczało się światu prawdy natchnione i nowe.
A więc jest jakaś Dusza Wszechświata, jakiś zaginiony Język
Wszechświata, jakaś Ręka, która wszystko spisała, Znaki, których
śladem trzeba iść (wyobrażam sobie, jak Umberto Eco czyta
Alchemika
i syczy przez zaciśnięte zęby: „Coelho, nie mów mi nic o
znakach, bo wiem coś o tym!"), Serce, które wie wszystko,
Marzenia, z których nie wolno rezygnować, Własna Legenda, której
trzeba być wiernym, którą trzeba żyć, aby spełnić się i dojść
do Skarbu, który czeka tylko na to, aby być przez nas znalezionym,
i tak dalej i tym podobnie, tombakowe myśli, z namaszczeniem
wypowiadane frazesy.
Czytałem
Alchemika
obserwując swoje reakcje: czy wstrząśnie mną choćby jeden
metafizyczny dreszcz, czy raz jedyny coś mnie wzruszy, czy
jakiekolwiek, niechby nawet niechciane „bebechowate wzruszenie"
(jak je określał Witkacy) mnie dopadnie? A jestem podatny na
wzruszenia - ja potrafię się wzruszyć nawet na filmie z Chuckiem
Norrisem, gdzie dobro w krytycznym momencie dowala złu kopnięciem z
półobrotu. A tutaj nic, spłynęło jak woda po kaczce, żadnych
emocji, żadnych refleksji. Jakbym przeżuwał styropian. Zbierało
mi się na mdłości.
No bo jakże
inaczej? Oto próbka coelhizmu i chyba jego istota: „Kiedy czegoś
pragniesz, to cały Wszechświat działa potajemnie, byś mógł to
pragnienie spełnić." To się wprost nie mieści w mojej łysej,
nie kochanej przez siedemnastoletnie dziewczęta, czaszce! Co można
na to odpowiedzieć? Na tę kwintesencję kiczu, „filozoficzną"
tandetę, która nie jest nawet truizmem, bo jest nieprawdą? Można
odpowiedzieć tak: Panie Coelho, Wszechświat ma nas w du... żym
poważaniu. Można odpowiedzieć słowami Pascala: „Nie potrzeba,
by cały wszechświat uzbroił się, aby go zmiażdżyć: mgła,
kropla wody wystarczą, aby go zabić. Ale gdyby nawet wszechświat
go zmiażdżył, człowiek byłby i tak czymś szlachetniejszym niż
to, co go zabija, ponieważ wie, że umiera, i zna przewagę, którą
wszechświat ma nad nim. Wszechświat nie wie nic." Można wesprzeć
się mądrością Koheleta: Dobrze jest żyć (i należy korzystać z
życia, bo jeśli się tego nie zrobi, na starość będzie się
żałowało straconych szans i możliwości), ale lepiej jest nie
żyć, a najlepiej w ogóle się nie narodzić. Można Woody Allena i
Monty Pythona zapytać o sens życia i wzmocnić się ich ironią i
sarkazmem. Można
wezwać na pomoc Kłapouchego, filozofa-pesymistę, który twardo
stał swymi czterema nogami na gruncie swego pesymizmu, i
przestrzegał swoich przyjaciół, kiedy razem wyruszali na
wycieczkę: „Tylko nie miejcie do mnie pretensji, jak będzie padał
deszcz!"; tego samego Kłapouchego, któremu jednakże radość
życia nie była całkiem obca, bo kiedy utracił, a potem odzyskał
ogonek, cieszył się jak zwariowany. Ja też bym się tak cieszył
na jego miejscu. Wiadomo, ogonek - ważna rzecz.
W królestwie
literatury jest taki niebezpieczny teren - teren mądrości
życiowych. To jest pole minowe, na którym łatwo nastąpić na
banał - chwila nieuwagi i rozrywa nas mina truizmu. Zdaje się, że
pan Coelho upodobał sobie tę „rozrywkę". Co drugie zdanie u
niego to jakaś „mądrość". Największe chyba w historii
nagromadzenie banałów na arkuszu wydawniczym. Nie twierdzę, że
sentencje mądrościowe (zwłaszcza te niebanalne, zaskakujące,
paradoksalne, ironiczne, czasem balansujące na cienkiej linie między
ironią, autoironią a patosem - tych jednak nie znajdziecie u pana
Coelho) to coś złego. Ale wielkość literatury nie na tym polega.
Książka może nie mieć ani jednej sentencji i być arcydziełem, a
inna - może być upstrzona życiowymi sentencjami, jak
Alchemik,
i być stuprocentowym gniotem, chałą, chałturą.
William Faulkner w
swoim wykładzie noblowskim ukłonił się Sienkiewiczowskiej idei
pisania „dla pokrzepienia serc", mówiąc, że to piękna idea i
nie ma lepszego uzasadnienia dla twórczości pisarskiej. Istotnie,
zadaniem literatury jest nieść pociechę. Można to realizować w
przeróżny sposób. Byle nie w taki tandetny i mydlący oczy, jak to
czyni Coelho! Krzepić może samo zrozumienie: jest źle, a będzie
jeszcze gorzej, ale nic to, jestem ponad tym, bo rozumiem. Krzepić
może marzycielstwo. Byle z klasą. Jak w
Mistrzu
i Małgorzacie.
Albo w
Ewangelii
(choć tutaj trochę w amerykańskim stylu - „Zabili go i
uciekł").
Nadzieją świata
nie są hurraoptymiści, stawiający budowle na piasku, tylko
pesymiści, optypesymiści, budujący swój umiarkowany optymizm na
solidnym fundamencie pesymizmu, który jest niczym innym jak trzeźwą
oceną sytuacji egzystencjalnej człowieka.
Kupiłem sobie
niedawno dwa kisiele. Bardzo smaczne, nawiasem mówiąc. Do opakowań
dołączony był bonus, ukryty pod samoprzylepnym paskiem,
zachęcającym: „Odklej mnie!". Więc odkleiłem. Okazało się,
że były tam sentencje. W kisielu o nazwie
Słodka
Chwila Energii
- sentencja: „Uśmiech to najkrótsza droga do drugiego
człowieka", a w kisielu zatytułowanym
Słodka
Chwila Radości
- sentencja: „Zawsze można zacząć od początku". To mnie
zainspirowało. I mam propozycję - aby doklejać
sentencje-niespodzianki, zaczerpnięte z książek pana Coelho, do
słoików z majonezem. Bo jak głosi stare studenckie porzekadło: „Z
majonezem wszystko da się zjeść". Ponadto postuluję, aby
książki pana Coelho sprzedawać w Biedronce. Koniecznie z
informacją na okładce: „Napisano dla Biedronka". Wtedy będzie
wszystko jasne. Właściwa rzecz na właściwym miejscu.
Nie za bardzo
przemawia do mnie argument, że skoro są odbiorcy twórczości pana
Coelho, to wszystko jest w porządku, i nie ma się co na niej
wyżywać; skoro są czytelnicy, to znaczy, że taka literatura też
jest potrzebna, też ma rację bytu. I tak, i nie. Na całym świecie
są tysiące autorów nieznanych, którzy piszą dużo lepiej od pana
Coelho - znanego na całym świecie. W samym Brzegu znalazłbym
takich kilku. Dlatego nigdy dość wyśmiewania tego sławnego
grafomana i innych, jemu podobnych miernot, tym bardziej, że żadna
krzywda i tak im się nie stanie, a nasza złośliwość jest tylko
delikatnym odwetem za ich wzywający o pomstę komercyjny sukces.
PS
Przez
pana Coelho nabawiłem się nerwicy, która przejawia się w
natrętnie powracającej myśli, czy przypadkiem niektóre moje
„zdania i uwagi" nie brzmią „jak z Coelho", czy nie wpadam
czasem w koleinę coelhizmem? Jeśli tak - to strach się bać.
Jeśli nie - czy to oznacza, że mój coelhowstręt obrócił się
neurotycznie przeciwko mnie, każąc mi widzieć we własnym oku
belkę?... No dobrze, powiedzmy, że jest tam zaledwie źdźbło.
PPS
Właśnie
doczytałem
Pielgrzyma.
Ocena - jak wyżej. Uspokojony tym, że dzieło to nie wywołało
we mnie dysonansu poznawczego, nie zamierzam więcej twórczością
pana Coelho głowy sobie zaprzątać.
Adam Boberski