Jako człowiek o gołębim sercu wybaczyłem Joannie Kluzik-Rostkowskiej, Pawłowi Kowalowi, Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, Michałowi Kamińskiemu, Pawłowi Zalewskiemu, Radosławowi Sikorskiemu, Romanowi Giertychowi a nawet "trzeciemu bliźniakowi" - Ludwikowi Dornowi zachłyśnięcie się, w krótszym lub dłuższym okresie, prezesem.
Odpuściłem także Markowi Migalskiemu (głównie jemu ten wpis poświęcam), który swoje CV również ubogacił o polityczny romans z inteligentem z Żoliborza. W lipcu 2009 r. z jego błogosławieństwem uzyskał mandat eurodeputowanego VII kadencji. Coś się jednak porobiło, bo już we wrześniu 2010 młody politolog naskrobał do prezesa list z krytyką sposobu zarządzania ugrupowaniem. Skazał się tym samym na infamię i po donosie Legutki i Poręby został wykluczony z delegacji PiS w Parlamencie Europejskim. Epistolograficzny protestsong zawierał całkiem sensowne argumenty politologiczne, ale przemilczał problem merkantylny. Dr. Migalskiego zbulwersował (słusznie!) comiesięczny haracz, czyli przymus oddawania części eurodiety na potrzeby sekty prezesa. - Kto, nie będąc jej członkiem, by się nie wqrwił? - trzeba zapytać.
Migalski nie tym akurat mnie rozbroił, całkowite rozgrzeszenie uzyskał dopiero po latach, kiedy pokusił się o wnikliwą analizę osobowości prezesa. W świetle dociekań socjologiczno-politologicznych, wzmocnionych elementami psychoanalizy, prof. Migalski stawia tezę, że prezes swoim nieszczęściem zaraził cały kraj.
"To człowiek głęboko nieszczęśliwy, wymagający pomocy terapeutycznej"
"Nieszczęśliwy starzec uczynił nas nieszczęśliwymi"
"Stworzył system polityczny, który jest emanacją jego fobii i demonów"
"Nigdy nie uprawiał seksu. W swoim długim, siedemdziesięciojednoletnim życiu nigdy nie spał z żadną kobietą czy mężczyzną" – nie ma wątpliwości autor analizy. Na koniec gorzko podsumował: "Kaczyński jest starym, nieszczęśliwym, zgorzkniałym człowiekiem, na granicy normalności". Tu stawiamy kropkę, bo ze wszystkim (prawie) się zgadzamy.
Trzeba jednak zaprotestować w obronie... Leonida Iljicza Breżniewa (1906-1982) - radzieckiego genseka. Z niepojętym uporem Migalski nazywa prezesa "naszym Breżniewem".
"Nasz Breżniew odkleił się od rzeczywistości" - co rusz powtarza w socjal mediach. Specjalnie by to nie raziło, gdyby nieszczęsne porównanie nie pojawiło się w mojej ukochanej "Polityce", w artykule "Breżniewizacja systemu". Choć trudno nie zgodzić się z zawartą tam myślą przewodnią, to trzeba zaprotestować przeciwko niezbyt oryginalnemu, i co tu kryć, nie za mądremu porównaniu.
- Dlaczego Migalski nazywający prezesa Breżniewem tkwi w mylnym błędzie? Argumenty są, jakby powiedział klasyk, prozaicznie prozaiczne. Prezes Breżniewowi nie dorasta do pięt. Tow. Leonid Iljicz na ramionach jednak coś miał. Jako weteran wielkiej wojny ojczyźnianej dorobił się nie tylko kilkadziesięciu kilogramów medali i orderów, z frontu powrócił pułkownikiem, by pod koniec kariery przywdziać mundur Marszałka Związku Radzieckiego. - A co w miejscu pagonów ma "nasz Breżniew"? - Łupież.
Rosję zjechałem wzdłuż i wszerz. Odbyłem wiele rozmów z Rosjankami i Rosjanami: z mądrymi, prostymi, starymi i młodymi. Nikt nie dał złego słowa powiedzieć o Breżniewie. W porównaniu do następców i poprzedników jego osoba jest bardzo dobrze oceniana. Sondaż z 2013 roku nie pozostawia złudzeń. Leonid Iljicz został uznany za najlepszego przywódcę Rosji w XX wieku! Jeszcze w innym badaniu zdetronizował "wiecznie żywego" Włodzimierza Lenina. Na pytanie pod czyimi rządami chcieliby żyć dzisiejsi Rosjanie, większość z nich odpowiedziało, że wybrałoby epokę Breżniewa.
Nie usiłuję nawet wyobrazić, jak w historii zapisze się prezes - Polityczna Zakała Polski.
Nie domagam się potraktowania niniejszej polemiki poważnie. To raczej wtręt przeciwstawiający się nadużywaniu przez Migalskiego zaimka dzierżawczego "nasz". Tego - będącego nazwą własną nieszczęsnego rzeczownika - odnoszącego się do osoby Breżniewa.
Prezes nie jest "mój", ani nikogo spośród moich znajomych. On jest "ich" - tych, którzy wciąż mu kadzą i doń się podlizują, bo bez niego byliby nikim.
Proszę odczepić się od Breżniewa! Leonidowi Iljiczowi przez całe życie towarzyszyła żona Wiktoria Pietrowna Breżniewa, więc z całą pewnością nie był to człowiek, który "w swoim długim, siedemdziesięciosześcioletnim życiu nigdy nie spał z żadną kobietą".