Jeśli nie
wygrałeś w totolotka, pociesz się, że ten, który wygrał, jest
teraz gorzej od ciebie przygotowany na koniec świata.
Z Notatek kryzysowych Józefa Kołobrzeskiego
Jak my łatwo
przyzwyczajamy się do własnych sukcesów! Jak nas one nie dziwią!
Nie ma takiego sukcesu osobistego, sukcesu drużyny, której się
kibicuje, sukcesu narodu i państwa, z którymi się utożsamiamy -
nie ma takiego sukcesu, którego nie potrafilibyśmy z łatwością
udźwignąć. A klęski? Z klęskami jest znacznie trudniej. Bagaż
naszych klęsk, z których największe to niewykorzystane wielkie
zwycięstwa, jest nieraz ogromny i przytłaczający. Ale za to
sukcesy mogą znudzić, klęski natomiast -
nigdy się nie nudzą, bo nigdy, w przeciwieństwie do sukcesów, nie
wydają się oczywiste.
Masochizm to
najwyższa forma dbania o siebie. Więc... nie jestem masochistą.
Pierwszy
zwiastun starości jest taki, że ciotki przestają pytać, kiedy
ślub, kiedy wesele -
bo już im nie wypada pytać. Ja na to pytanie, kiedy jeszcze było
mi zadawane, odpowiadałem, w zależności od kaprysu, albo że lada
chwila, tuż, tuż, na dniach, albo że nigdy, że najprawdopodobniej
będę starym kawalerem. Ta druga wersja się sprawdziła, może
dlatego, że byłem przekonany, że się sprawdzi.
Zawsze
zakochiwałem się w najpiękniejszych. Bo tylko w najpiękniejszych
potrafiłem się zakochać. Tak więc na studiach w sposób
nieuchronny zakochałem się w najpiękniejszej na roku. Kolega
doradzał mi, abym nie pokazywał naszej pięknej koleżance, że mi
na niej zależy, bo to spowoduje skutek odwrotny od zamierzonego.
Rada była o tyle nie trafiona, że czy bym jej pokazywał, że mi na
niej zależy, czy nie pokazywał -
w obu przypadkach moje szanse były równe zeru. Dlatego właściwa
rada powinna brzmieć: jeśli nie masz u pięknoty szans, tym
bardziej pokaż, że ci na niej zależy.
King Kong
też nie radził sobie w życiu. Nie mógł znaleźć właściwej
kobiety. A kiedy znalazł, stracił życie.
...A co z tą
niedojdą, którą Krzyżacy pokazali Jurandowi, że to niby jego
córka?! Nieszczęsnym losem Danusi, Juranda każe nam się
Sienkiewicz przejmować, ale o biedną niedojdę to się już nie
raczył zatroszczyć!
Pewien
wybitny polski prozaik współczesny wyznał był, iż nie lubi
polskiego romantyzmu, bo literatura tego okresu jest literaturą
stanu wyjątkowego. A czy życie w ogóle nie jest stanem wyjątkowym,
a zatem literatura je opisująca -
literaturą stanu wyjątkowego?!
Powinniśmy
być dumni z naszej tradycji romantycznej, a zwłaszcza z idei walki
„za waszą i naszą wolność". Tacy na przykład Niemcy są albo
militarystami, albo pacyfistami. Teraz są na etapie pacyfizmu, ale
co będzie za lat sto czy dwieście? Niemcy nie znają, w odróżnieniu
od nas, pojęcia walki „za waszą i naszą wolność". Albo
wyznają kult wojny dla samej wojny (co zapewne ma swoje korzenie w
starogermańskiej mitologii), dla zdobyczy, dla podbojów, albo
uważają, że każda wojna jest zła. W okresie międzywojennym
Ernst Jünger
głosił pochwałę wojny jako męskiej przygody, jako sprawdzianu
męskiej wartości, w oderwaniu od sfery etycznej. Taka ideologia
jest romantycznemu Polakowi obca i nienawistna. Polak-romantyk będzie
się bił, potrzeba męskiej przygody nie jest mu obca, ale
Polak-romantyk będzie się bił tylko w słusznej sprawie, czyli „za
waszą i naszą wolność". Co nie oznacza, że takim „Polakiem"
nie może być czasem Niemiec albo Eskimos.
We śnie
oglądam film przyrodniczy, z którego dowiaduję się, że dinozaury
wyginęły, bo na ich terenach pojawili się Germanie. Nawet moje sny
są złośliwe, zgryźliwe, ironiczne.
Trzy momenty
przełomowe:
1) kiedy
człowiek ze zgrozą uświadamia sobie, że nie wszyscy go lubią, i
nie jest mu to obojętne;
2) kiedy ten
sam człowiek godzi się z pewnym porządkiem świata, to znaczy tym,
że nie można być przez wszystkich lubianym, i przestaje się
przejmować, co więcej, uznaje za niedorzeczność zabieganie o to,
by go wszyscy lubili;
3) kiedy
ciągle ten sam człowiek stwierdza, że nie dba już o to, aby go
lubił ktokolwiek.
Czesi nie są
od nas mniej odważni. W swej ludzkiej naturze są tacy sami jak my i
jak wszystkie inne narody. Nie mają tylko tak silnej tradycji
romantyczno-rycerskiej. Ona sprawiała, że do walki „za waszą i
naszą wolność" w XIX wieku garnęli się nie tylko Polacy
odważni, ale również tchórzliwi. Owa „przemoc romantyczna"
(wspaniałe określenie Marii Janion) z jeszcze większą siłą dała
o sobie znać w czasie ostatniej wojny. Jeśli zaś o Czechów chodzi
-
to bili się tylko odważni (a umieli się bić, co pokazali na
przykład ich piloci w bitwie o Anglię). Miejmy też zawsze we
wdzięcznej pamięci wodza husytów, Jana Žižkę, którego potężną
postać uwiecznił na pierwszym planie swojej
Bitwy
pod Grunwaldem Jan Matejko.
Buntownicy,
o których pisze Albert Camus w
Człowieku
zbuntowanym, wychodzą z założenia, że Bóg
jest winny, a więc człowiek jest bezwinny. Ja natomiast uważam, że
człowiek aż tak daleko od Boga nie odbiegł.
Jest pięć
możliwości w kwestii istnienia Boga. Pierwsza możliwość: że
Boga nie ma -
i ta jest najbardziej prawdopodobna; druga możliwość: że Bóg
jest dobry, ale nie jest wszechmocny -
i nie może człowiekowi pomóc; trzecia możliwość: że Bóg jest
wszechmocny, ale nie jest dobry -
i nie chce człowiekowi pomóc; czwarta możliwość: że Bóg jest
niedorozwinięty -
dlatego nie sposób się z Nim porozumieć; piąta możliwość: to
ta, o której naucza Kościół -
czyli że Bóg jest dobry, miłosierny, mądry i wszechmocny -
i ta możliwość jest najmniej prawdopodobna. Postawić jeden
procent na nią to byłoby aż nadto. Ale nie można wykluczyć, że
ten jeden procent przeważy pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć.
Dostojewski
napisał, że całe dzieło Szekspira nie jest warte jednej łzy
skrzywdzonego dziecka. Trudno się z tym nie zgodzić. Ale należałoby
konsekwentnie dopowiedzieć: całe dzieło stworzenia nie jest warte
tej łzy. Każdy szanujący się pisarz gotów byłby wyrzec się
swego dzieła, jeśli to mogłoby wybawić świat od cierpienia. Bóg
jakoś swego dzieła dla naszego zbawienia wyrzec się nie chce lub
nie potrafi.
Miłosz w
jednym z ostatnich utworów pisze tak: „Jeżeli Boga nie ma,/ to
nie wszystko człowiekowi wolno./ Jest stróżem brata swego/ i nie
wolno mu brata swego zasmucać,/ opowiadając, że Boga nie ma".
Ale dlaczego zaraz „zasmucać"? Wierzącemu nie zaszkodzi cudza
niewiara, a niewierzącemu nie pomoże niczyja wiara. Wierzący ma
pociechę z wiary, której to pociechy nikt mu nie odbierze, a
niewierzący ma pociechę z niewiary, której to pociechy też nikt
go nie pozbawi. Obaj mają pociechę z posiadania „prawdy", z
posiadania „racji".
Jedna zasada
w języku powinna obowiązywać: jak napisał Poeta, odpowiednie dać
rzeczy słowo, stosownie do okoliczności i potrzeb nazywać rzeczy
po imieniu albo w inny sposób, jeśli imienia własnego nie mają.
Język ma być precyzyjny i bogaty, w słowa i style, przy czym
bogactwo to służy precyzji. Inne zasady to zawracanie głowy. A
puryści językowi, ci komisarze od języka, jak ich nazywał
Wańkowicz, niech spadają na drzewa!
W
opowiadaniu P. Highsmith pewien młody człowiek prosił ojca swej
dziewczyny o jej rękę. Prosił i prosił, aż zniecierpliwiony
ojciec dał mu ją -
uciętą. Jaki z tego morał? Morały są dwa. Pierwszy: nie należy
zbyt usilnie o coś prosić, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie.
Drugi: frazeologia, źle opanowana, może zagrażać życiu.
„Rzekł
Chrystus: «Róbta, co chceta, możecie z brudnymi łapami do stołu,
liczy się wasza treść wewnętrzna! Nie brud z łap waszych was
kala, lecz to, co z was wychodzi!». A ja inaczej wam będę gadał.
Hola!, nie przeczę, treść ważną jest, najważniejszą, i nic z
treści istotnej usunięte być nie może! Ale ręce myć trzeba, a
przecinki stawiać, do jasnej ciasnej! Ręce myć trzeba, powiadam
wam, ażeby biegunka gówniana szyków nie pomieszała! A przecinki
stawiać, powiadam wam, ja, faryzeusz, Władca Przecinków, Wielki
Korektor waszej lokalnej gazetki, stawiać trzeba tam, gdzie należy,
by w szyku równym słowa w zdania ułożone jak przed bitwą stały,
a w rozsypkę nie szły! Na początku albowiem było zdanie, a to
zdanie było złożone, nie proste, i wszystko w nim było, i sens w
nim był, i była w nim interpunkcja, były przecinki, średniki,
były przecudne myślniki, była kropka na końcu! Kto ma uszy,
niechaj słucha! Albo i nie słucha!"
Co cię nie
zabije, to cię wzmocni. Co cię nie wzmocni, to cię zabije.
Okruchami
metafizycznymi rzucam Panu Bogu w okno. Ale one nie dolatują celu i
spadają mi na głowę.
Adam
Boberski
adam.boberski@aol.pl