niedziela, 24 listopada 2024

wisniewski radi2Z pełną premedytacją nie czytałem żadnych recenzji ani materiałów reklamowych dotyczących ?Miasta '44" Jana Komasy.

 

W kinie pomyślałem, że pewnie już mam dosyć wzmożenia wokół PW44 tym bardziej, że po ?Powstaniu Warszawskim" Lao Che, które powstało jako naturalna płyta, odruch, bez wsparcia medialnego ? niewiele mogło się równać siłą wyrazu ze słuchowiskiem płockiego zespołu. Bardzo się pomyliłem. Stosując w gruncie rzeczy podobną zasadę co Lao Che, Janowi Komasie udało się zrobić film niezwykły i wstrząsający a mnie nie jest łatwo wstrząsnąć i rozmontować a już filmem to w ogóle nie jest łatwo, bo ja filmowi nie ufam. A jednak.

Jest w ?Mieście '44" dużo umowności, komiksu, zagrywek rodem z Tarantino (pastisz, scena pocałunku wśród kul, to przecież pastisz z Tarantino!), Matrixa ale przez to, że ta umowność jest niejako jawna ? nie razi. Ostatecznie dramat Stefana rozdartego między Kamą, która karnie podąża za swoim oddziałem i kolegami a Biedronką, która karnie podąża za nim a ściślej za życiem ? to tylko udrapowane figury progowe, postaci uosabiające postawę ale nie w pełni postaci filmowe. To dlatego tytuł brzmi ?Miasto '44" a nie ?Stefan, Kama i Biedronka". Rozdarcie między poczuciem obowiązku i zwykłą chęcią przeżycia, bycia z dala od miejsca gdzie można stracić życie. Z drugiej strony mimo oczywistej alegoryzacji bohaterów, ich losów ? nie ma w tym filmie niedoróbek dotyczących detali ? a to często zarazem zaburza odbiór, jak i umożliwia emocjonalny dystans do tego co na ekranie. Osiem lat pracy nie poszło na marne. Jeżeli jest czołg ?Panther" to on wygląda jak ?Panther", jeżeli jest Goliat, to jest Goliat, a jeżeli Borgward (słynny czołg pułapka) to on wygląda dokładnie jak Borgward. Może nawet jest repliką. Można nie znać zwrotów akcji filmu, ale od początku pewne jest jedno, że wszyscy zginą i ogląda się film, trochę z pozycji Pana Boga, który też wie, ale nie wiedzą ludzie a oni ciągle zachowują się tak, jakby nie wiedzieli, że Mistrz Z Niemiec jest już w drodze a on wykona swoją robotę perfekcyjnie, jak to Mistrz. Nie dopuści dzieciom, kobietom, rannym. Nikomu. Z jednej strony jest zatem rodzaj wierności realiom, z drugiej co chwila pojawia się konwencja (nie w nadmiarze, polskiemu reżyserowi nie wolno wszystkiego jak amerykańskiemu). Ale ta cała konwencja ? to nie jest oko do widza, żeby myślał, że reżyser chce żeby było zabawniej, że to nie jest na poważnie, tylko na niby. Raczej nie. Reżyser (tak jak i oglądający i piszący te słowa) po dziecięcemu chciałby aby oni wszyscy żyli, po prostu, żeby miłość chroniła od pocisku (stąd te zawijające tor lotu kule wokół dwójki całujących się Powstańców) ? a fakty są takie że oni (jakieś 200 tysięcy ludzi) nie żyje a miłość nie uchroniła ich od odłamków, granatów, bo w drodze był już Mistrz Z Niemiec.

 

miasto44

 

Chodziło przecież o oddanie emocji, o wciągnięcie widza w ten kołowrót obrazów, szamotaninę, rozdarcie między obowiązkiem a chęcią życia, ochroną bliskich a rozkazem. I w końcu o świadomość, że żadne przegięcie, przerysowanie ekranizacyjne ? a tych nie brakuje ? jest tylko gestem, artystycznym mającym wywołać niedowierzanie, że tak było naprawdę. Oczywiście że tak nie było. Było dużo gorzej, poza wszelkim wyobrażeniem. I doprowadzając wyobraźnię widza do punktu skąd nie da się już dalej pójść Komasa widza zostawia. Kompletnie rozmontowanego, emocjonalnie rozgniecionego. Bez happy endu. Na film trzeba pójść, jeżeli chce się go obejrzeć, ale do kina tam gdzie przynajmniej umownie nie ma gdzie się schować, gdzie nie da się wcisnąć stopklatki, przewijania, bo tamci ludzie też nie mieli tej możliwości.

 

**


?...Śmierć jest mistrzem z Niemiec niebieskie ma oko
Trafi cię kulą z ołowiu trafi celnie głęboko..."
(Paul Celan, Fuga śmierci, tłum. S.J.Lec)

 

***

Filmowe Lao Che. Po prostu.

 

wisniewski na pasku