Jeszcze dzisiaj szyja mnie boli, kiedy to sobie
przypomnę. Mój pierwszy kontakt ze szkołą. Ktoś gdzieś postanowił, aby zbadać
poziom umysłowy przyszłych szkolnych rekrutów. A może pani pedagog potrzebowała
materiału do pracy magisterskiej? Nie ważne.
Szkoła - nie dla idiotów!
Z
Notatek kryzysowych Józefa Kołobrzeskiego
Spędzono nas. Jesteśmy w
szkole. Czekamy na korytarzu. Z mamami. Z tatami. Ja - jedyne w tej grupie
dziecko ze wsi. Moje koleżanki, moi koledzy - dziatwa miejska, osiedlowa, stare
podwórkowe wygi, co na niejednym trzepaku się huśtały, niejedną piaskownicę
obsikały. Otwarto klasę. Miejskie dzieci weszły śmiało. Rzuciły się
instynktownie do ostatnich ławek, pozajmowały co lepsze miejsca. Ja usiadłem z
przodu. Pani rozdała zeszyty testowe. Stanęła za biurkiem i powiedziała:
„Dzieci, proszę nie rozmawiać, nie odwracać się do tyłu, nie rozglądać, nie
zaglądać przez ramię do zeszytu kolegi ani koleżanki!". Słuchałem tego z nabożeństwem.
Nie uroniłem słowa. Chciałem sprostać. Chciałem, żeby byli ze mnie zadowoleni.
Ze wszystkich sił tego pragnąłem. Więc ze wszystkich sił zamarłem w bezruchu.
Moja szyja stężała jak cement. Ani milimetr w lewo, ani milimetr w prawo. Test
oczywiście oblałem. Później pani, zwracając się do mojej mamy, omawiała moją pracę.
Widzę tę panią, jak zgrabnym ruchem przewraca kartkę, pokazuje coś wdzięcznym i
okrutnym gestem, coś mówi, kręci głową, odwraca następną kartkę, pokazuje na
niej coś wypielęgnowaną dłonią, kręci głową, i wzdycha z pedagogiczną troską...
W ten sposób po raz pierwszy dostałem kagankiem oświaty
po głowie. Teraz wezmę rozbieg i przeskoczę lata całe, by wylądować pamięcią w
pewnym brzeskim gimnazjum w styczniu 2009 roku. Jego dyrektor, dobry człowiek,
dał mi szansę, bo - jak się wyraził - lubi ludziom dawać
szansę. Tak się złożyło, że ja też lubię ludziom dawać szansę, więc dałem ją
zarówno dyrektorowi, jak i kierowanej przez niego placówce oświatowej. Obie
strony dały sobie szansę. I obie zawiodły. Wyrazem tego było, po upływie
sześciu miesięcy, nieprzedłużenie ze mną umowy. Wyrazem tego jest także ulga,
jaką dzisiaj z tego powodu odczuwam. To był mój ostatni kontakt ze szkołą,
ostatni kontakt mojej głowy z kagankiem oświaty. Ponieważ wydarzyło się to
niedawno, nie doszedłem jeszcze do siebie na tyle, aby sformułować puentę.
Kto to? To Madzia. A to kto?
To Dziadzia. Madzia ma Dziadzię, a Dziadzia ma Madzię. Dziadzia lubi Madzię.
Madzia lubi Dziadzię. Dziadzia, lat 50, rozwiódł się z żoną, lat 50, i poślubił
Madzię, lat 20. Elementarne.
Adam Boberski