Jego ojciec przez trzydzieści jeden lat prowadził zakład fotograficzny.
On robi już to trzydziesty czwarty rok. Choć jest na emeryturze, wciąż
każdego ranka chętnie przekracza próg „Foto-Pioniera”. Uwielbia
fotografię i kontakt z ludźmi. Obiektyw spaja go ze środowiskiem
Wiesław Kafel urodził się 3 czerwca 1947 roku w kamienicy przy ulicy Dzierżyńskiego 18 w Brzegu. Uczęszczał do Publicznej Szkoły Podstawowej nr 4, później do Liceum Pedagogicznego (wychowawcą klasy był historyk Ludwik Toporowski). Jak sam o sobie mówi, był uczniem przeciętnym, lecz chętnie brał udział w zajęciach pozalekcyjnych. Należał do kółka fotograficznego i muzycznego.
Obrazy
Fotografia towarzyszyła panu Wiesławowi od dziecka. – Jak to niektórzy mówią, jestem w kuwecie urodzony – przekonuje. – Kiedy się urodziłem, ojciec od dwóch lat już prowadził zakład. Jako dziecko cały czas się przy nim kręciłem.
Najbardziej w pamięci z czasów młodości utkwiły brzeżaninowi wakacje: - Już wsiadałem na rower, już miałem jechać na basen, a tu nagle dzwonił telefon: do zakładu! – wspomina. - A po co? Suszyć zdjęcia. Wyciąganie z płuczkarki, kąpiel zwilżająca, naklejanie na blachy, wałkowanie… I tak w koło Macieju.
- Co ciekawe – kontynuuje fotograf – przysmakiem i smaczkiem tamtego czasu była dla mnie woda z płuczkarki. Po wykonanej pracy spuszczałem jej odrobinę z urządzenia i popijałem. Miała taki specyficzny, kwaśny posmak. Pychota!
Z okresu praktyk u ojca panu Kaflowi często przypominają się również magiczne momenty fotografowania przy użyciu magnezji. – Używało się tego zamiast lampy błyskowej – wyjaśnia. – Wsypywało się do takiego urządzenia proszek-magnezję, podnosiło rękę do góry, ustawiało aparat do zdjęcia. Następnie naciskało się na sprężynę, która uruchamiała iskrę i następował wybuch. Potem pomieszczenie wypełniała kupa dymu, ale zdjęcie jak ładnie oświetlone wychodziło. Piękne, dopracowane. Często fotografowane postaci miały na nim przestraszone oczy. Czekały w napięciu na ten osobliwy błysk.
Dźwięki
Obok fotografii, w życiu Wiesława Kafla olbrzymią rolę odegrała również muzyka. Od brzdąca miał do czynienia z instrumentami muzycznymi. – W domu stało pianino. Już jako malec zaznajamiałem się z dźwiękami wydawanymi przez jego klawisze. Później nauczyłem się jeszcze grać na akordeonie, skrzypcach, trąbce i gitarze – wspomina.
Oprócz grania młody Wiesiek również śpiewał. W liceum był członkiem chóru. Z koleżankami i kolegami koncertowali po całym powiecie, bywało, że i poza nim. Regularnie odwiedzali też wrocławską operę i operetkę. – To były pięknie czasy – stwierdza po latach. – Każdy z nas otrzymywał gruntowne wykształcenie muzyczne, wyrabiał wrażliwość na dźwięki. Nie to co dziś, kiedy żyjemy w świecie ludzi głuchych, świecie, w którym 80 % wykonawców istnieje wyłącznie dzięki technicznym możliwościom, profesjonalnemu nagłośnieniu. Brakuje nam, nad czym głęboko ubolewam, podstawowej muzycznej edukacji.
Rzemiosło
- Brakuje nam też solidnego systemu kształcenia zawodowego – twierdzi rzemieślnik.- Krzywdzi się naszą młodzież, szkoląc ją w głównej mierze teoretycznie. A gdzie niezbędna praktyka? Proszę sobie wyobrazić, że zawodowe egzaminy praktyczne przeprowadza się… w teorii. Słyszałem o przypadku, gdzie egzaminowanym stolarzom na zaliczenie wystarczyło, zamiast skonstruowania krzesła, jedynie opisanie sposobu jego wykonania. Jak oni sobie później na rynku pracy poradzą?
Martwi go również coraz mniejsze znaczenie rzemiosła. – Kiedy po 1989 roku zniesiono nakaz zrzeszania się, zakłady zaczęli prowadzić ludzie niewykwalifikowani i bez odpowiedniego przygotowania. Spowodowało to spadek pozycji społecznej rzemieślnika. W cechu śmiejemy się, że jesteśmy jedynie po(d)miotami gospodarczymi – wyznaje. – Poza tym dzisiaj duży nacisk kładzie się na maturę. Rodzice wywierają ogromną presję na dzieci, wymagają od nich zdania matury. A przecież nie każdy ją musi mieć. Jeden będzie inżynierem, drugi doktorem, trzeci sprzedawcą, a jeszcze inny będzie sprzątał. Stąd wiele osób, nawet jeśli myśli o jakimś konkretnym zawodzie, to z reguły wybiera licea profilowane. Szkoły o często niskim poziomie, oferujące zbyt mało praktyki.
Wiesław Kafel od lat aktywnie działa w Izbie Rzemieślniczej w Opolu (jest wiceprezesem zarządu). Wiele lat był też Starszym Cechu Rzemiosł w Brzegu. Kilkakrotnie wyróżniano go za pracę społeczną, m. in. srebrnym krzyżem zasługi, odznaką „Zasłużony Opolszczyźnie”, srebrnym medalem im. Jana Kilińskiego, srebrną odznaką – za szkolenie rzemieślników, honorową odznaką rzemiosła.
Nim przejął zakład po ojcu w sierpniu 1977 roku i całkowicie poświęcił się rzemiosłu fotografowania, pracował m. in. w szkole podstawowej w Czepielowicach. Uczył matematyki, wychowania fizycznego, prac ręcznych, prowadził chór szkolny. Był również pracownikiem Brzeskiego Domu Kultury (1966-68) – z Tadeuszem Marciniakiem i Józefem Korzuchowskim wywoływali zdjęcia w ciemni fotograficznej.
Wiesław Kafel przez kilkanaście lat związany był też z Opolem. Tam bowiem rozpoczął studia budowy maszyn w Wyższej Szkole Pedagogicznej, tam też zapisał się do sekcji kajakowej PTTK i podczas jednego ze spływów poznał miłość swojego życia – Grażynę. Młodzi pobrali się i zamieszkali w stolicy regionu.
W Opolu brzeżanin pracował też w Związku Kółek Rolniczych (1970-74) i Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Budownictwa Komunalnego (1975-77).
Brzeg – moja ojczyzna
Wiesław Kafel czuje się mocno związany z miejscem urodzenia. Mimo, że ponad 20 lat mieszkał w Opolu, każdą chwilę, a po przejęciu „Pioniera” praktycznie każdy dzień spędzał w rodzinnym mieście. Lubi też uwieczniać je na zdjęciach. - W niedzielę, jak jest ładna pogoda biorę aparat i spaceruję po Brzegu – mówi. – Fotografuję obiekty, budynki. Miejsca, które kiedyś mogą się zmienić.
W przeciągu ostatnich 60 lat zmieniło się w mieście nad Odrą wiele. Świadczą o tym chociażby zdjęcia archiwalne, jakie Wiesławowi Kaflowi pozostawił w spadku jego ojciec Edward, legenda brzeskiej fotografii. – Kiedy przeglądałem te negatywy, odkryłem obraz miasta, które nie istnieje – opowiada. – Zaraz po wojnie w Brzegu było wiele ruin. Czasem jak komuś pokazuję fotografie z tamtych czasów, spotykam się ze zdziwieniem: a gdzie to było robione? To niemożliwe, to naprawdę jest ta ulica?
Te miejsca nie do rozpoznania, to na przykład zniszczona poczta, gimnazjum piastowskie, nieistniejący już dziś teatr miejski przy Mlecznej czy dom kultury na Placu Bramy Wrocławskiej.
- Mam niesamowitą satysfakcję, że to miasto ma udokumentowaną historię, że w każdej chwili mogę pokazać dorobek Edwarda Kafla, że szereg ludzi przychodzi do mnie i wspomina ojca i jego klimatyczny zakład z sentymentem – mówi z uśmiechem na twarzy pan Wiesław. – Cieszę się również ze wspaniałej rodziny. Jestem szczęśliwym mężem, mam kochaną córkę, zięcia i wnuczkę.
- Tu jest mój Heimat – stawia kropkę fotograf. - Jestem Ślązakiem, urodziłem się na śląskiej ziemi. Tu jest moja ojczyzna. Tu jest mój dom.
Paweł Pawlita