Kultury i cywilizacje kształtowały się wokół idei pokonania strachu. To podstawowa kwestia. Bowiem wszystko, co pokonuje strach, przybliża człowieka do szczęścia, najważniejszej rzeczy w jego życiu.
Z cyklu: PAN PATOS
Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że szczęście to nic innego jak nieobecność strachu. Ale strach jest niczym choroba, wirus, który nigdy nie ginie, mimo usilnego zwalczania za pomocą coraz bardziej wyrafinowanych metod; przeciwnie: zdaje się uodparniać, przeobraża się w kolejnych mutacjach, aby potężniej kontratakować i szczęście, spokój nam odbierać. Cywilizacja, na przykład, powołana do walki z naszymi lękami, poprzez niektóre swoje wytwory staje się źródłem nowych lęków, na które znów trzeba szukać lekarstwa. Nie sposób przecenić w tej nie kończącej się walce ze strachem znaczenia naszej religii. Religia mitologiczna Greków i Rzymian, jak wiadomo, ukazywała świat, jaki jest, interpretowała go posługując się figurami istot boskich, oddziałujących na świat, ale pod względem etycznym oceniała go realistycznie; natomiast nasza religia judeo-chrześcijańska nadaje światu przedwieczny sens, którego ten najprawdopodobniej nie ma, sens pomagający nosić brzemię życia. U greckich i rzymskich bogów było tak samo jak u ludzi, obok jasnej, także ciemna strona: zbrodnie, zawiści, dewiacje, gra najniższych instynktów, małostkowość, głupota... Bogowie pod względem moralnym nie byli ani lepsi, ani gorsi od ludzi. Natomiast w Biblii szaleństwu świata natury i świata człowieka przeciwstawione jest zupełnie inne szaleństwo - szaleństwo Jahwe, a właściwie trzy Jego szaleństwa - jak pisała S. Weil - kreacja, inkarnacja i Pasja. Najbardziej absurdalna, rażąco sprzeczna z oczywistym doświadczeniem idea, że Bóg jest miłością, walczy od tysięcy lat z konkluzją, wynikającą z obserwacji rzeczywistości i refleksji historycznej, która tej idei stanowczo przeczy. Tezie, że świat jest zły i okrutny, a jeśli istnieje wszechmocny Bóg, to jest równie zły i okrutny jak świat przez Niego stworzony, przeciwstawiona została idea, że Bóg jest miłością, że jest bogaty miłosierdziem. Świadomość nieuchronnego końca życia, do którego prowadzi pasmo udręk i cierpień, była dla człowieka tak przerażająca, że musiał ją jakoś złagodzić, więc stworzył... albo inaczej: w jego głowie narodził się dobry, mądry, sprawiedliwy Bóg, który się o człowieka troszczy za jego życia i po jego śmierci - wspaniały psychiczny mechanizm samoobronny! Godzi się mieć najwyższy szacunek dla twórców tego mechanizmu i nie wstyd pozazdrościć tym, którzy go posiadają, którzy mają zdolność przyswajania tej życiodajnej witaminy wiary. Umysł ludzki z trudem znosi transcendentną próżnię. Albo ją zwalcza różnymi sposobami (również metafizyczną niewiarą), albo jej w ogóle nie zauważa.
Wszystko, absolutnie wszystko, co człowiek stworzył, stworzył przeciwko lękowi. Wszystkie wynalazki, wszystkie pomysły, rzeczy wielkie i małe, post i karnawał, filozofia i sztuka, cała zabawa, której człowiek z powagą się oddaje - wszystko to jest przeciw lękowi. Kultura i cywilizacja ma mu zapewnić poczucie bezpieczeństwa, w wymiarze duchowym i materialnym. Przy czym bezpieczeństwo w wymiarze materialnym przekłada się również na bezpieczeństwo w wymiarze duchowym. Dlatego otaczamy się masą przedmiotów, mniej lub bardziej potrzebnych. Przecież nawet igranie z niebezpieczeństwem służy nie osłabieniu, ale właśnie umocnieniu naszego poczucia bezpieczeństwa. Amatorom mocnych wrażeń osiąganych dzięki sportom ekstremalnym chodzi o to, aby przeżyć strach i go pokonać, a nie poddawać się mu. Miłośnicy horrorów, dreszczowców i filmów katastroficznych mogą przeżywać strach - nawet w obliczu takich zagrożeń, z jakimi nigdy w życiu, oni i nikt inny, się nie spotkają, jak np. atak wampira Drakuli i tym podobne „strachy na Lachy" - mogą go przeżywać całkowicie bezpiecznie, dla zabawy, siedząc wygodnie w fotelu. Istota tych fikcji mówiących o realnych i nierealnych zagrożeniach jest taka, aby strach strachem zwyciężać, odwracając na moment, potrzebny do nabrania życiowego tchu, naszą uwagę od strachów rzeczywistych za pomocą strachów nierzeczywistych. Złudzenie strachu większego, oglądanego z bezpiecznego dystansu, daje nam poczucie większego bezpieczeństwa tu, gdzie jesteśmy, też zresztą złudne. Krzepi, dodaje odwagi do życia i stawienia czoła śmierci, odgania rozmaite strachy nie tylko religia, nie tylko filozofia, literatura i nauka, nie tylko miłość - ten podarunek natury... Kobieta kupuje sobie drogą perfumę, aby rozładować stres, mężczyzna nabywa najnowszy model Toyoty i rozkoszuje się jazdą tą nową zabawką, upaja zapachem, wyglądem i dotykiem świeżości technicznego cacka. Pierwszy turysta w kosmosie, Amerykanin Tito, zapragnął namacalnie, na własnej skórze poczuć potęgę ludzkiej cywilizacji, której materialnym symbolem jest statek kosmiczny wynoszący człowieka na orbitę; będąc w kosmosie mógł pomyśleć: „Czymże jest śmierć wobec takiej potęgi? Nie ma śmierci.". A jednak... jakże złudne jest to poczucie bezpieczeństwa. Jest ono iluzją, i jako iluzja działa skutecznie... dopóki nie zostanie ona rozwiana przez jakąś egzystencjalną katastrofę.
W słynnym filmie Ridleya Scotta Obcy (o którym nie wszyscy wiedzą, że jest arcydziełem, i traktują go jak jeden z wielu horrorków, gubiących się w lawinie filmowej tandety) transportowiec kosmiczny „Nostromo" wydaje się być oazą spokoju i bezpieczeństwa w kosmicznej pustce. Jego ogrom, naszpikowanie urządzeniami, superkomputer noszący nieprzypadkowo imię „Matka", troszczący się o załogę - wszystko to napawa otuchą. Trochę nudna sielanka i nużąca rutyna trwa do momentu, w którym pojawia się w tym technologicznym raju śmierć. Bezpieczne schronienie, może niezbyt przytulny, ale znany, oswojony, dający pewne oparcie świat staje się koszmarną, przytłaczającą pułapką, mrocznym, pełnym niepokojących zakamarków, wrogim, obcym labiryntem, w którym szaleje pozbawiona litości, wyrzutów sumienia bestia, istota perfekcyjnie zaprogramowana przez naturę na przeżycie za wszelką cenę, wcielenie niszczycielskiej śmierci, ale i życia, które bezwzględnie żeruje na cudzym życiu i żywi się cudzą śmiercią. Potężny „Nostromo" staje się bezużytecznym rupieciem w obliczu nieuchronnej śmierci, której nie tylko nie potrafi, ale i nie zamierza w najmniejszym stopniu przeciwdziałać. Na rozpaczliwe pytania załogi, jak pokonać bestię, „Matka" odpowiada niezmiennie i obojętnie, że ma za mało danych. Przestaje być „Matką", przemianowana zostaje na „Sukę". Bohaterka przeklina ją tym imieniem w chwili skrajnej rozpaczy i wściekłości. I tutaj właśnie rozwiewa się na naszych i bohaterki oczach iluzja, którą ludzie sami sobie stworzyli albo która sama się stworzyła w ich głowach. Paradoksalnie, rozwiewa się ona w momencie, kiedy osiąga apogeum, kiedy mianowicie Ripley „zapomina się" i wyrzuca swe pretensje i bluźnierstwo pod adresem komputera, z którym dotąd porozumiewała się w jedyny możliwy sposób, to znaczy za pomocą klawiatury - używa swego rozemocjonowanego głosu tak, jakby była pewna, że komputer ją usłyszy i zrozumie, a zarazem nie miała złudzeń co do tego, czy ją usłucha i pomoże. „Pasażerowie" kosmicznego statku ufali, do czasu, swemu komputerowi jak Bogu i przypisywali mu nieświadomie ludzkie cechy, których on nie posiadał. Nietrudno zauważyć, że relacja między człowiekiem a komputerem ma tutaj religijny podtekst. Ta metafora jest wielce niepokojąca. Nachodzą nas wątpliwości: a jeśli z naszą religią i naszym Bogiem jest podobnie? A jeśli my też przypisujemy Bogu ludzkie cechy, których On może nie posiadać? A jeśli On nas zawsze zawodzi, bo taka Jego natura, tak jak zawodzi zawsze cywilizacja techniczna i nie uratuje ani nie pocieszy w chwili ostatecznej żaden laptop, żadna komórka. Kiedy o tym myślimy, niejedno „niebo staje w płomieniach".
Strach ma wszakże i swoją pozytywną stronę, bowiem jakiś jeden strach może wybawić od wielu innych strachów. Małe strachy każą zapomnieć, choćby na moment, o większych strachach, większe każą zapomnieć o mniejszych. Jeden strach może na jakiś czas przesłonić sobą wszystkie inne strachy, tak jakby ich nigdy nie było. Ten swoisty płodozmian chroni być może przed obłędem.
Na końcu istnienia jednak zjawia się taki strach, który wypiera wszystkie pozostałe strachy z naszej świadomości w sposób nieporównywalny, bo wypiera je wraz ze wszystkim innym, z tym, co mogłoby w walce ze strachem pomóc. Czasami zjawia się kilkakrotnie, zanim ostatecznie przypieczętuje nasz los. Strach przed własną śmiercią, kiedy ta zapuka do naszych drzwi, okazuje się, ku naszemu oburzeniu i wstydowi - jeśli go przeżyjemy, większy nawet od strachu przed śmiercią bliskich. Unicestwia wszystko, całą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, koncentrując całą naszą uwagę na sobie w tej ostatecznej chwili. Niekiedy nasza śmierć posyła nam swoją atrapę, która jednak potrafi nie mniej nastraszyć jak ta prawdziwa, niekiedy przeżywamy jej swego rodzaju symulację. Przy czym sytuacja, w której śmierć atakuje nas z zewnątrz, jest dużo łatwiejsza do zniesienia niż sytuacja, w której śmierć nas atakuje od wewnątrz, a my jesteśmy tego w pełni świadomi. Kiedy zagraża nam śmierć zewnętrzna, możemy jej przeciwstawić naszą odwagę, możemy zacisnąć pięści, chwycić za broń, może nam pomóc nasza adrenalina, ten „haszysz" - jak to określił Wańkowicz - który wytwarza bitwa, pomagający dokonywać czynów nadludzkich. Tak zwana śmierć naturalna jest również tragiczną śmiercią, najgorszą jej odmianą - śmiercią w wyniku zabójstwa dokonanego na bezbronnym, tyle że zabójcą jest własne ciało, nasze jedyne, ukochane, zaprzyjaźnione z nami, zdradliwe ciało, śmiertelna pułapka. Jak się bronić przed takim wrogiem, jakim mieczem z nim walczyć, skąd czerpać odwagę, kiedy wszystko zawodzi, wszystko staje się niczym? Po co to wyrafinowane okrucieństwo? - Pytamy, bez przekonania, że istnieje ten najwłaściwszy adresat, któremu można by to pytanie zadać. Jak pokonać ten strach ostateczny, ten strach nie z tego świata? Jak pokonać Obcego?... Wciąż mamy za mało danych. Ale cały czas nad tym pracujemy. Sami.
Adam Boberski
adam.boberski@aol.pl