niedziela, 24 listopada 2024

wisniewski radi2Przystań Nynashamn jest pusta, gdy nie ma przy niej promu a zapełnia się gdy prom przy niej stoi. To trochę jak z peronem, który pewnie podobnie tutaj – pusty jest gdy nikt na pociąg nie czeka a pełen gdy pociąg zgodnie z planem podstawi się uprzejmie, względnie wjedzie.

 

 

PRZYSTAŃ ORAZ O TYM JAK AUTOBUS MI UCIEKŁ

 

nynashamn

 

Tutaj Pakistańczyk ajent baru kawowego i prasowego – między kolejnymi promami zamyka swój przybytek, bo na co mu otwarty bar gdy prom właśnie odpłynął a następny przypływa za dwie godziny i przystań cicha jest i pusta? Któż to miałby zamówić kawę do tekturowego kubka, któż, ach któż miałby pokosztować oryginalnego szwedzko-pakistańskiego hot-doga z cebulką prażoną jak z budki w Central Parku. On teraz zamknie a otworzy ten bar jak zaczną przyjeżdżać pociągi, autobusy, taksówki, co są tak zgrane, żeby tu być na pół godziny przed dopływem lub odpływem promu. Przecież tu tylko para Polaków zaległa w przystani na drewnianych obudowach grzejników wewnątrz i kilku innych poleguje w używanych samochodach na zewnątrz odzianych w luźne dresy żeby jajca nie cisnęło i rozkłapćane adidasy iżby stopy nie drętwiały w długiej podróży bez możliwości użycia prysznica, łóżka, mydła, szczoteczki do zębów, pod warunkiem, że w innych okolicznościach istotnie takiego użytku by dokonano, a wiadomo, że nie jest, że polactwo nie gęsi i swój zapach ma. Tam gdzie parkują rodacy, co nie są jak gęsi do przejścia przez drogę, za którą jest miasto, pizzeria, dwie księgarnie, niemrawy ryneczek i kościół na skale – już wydeptana ścieżynka wspak trawnika, widoma blizna po zadawaniu się ze wschodnią Europą tego skrawka spokojnej i leniwej Skandynawii. To bolesne drobiazgi jak drzazgi, bo może spoceni jesteśmy, nawet gdyśmy są nie spoceni, bo mieszka tu, o popatrz, ten duch niespokojny, który każe ludziom ku rozpaczy policjanta i Tadeusza Borowskiego, chadzać przez ulicę na ukos, nie prosto i nie po pasach ale obok. I wiedzą ci ludzie swoje, że gdy pociąg ma godzinę odjazdu to może na nią nie zdążyć, a na godzinę przyjazdu może nie doczekać. Ileż to życia roztrwonionego w korkach, bramkach, śluzach wodnych, komorach celnych, przejściach podziemnych, przy kasach, na schodach rezerwowych peronów, zaszczanych przez stałych bywalców gdy pociąg, który całe Twoje życie wjeżdżał na peron drugi, wjeżdża jednak w ostatniej chwili na peron czwarty, tor dziesiąty, który zgodnie z logiką wcale nie jest koło peronu trzeciego toru szóstego, ale po drugiej stronie budynku, koło peronu pierwszego „a” oraz toru dwanaście „c”.

 

cba

 

On tam jest, więc tam biegną Ci, którzy wiedzą, że on tam jest. Ale iluż nie wie, że tam jest ów peron, tor, semafor. I ci co nie wiedzą muszą być wcześniej w miejscu gdzie będą inni, co będą wiedzieć lepiej aby móc za nimi podążyć i się nie dać, kurwa, nie dać się wychujać, jak mawiają kolesie w luźnych dresach, wyjebać, wypierdolić na sucho. Trzeba czujnym być i nieufnym pozostawać. I kto nam wymyśla, że peron piąty jest zaraz po trzecim a szósty całe życie był za budynkiem dworca koło towarowej rampy? Dlaczego nikt sensu w tym nie mógł dostrzec ani porządku, dlaczego postronnemu obserwatorowi za grosz sensu to nie miało szans przypominać? Czy to jest jak w życiu, że sens widać z odległości, dystansu, może nawet śmierci, tak te perony, tory, no niech ktoś powie, że tak nie jest, że te wszystkie numery gdzieś się logicznie tłumaczą, gdzieś na pulpicie kogoś, kto zarządza tym metropolitalnym węzłem kolejowym. Na pewno tak jest i tam widać sens peronu trzeciego, koło piątego a pierwszego koło czwartego, tak jakby ten dworzec, ten i inne metropolitalne węzły kolejowe w Polsce we łzach ociekającej, zbudowane były w imię wyższej idei, strzelistej harmonii sfer a nie po to by umożliwić jakimś zwykłym podróżnym – podróżowanie. To pewnie stąd ta agresja, to się wyczuwa, to się czuje, że nie my jesteśmy tu podmiotami, gdy tak biegniemy, kuśtykamy, popierdalamy nagle z peronu pierwszego na piąty, gdy jeden za drugim ustawiamy się w sektorach rzeczonego peronu czatując by tak się ustawić iżby pociąg stanął przy nich, żeby mogli zając miejsca siedzące przodem do kierunku jazdy, bo te są najlepsze, lepsze niż wszystko inne. Trzeba być wiecznie czujnym nawet, gdy udajesz się w podróż, a może –szczególnie gdy w podróż się udajesz, bowiem wiele niespodzianek Cię czekać może i ty to wiesz, jesteś bowiem potomkiem nomadów, wysiedleńców po zesłaniu, tych którzy wiedzą, we krwi mają informację, że wszystko, czego nie da się w dziesięć minut zapakować w tobołek i zabrać ze sobą do bydlęcego wagonu – jest z gruntu podejrzane, niewiarygodne, może nawet śmiercionośne i nie warto się do tego przywiązywać. Wiecznie spięci, gotowi do skoku, czatujący na dworcach, stacjach, przystankach na długo przed przyjazdem, żeby zdążyć, żeby jednak być, bo co będzie jak dzisiaj przyjedzie za wcześnie. A zarazem tak żałośnie niepunktualni, spóźniający się, tak żenująco próbujący przerzucić winę na części świata nieożywionego albo ożywionego tylko trochę. Twój język Cię zdradza mówi dobra księga i ma rację. Bo spróbuj powiedzieć w jakimkolwiek innym językiem, te brednie jakie wszyscy wygadujemy co dnia do siebie, no spróbuj powiedzieć po angielsku, że „autobus mi uciekł”. „The bus has escaped from me”. Tak nie brzmi, to może inaczej? O naprzykład „The bus had run away form a bus stop”. No jakże to? Ty go goniłeś a on uciekał, co tchu, ledwo Cię ujrzał autobus na przystanku a już zarumienił się jak spłonka, włączył klakson i awaryjne i chociaż natychmiast ruszyłeś za nim w pościg, zgubił Ciebie w dzikich ostępach, zmylił tropy i szczęśliwie sam dotarł bez Ciebie na miejsce przeznaczenia, mimo że gnałeś przecież za nim co tchu poprzez kępy ostrężyny. „Pociąg mi zwiał sprzed nosa”, bo o to, żeś już był w ogródku, witał się z lokomotywą a on trach i zwiał, porzucając tory, zwrotnice, gnał przez pola w stronę Nysy. Przez te same pola, przez które uciekaliście z Mordalem a gonił was pies i jego człowiek. Człowiek był zły boście mu w zboże weszli i zdeptali kłosów kilka, a pies tylko obwąchał gdyście padli z Mordalem w żyto i głośno oddychali a zboże, zboże poruszało się razem z Wami i czuć było ten rytm, ziemia ten rytm oddawała i już było wiadomo, że pies leżącego nie zagryzie. A potem dopadł was człowiek tego psa i kurwa ja wam nogi z dupy powyrywam skurwysyny jedne, gdzie to kurwa gówniarze jebane mi w miedzę, szkodę wpierdalać się będziecie kurwa wasza jebana mać. O tak, tamtędy zwiał sprzed nosa niejednemu rodakowi pociąg, przez pola, przez łąki, grądy i starorzecza. Jakiś czas po powrocie z tej podróży w której właśnie masz przerwę na przystani w Nynashamn i będziesz słuchał w porannym samochodzie porannej audycji stojąc w porannym korku aby zdążyć do pracy a wokół rodacy a w radio dziennikarze, ale tylko dwaj, nie trzej bo ten trzeci gdzieś jest i może dotrze jeszcze przed końcem audycji, tak powiedzą. Nikt nie wysadzi prowadzącego w powietrze, za to że tam gdzie miało być trzech jest dwóch, w końcu kogo to obchodzi, że jest dwóch a miało być trzech skoro te publicystyczne dyskusje tak podobne do wszystkich innych dyskusji a publicyści z tego są znani, że wygłaszają opinie złożone tak bardzo, że jak te które wygłasza polski analityk giełdowy. O, ci ostatni to mają, Ty też byś tak umiał, trzeba powiedzieć tylko, że można przewidzieć to i owo i pamiętać, że może rosnąć jak również może spadać. I jeszcze wiedzieć, że są trendy krótkoterminowe, długoterminowe i średniookresowe. I tam zawsze coś spadnie, żeby potem wzrosło. A zatem przewidzieć można że będzie rosło a potem spadnie, albo że spadnie, ale jednak może rosnąć. Tak jak z deszczem, śniegiem, wiatrem, gradem, burzami i upałami. Więc będziesz słuchał dwa lata po powrocie ze Szwecji jak tylko dwóch dziennikarzy publicystów toczy przez pół godzinę rozmowę o tym co być może będzie a być może nie a nikt nie traci rezonu, że miało być ich trzech a jest dwóch i ten trzeci wejdzie nagle. Będzie to słychać na antenie, jak otwiera drzwi, dyszy jeszcze, szmer ściąganego odzienia wierzchniego, paltociku, jakby powiedziała pani z Twojego przedszkola, i nieproszony nawet przez prowadzącego, nie czekając aż oddech się uspokoi, rzuca tylko „Przepraszam, taksówka jechała pół godziny dłużej niż zwykle”. Wtedy to też oniemiejesz, bo pomyślisz (dzisiaj już patrząc na Twoje jasne oblicze wpatrzone w szkier za oknem można to przewidzieć bez pudła, o tak, posłuchaj, przeczytaj co pomylisz za te dwa lata, to do Ciebie) jakże to jechała pół godziny dłużej niż zwykle?! To, co pan dziennikarzyna publicysta wsiadł był do taksówki a ona pojechała inną drogą, obrzeżami miasta? A może taksówkarz miał chory pęcherz moczowy i zatrzymywał się co chwila by oddać mocz pod drzewem, z braku stosownej i ustronnej bramy czy schodów na peron drugi na dworcu w mieście powiatowym gdzie od czasów tak zwanego Niemca używa się i tak tylko jednego, więc nikt nie poczuje, że wali szczyną gdy ktoś odleje się na schodach prowadzących na ten drugi? Czy może po prostu był to bunt maszyn i taksówka powiedziała z polska „a taki chuj” i zablokowała się, zadrutowała sobie gaźnik, wbiła półsprzęgło by zaprawdę więcej jak dwadzieścia na godzinę nie pojechać i dlatego jechała pół godziny dłużej niż zwykle? Co się stało dziennikarzyku, żołnierzyku mój prawdy i wiedzy, kto ciebie tak urządził, że nikt z nas nawet się nie dziwi, ani prowadzący ani wydawca ani szefowie radia informacyjnego w tym kraju, że wpadasz na zakończenia niemal audycji o niczym? Och, co za wstrząsająca wizja, zamiast zwykłego zaspania, zamarudzenia, zmiędlenia, zamotania, ślamazarności, bałaganu i chaotycznego miotania się jak zwierzę we wnykach doprowadzającego po prostu do tego, żeś nie zdążył na autobus, żeś spóźnił się na pociąg, zaspał, za późno wsiadł do tej samej taksówki co zwykle, dał dupy, spieprzył sprawę – widać jak pociąg umyka przez pola, taksówka spowalnia oblana cała jakimś niewidzialnym glutem a autobus porykując ochryple robi lewadę przednimi oponami i rwąc bruzdy w polu goni na przełaj w stronę siniejących Gór Stołowych lub innych równie oszukańczo i sztucznie nazwanych siedemdziesiąt lat temu .

 

article 2550367 1B25765200000578 236 964x637

 

Po angielsku to brzmi logicznie – „I missed the bus” czy zwykłe żołnierskie „I’m sorry for being late” bez tego tłumaczenia się, ustosunkowywania, opowiadania dziejów grzechu, tego cofania się do faktów i zdarzeń, która osoba wystawiona na skutki twojego spóźnienia ma w obojętności i lekceważeniu bowiem to ty zmarnowałeś tej osobie poprzez spóźnienie jej czas. A z różnych czynników na wojnie takich jak przestrzeń, siła, czas, manewr, czas jedynym, którego nie można odzyskać jak poucza Clausewitz. Bo przecież podmiotem historii jesteś Ty chłopcze leżący w zbożu, falujący na wietrze, dyszący przed mikrofonem radia informacyjnego nie autobus, nie pociąg, nie taksówka, budzik co nie zadzwonił rano, ani ukształtowanie koryt rzek a to już znacząco zmienia optykę. Ach języku, języku nasz polski, co gubisz nas i wystawiasz na śmieszność, jakże mają nas wedle ciebie sądzić na sądzie ostatecznym, toż to wyjdzie ni tak ni siak, akond ze skwak. Przecież skoro w tak błahej sprawie jak spóźnienie do studia, na egzamin, randkę, spotkanie ze znajomym zwyczaj językowy, koślawa logicznie, poprawna gramatycznie konstrukcja sugeruje, że to ty nie jesteś winny ani nikt inny z twoich bliskich ale pociąg, samochód, samolot. Czyż nie bardziej będziesz niewinnym, gdy w grę wejdą poważniejsze dramaty dziejowe, gdy przyjdą podpalić dom, ten w którym mieszkasz, za rękę podniesiona na matkę tę tu oto, Polkę – kula w łeb. Gdy biskup co donosił, jak się okaże nie kłamał ale mijał się z prawdą. Gdy papież powie przyjmijcie katolicy po jednej uchodźczej rodzinie to episkopat powie no pewnie, ale niech rząd da pieniądze a rząd będzie się bał bo będą szły wybory a w intermetach rozgorzeje rozmowa o ludziach uciekających przez granice, żeby znaleźć jakieś znośne miejsce do życia i w tej rozmowie mowa nasza nagle stanie się prosta i kategoryczna, że do gazu, że do wagonów, że gazem, że kijem, kałachem, pałką, bagnetem. I nagle wyrwani z okowów wieloznaczności dojdą rodacy do słów prostych i porażających jak piorunki ss na wyłogach munduru, zatem episkopat pokaże palcem na władzę niby świecką a niby świecka władza powie że niby przyjmiemy tyle niby ile jesteśmy w stanie biorąc pod uwagę nasze niby możliwości. A w internetach ludność będzie krzyczeć „inwazja!”, wrzeszczeć będzie „atak”, pomrukując „wojna hybrydowa” po kątach. Więc nie wiesz tego jeszcze podziwiając jak wielki prom z Visby obraca się wokół własnej osi na środku szkiery Nynashamn, że wszyscy będą kluczyć jak powiedzieć coś byle niczego nie powiedzieć a inni z kolei będą mówić odkrywając uroki słów, których znaczenia nie potrafią przeniknąć poznawczo ani emocjonalnie takich jak „Auschwitz”, „Treblinka”, „komora gazowa”. Ale będą je z upodobaniem powtarzać pochyleni nad grillem, dumnie prężąc potatuowane muskuły z napisami honorowymi i ojczyźnianymi, w rytm disco polo, eneja i innych cudownie prostych wytworów życia duchowego narodu, tego w którym mieszkasz, za rękę prowadzony od przedszkola do Opola, nad Świebodzinem Jezusa aureola, hola, hola, do kolusia do koła, ach. O, to jest język zaprawdę zawiły i piękny jak średniowieczny rękopis. Ty mowo nasza, co zdejmujesz, co odkładasz na potem, co udajesz, że mówisz a przecież nie mówisz tego, co mówisz. Ty, co wpychasz się w usta dawno niewidzianych znajomych mdłym „trzeba się umówić” albo „zdzwonimy się”. Dzięki temu i ty i rozmówca jesteście w przestrzeni zgody, że trzeba coś zrobić i możecie sobie pokiwać głowami jak konferencja episkopatu, bo powyższe wyrażenia nie zawierają wskazania kto ma zrobić coś pierwszy a zatem nie ma żadnego powodu byś cokolwiek robił i zarazem nie ma żadnego powodu byś czuł się winny z powodu bezczynności, która bywa tym samym co czynność. Pewnie zdzwonimy się, trzeba coś zrobić, gnój trza zaorać, bo śmierdzi. I czas mija, gnój śmierdzi, telefon milczy a w ścianę gwoźdź nie wbity i ogród nie plewiony. A zatem „zdzwonimy się” znaczy przecież, że w dupie lata całe się mieliśmy i mieć będziemy dalej, ale żeby głupio nie wyszło przez 30 sekund w podziemiu centrum handlowego niesłusznie w mowie naszej nazywanym galerią – będziemy udawali, że dupy mamy czyste, wcale nie pełne tych dawno zapomnianych, olanych znajomych, kumpli, kontaktów i namiarów. Więc obiecujemy sobie, że się zdzwonimy się wiedząc, że tego nie zrobimy, obiecujemy sobie przysługi, których nigdy nie wyświadczymy i odwiedziny, które nigdy nie dojdą do skutku. Mając interes do znajomego sprzed lat nigdy nikt w mowie naszej nie powie od razu w czym rzecz z szacunku dla sprawy i czasu bliźniego ale zada głupie pytanie „a tak w ogóle co u ciebie słychać”. I prawie nigdy to pytanie nie będzie krótkie, proste, zawsze z jakimś ornamentem z przodu jakimś „a w ogóle”. I tak to z samej mowy do głowy wyjdzie, że świat nic nam nie jest winien, gdyśmy przecie z lewej i prawej byli jak stal a pośrodku wózkiem inwalidzki ze skrzydłami husarskimi po drodze publicznej zdążali ku Europie a ona nam dała a myśmy jej nie dali i to się nie nazywało brakiem solidarności ale narodowym interesem, sprytem, cwaniactwem może, takim cienć many, na którym niejeden się dorobił. Czy naprawdę najwyższy użyje ciebie, mowo nasza, na Sądzie Ostatecznym? I gdyby miał użyć, to nie dlatego by okazać miłosierdzie wszystkim zbyt kategorycznie obarczonym odpowiedzialnością? Zbyt serio biorącym winę na siebie lub na innych?

 

wisniewski na pasku