Ten felieton powstał rok
temu. Jeśli coś na aktualności swej stracił, to myślę, że nie
więcej niż keczup pełen konserwantów na swej świeżości - po
roku trzymania go w temperaturze pokojowej. Postanowiłem w końcu
(lepiej późno niż wcale) przenieść na łono Internetu,
wyposażonego we wszelkie Boskie atrybuty, ten drobiazg, aby dać mu
żywot internetowy - jedynie prawdziwy.
„Krok po
kroku, krok po kroczku, najpiękniejsze w całym roczku, idą święta,
idą święta" -
taki refren rozbrzmiewa na antenie Programu Trzeciego Polskiego Radia
od dziewięciu lat w okresie przedświątecznym. Nowo przybyłych do
naszego kraju gości z innych kultur i z innych planet wypadałoby
poinformować, że chodzi o święta Bożego Narodzenia, obchodzone
na pamiątkę tego, że przedwieczny Bóg, który stworzył niegdyś
cały świat, stał się później, dwa tysiące lat temu,
człowiekiem, rodząc się z niewiasty. Informacja dla przybyszy
ważna, ponieważ z treści piosenki ona nie wynika, a jej brak
mógłby być źródłem nieporozumień. Wokalny ten utwór nosi
tytuł
Przyjaciele Karpia.
Ma on już dziewiątą edycję, to znaczy dziewiątą wersję
tekstową i aranżacyjną. Nie zmienione pozostają tylko słowa
refrenu. Wykonuje to dowcipne w zamierzeniu dziełko redakcja
„Trójki", raz w mniejszym, raz w większym składzie -
każdy z wykonawców po trochu, jedno zdanie, dwa słowa, śpiewnie,
melorecytacyjnie, jak kto potrafi, po amatorsku -
wspomagana przez profesjonalny chórek żeński odśpiewujący
refren, który to, w swej cukierkowej i pieszczotliwej treści,
formie i wykonaniu, prawdopodobnie jest odpowiedzialny za wprawianie
słuchaczy w stan świątecznej błogości. Mowa jest w piosence o
Karpiu, który coś niejasno kombinuje w związku z tym, że jest
kultowym daniem świątecznym, i chciałby się wymigać od roli,
którą mu tradycja narzuca. Może to i dowcipne, ale mnie jakoś nie
śmieszy. Czyżbym nie miał poczucia humoru? Nie wiem. Pewna moja
koleżanka przed laty właśnie brak poczucia humoru mi zarzuciła.
Całkiem możliwe, że przy niej poczucie humoru traciłem, ale
przecież je odzyskiwałem, w każdym razie nie utraciłem go w
sposób nieodwracalny. Pocieszam się, że to była
najprawdopodobniej kobieta kastrująca, przy której można było nie
tylko poczucie humoru stracić, toteż jej opinii nie powinno się
traktować zbyt poważnie. Wracając do rzeczy, może odnoszę mylne
wrażenie, ale wydaje mi się, że w tym roku rzadziej niż w
minionych
Karp jest
nadawany. Może redakcja „Trójki" wreszcie zrozumiała swój
błąd. I nie wie, jak się z tego durnego
Karpia
wycofać. A czy już wie -
zastanawiam się -
że się z niego nigdy nie wycofa, bo jest to niemożliwe, tak jak
niemożliwe jest odstąpienie teologii dogmatycznej od dogmatu o
grzechu pierworodnym? Zbyt wiele w to zainwestowano, zbyt wiele na
tym się opiera. Nikt nie może sobie pozwolić na przyznanie się do
tak fundamentalnego błędu.
Mimo
że bardziej wierzę w prawa Murphy'ego niż w Bożą Opatrzność,
mimo że wolałbym, aby Bóg był jak Doktor House, to znaczy mniej
ludzi kochał, a bardziej im pomagał, mimo że uczulony jestem na
teologię dogmatyczną, szczególnie po przeczytaniu kilku tyleż
radosnych, co nudnych książeczek ks. prof. Romana Rogowskiego, i
chętnie oddzieliłbym ją grubą kreską od teologii moralnej, mimo
tego wszystkiego, nie uważam, aby Bóg był urojeniem, jak chce
fanatyczny Richard Dawkins. Bóg nie jest urojeniem, tylko genialnym
wynalazkiem człowieka. Bóg nie jest urojeniem, tak jak nie jest nim
maszyna do pisania. Starą, poczciwą maszynę wyparły co prawda
klawiatury komputerowe, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie myśli
nazywać jej urojeniem. Przez sto lat dzielnie człowiekowi służyła.
Oddanej dziś do lamusa, nikt nie zamierza odmawiać zasług.
Dlaczego więc Boga, który odegrał tak ogromną rolę w tworzeniu
kultury i cywilizacji, w organizowaniu społeczności ludzkiej, nawet
jeśli nie będzie już jej odgrywał w takim stopniu jak przed
wiekami albo nie będzie w ogóle żadnej roli odgrywał, nazywać
urojeniem? Nawet jeśli nie On stworzył ludzi, tylko ludzie Jego?
Tak więc maszynę do pisania zastąpiła klawiatura komputerowa. A
co zastąpi religię? Czy będzie to śmieszny substytut, czy coś
równie potężnego jak niegdyś religia? Co zassie ta wielka próżnia
po religii pozostawiona?
Trójkowa
piosenka o Karpiu jest porażką poszukiwań świeckiej i
ateistycznej formuły obchodzenia świąt Bożego Narodzenia, formuły
zarówno w wymiarze etycznym, jak i ludycznym. Poszukiwania takie
mają głęboki sens. Ale z drugiej strony może nie są potrzebne,
jeśli przyjmiemy, że owa formuła już istnieje, zawsze istniała?
Boże Narodzenie zawsze było, dla wierzących i nie wierzących,
świętem rodzinnym, Świętem Rodziny, co zresztą koresponduje z
biblijną treścią.
Ateizm
wymaga wielkiej odpowiedzialności, której niewielu potrafi
sprostać. Ludzkość jest wciąż niegotowa, i może nigdy nie
będzie gotowa, do przyjęcia złej nowiny. Niedawno wyzwolona z
kanibalizmu, musi być ciągnięta za uszy wzwyż, ponad bagno, z
którego się wyłoniła i w którym po części tkwi. Przypomina mi
się, jak Marek Edelman pokazuje szczelinę między kciukiem a palcem
wskazującym i mówi: „Trzy milimetry kory mózgowej. Może w
następnej mutacji będzie lepiej". Trzy milimetry kory mózgowej
nad otchłanią podkorową, gdzie czają się demony. A w tym trzech
milimetrach też nie wszystko jest piękne, mądre i dobre.
„Krok
po kroku, krok po kroczku, najpiękniejsze w całym roczku, idą
święta, idą święta" -
podśpiewuję sobie przez zaciśnięte zęby. Wymyślili takie
kretyństwo -
gderam sobie -
pewnie po to, by zadośćuczynić ludowej mądrości, że nikt nie
jest doskonały. Nawet oni, nawet znakomita radiowa „Trójka"! Po
co to?! Mało tych stad przerośniętych krasnali ogrodowych w roli
świętych Mikołajów?! Znów Kevin w telewizorku, jak co roku,
będzie! Wspaniale! Czyż Ebenezer Scrooge, sprzed swej cudownej
odmiany w noc wigilijną, nie miał trochę zgryźliwej racji?
Wygląda na to, że nie lubię świąt Bożego Narodzenia. No tak...
Ale tego, że ich nie lubię, też nie lubię. Co czyni mnie nieco
sympatyczniejszym od Ebenezera Scrooge'a.
Adam Boberski