Przebudowa placu Polonii Amerykańskiej to końcowy akord symfonii, która pobrzmiewa w tym miejscu od zarania lat 90-tych. Początkowo była to kakofonia dźwięków wydobywana przez muzyków-amatorów, grających na byle czym, którymi nikt nie dyrygował.
Oczywiście mowa o brzeskim Manhattanie, trakcie kupieckim, jakich tysiące w tamtych latach istniały w całym kraju. Warto sobie uzmysłowić, że w nazewnictwie takich miejsc wcale nie byliśmy oryginalni. Szprotawa, Włodawa i Mława, etc. też miały swoje manhattany (mała litera w nazwie jest właściwsza). Uwzględniwszy proporcje i uwarunkowania geopolityczne były to podówczas nasze ? polskie i brzeskie ? centra handlowe. Oddolny zryw kupieckiego narodu w czasach ekonomicznej (do)wolności.
?Uczniowie? prof. Leszka Balcerowicza odrabiali ćwiczenia z bogacenia się bez względu na cenę. Mało już się o tym mówi, ale trzeba ? niczym memento ku przestrodze ? pociskać do tępych głów: ?Plan Balcerowicza?, przygotowany pod wpływem doktryny harvardzkiego profesora Jeffreya Sachsa, pozwolił na zdławienie hiperinflacji z poziomu 685,8% do 60%, co zmaterializowało się w przeciągu zaledwie półtora roku. Że PLAN (wielkie bukwy ? a co!) urealnił kurs walutowy złotówki, wprowadził jej wewnętrzną wymienialność, zreformował bankowość, zrównoważył detaliczny rynek wewnętrzny, rozpoczął reformy podatkowe i ubezpieczeniowe ? to oczywista oczywistość. O realnych CUDACH jakoś nie chcą dzisiaj pamiętać wszelkiej maści wizjonerzy, a faktycznie ? populiści, czyli popeerelowskie sieroty bredzące, że wszyscy mamy jednakowe żołądki i że każdemu należy się po równo i że zawsze można podkręcić produkcję Mennicy Polskiej S.A.
Balcerowiczowska transformacja była kopiowana z różnym skutkiem przez inne państwa byłego bloku wschodniego a jej autor był (i jest!) uważany za guru ekonomii. Za to w kraju niedoceniany, robił (i robi!) za trampolinę dla miernot rwących się do władzy, małych ludzi z ksenofobicznymi poglądami. Tych osobistości na polskich manhattanach nikt nigdy nie widział. Głównie dlatego, że zabawiali się ze swoimi Alikami i Irasiadami w trochę ?lepszych? miejscach niźli pospolite, polskie podwórka, gdzie grało się w palanta, nabijało guzy i zdobywało życiowe doświadczenia.
Na manhattanach spotkać ich było nie sposób z oczywistego powodu: handel w takich warunkach wymagał pomyślunku, rezolutności i chęci poprawy losu dzięki własnemu zaangażowaniu, a nie cudzym kosztem. Może to nie był jakiś heroizm, ale z pewnością czas był pionierski dla ludzi ambitnych, chcących coś w ogóle robić. Bynajmniej nie przesadzam, to kupcy lat 90-tych są prekursorami polskiego kapitalizmu, który choć wciąż niedoskonały, zmierza w dobrym kierunku. I to wbrew temu, że jacyś brzydale szkodzą sypiąc piachem w tryby.
Ileż zabiegów, jakiegoż zakrzątania wymagało codzienne rozkładanie turystycznych stolików i polowych łóżek celem eksponowania czeskich lentilek, tunezyjskich pomarańczy, niemieckiej czekolady i litrowych szamponów dla psów, które w epoce szarego mydła częstokroć uchodziły za ludzkie kosmetyki. Dochodził do tego asortyment odzieżowo-techniczny: podłe jeansy i baterie pięciominutówki, niby-elektronika i postsowieckie lornetki.
Niebawem plac Polonii Amerykańskiej będzie pięknie wybrukowany. Swoim nazwaniem nawiązuje do ?Manhattanu? i na tym podobieństwa się kończą. Powątpiewam, czy jest to nazwa zasłużona. Jakoś nie słyszałem, żeby któryś z polonusów zrzucił się na rodzący się w bólach, mający uświetniać centralny punkt miasta, pomnik Papieża Polaka. Taka nazwa nie raziłaby na Podhalu, gdzie każdy ma kogoś za Atlantykiem, za obopólnym pewnie pożytkiem.
Jakiś czas temu naocznie przekonałem się, że i inne narody mają swoje manhattany, które niekoniecznie mają charakter stacjonarny, wiążący się z konkretnym miejscem na Ziemi. Wracając Koleją Transsyberyjską z Azji (7 dni, dystans 5000 km) spotkałem setki handlowców z identycznymi ekwipunkami typu: MTSR (Monstrualne Torby Szybkiego Reagowania), w charakterystyczną kratę. Podczas każdego postoju pociągu, gdzieś w bezkresach Syberii (Suche Bator, Ułan Ude, Krasnojarsk, Omsk, Jekaterynburg) odczuwałem coś na kształt déj? vu. Znajome widoki z lat 90-tych. Chińskie termosy, koreańskie zegary, hinduskie peruki, mongolskie latarki, singapurskie parasolki i niewyobrażalna masa odzieży wynoszonej na perony na ?turystycznych? manekinach.
Żałuję dzisiaj, że nie zapytałem, czy azjatyccy manhattańczycy wiedzą kto jest ojcem polskiego kapitalizmu.