czwartek, 25 kwietnia 2024

p porayski-pomstaBosfor (grec.: krowi bród) ma znaczenie symboliczne: ani europejska część Stambułu nie jest całkiem Europą, ani też tym bardziej jej azjatyckie dzielnice nie mają w sobie nic z Azji.

 

 

(fragmenty dziennika)
Sierpień 2011 r.

Stambuł

     Jeśli ktoś lubuje się w nieostrych rankingach i chciałby wiedzieć, jakie miasto jest najpiękniejsze na świecie, spieszę z kandydaturą Stambułu. Wiele głosów mówi otwarcie, że tak jest, ale i bez nich szanse są niemałe. Co prawda Stambuł nie ma tak wymyślnej architektury czy urbanistyki jak Paryż, nie jest tak filigranowy jak Rzym, nie przechowuje też stylu jednej epoki, jak choćby średniowieczna Siena, nie ma tego wszystkiego, czym próbujemy się zachwycać, chyląc czoło przed subtelnym urokiem niektórych europejskich miast. To, co czyni Stambuł miastem hors du commun, to nie tylko niemal dwa tysiące lat historii, ale przede wszystkim jego położenie, zapierające dech w piersiach. Zresztą już sam fakt, że to ogromne skupisko liczące sobie 16 milionów dusz leży okrakiem między Europą a Azją, budzi pewne umowne emocje, jakkolwiek jadąc samochodem przez jeden z dwóch przerzuconych nad Bosforem mostów ? wrażenie jest mniej więcej takie, jakby przejeżdżało się z lewobrzeżnej Warszawy na Pragę, wyłączywszy rzecz jasna proporcje. W każdym razie szeroka autostrada prowadzi beznamiętnie z jednego kontynentu na drugi, jakby geograficzne podziały miała za nic. Zresztą, to czy jest się na wschód, czy na zachód od Bosforu (co znaczy z grecka: krowi bród), ma najwyżej znaczenie symboliczne: ani europejska część Stambułu nie jest całkiem Europą, ani też tym bardziej jej azjatyckie dzielnice nie mają w sobie nic z Azji. W zasadzie to tylko taka gra słów. Po wschodniej stronie dominują eleganckie, wręcz ekskluzywne rezydencje. Ulice są czyste, pełne zieleni i ludzi, chciałoby się powiedzieć, znacznie bardziej europejskich niż na sąsiednim kontynencie: mniej tu kobiet w chustach, więcej bogaczy w luksusowych samochodach niż w stambulskiej Europie, zdaje się, bardziej ludowej i wymieszanej.

     Znacznie więcej radości niż przejazd mostem daje podróż vapurem, jak mówi się tu na promy wiozące tłumy z jednego na drugi brzeg Bosforu. Zważywszy na znacznie powolniejsze tempo podróży, bliskość wielkiej wody i przestrzeń, ogromną przestrzeń między oboma brzegami ? choć na mapie to tylko cieniutka linia ? podróż tego rodzaju znacznie bardziej przemawia do wyobraźni. Zwłaszcza, jeżeli wbije się sobie do głowy, że przekracza się jakąś domniemaną granicę między światami ? choć to wszystko bzdury. Bzdury, ponieważ Turcja europejska czy azjatycka tak czy inaczej jest tworem pośrednim między Zachodem i Wschodem, a kwintesencję tej mieszanki widać doskonale w Stambule: nowoczesność miesza się z tradycją, otwartość z zabobonem, ogromne bogactwo z biedą, baśniowe rezydencje z sypiącymi się kamienicami lub blokowiskiem o obdrapanych fasadach, urocze spacerowe uliczki z paskudnymi drapaczami chmur, ciche ogrody pałacu Tokap? z rumorem ulicznego ruchu, subtelne piękno Grand Bazaru z tandetą centrów handlowych i tak dalej. Ale tej różnorodności Stambuł zawdzięcza swą wyjątkowość, przez co można się tu czuć raz niezwykle swojsko, raz trochę obco, choć tę obcość starają się na każdym kroku złagodzić przemili stambulczycy. Dzięki temu tutaj podziały na my i oni w pewnym sensie tracą na znaczeniu, ponieważ z takiej mieszanki składników powstaje wspólna zupa, jakby soli i cukru, pieprzu i miodu, która niekoniecznie smakuje wyśmienicie, za to pozostaje jedyna w swoim rodzaju.

koniec turcji-stambul

Koniec cz. 1. cdn... (ciąg dalszy ? Kars, Ani ? i całość w nr. 16, ?fantastycznym", pisma literackiego ?Red.")

 

Dodaj komentarz

porayski na pasku