W ten czas szczególny, kiedy w polityce dzieją się cuda i nawet zwierzęta nie są sobą, bo o północy gadają po człowieczemu warto się zastanowić, jaką śmieszną ? my ludzie ? odstawiamy szopkę. Gramy jakieś role, uprawiamy aktorstwo polegające na kombinowaniu: jakby tu bliźnich omamić i przy okazji się nachapać.
Nieco przesadziłem, obraziłem przecież zwierzęta, bo choć niekiedy kogoś/coś grają są w tym autentyczne. Zastanówmy się: taki kameleon? albo patyczak? - to zwierzęta o imionach ?ochronnych?, całe życie udają nie siebie. A taka boża krówka? Tak. Zwłaszcza ona. Już sama nazwa wskazuje, że nie powinna się czuć swojo, bo przecież należy do samego Stwórcy. Mowa oczywiście o Bogu ducha winnej biedronce, nie wiadomo po co nazwanej bożą krówką. I niczego nie wyjaśnia wiedza, że to poznański regionalizm. Cóż, poprzez takie nazwanie owada od razu widać, że Pan Bóg mlekiem raczej się nie uraczy, bo krowy przecież doi człowiek (dojarz) albo dojarka (taka maszyna). Mój ty Boże, ależ ci ludzie z poznańskiego wyszykowali Panu Bogu krowę?
W uroczej miejscowości Wojnowo położonej w lasach zielonogórskich spotkałem kiedyś kundla, zwierzę o skomplikowanej kombinacji genów, owoc niełańcuchowej miłości. Pies był piękny inaczej, wabił się Feluś i zdaniem swojej nieletniej pańci od zawsze chciał być? ludziem. Pewnie był świadom swej nienachlanej urody, która ? przy dłuższym obcowaniu z nim ? niezauważalnie przechodziła w piękno. A on, ryżej maści pan Feluś, wbrew wszystkiemu zachowywał godność wicehrabiego. Myślę, że choć zgrywał aktora (oczywiście z dużym wdziękiem) miał do tego prawo, bo właściciele kochali go bezwarunkowo.
Nic psiego ? drań ? żreć nie chciał, zdecydowanie za to preferował jedzenie ?ludzkie?, mianowicie kanapki, obojętnie z czym i niekoniecznie z szynką. Mogły to nawet być, dajmy na to, kanapki z zawartością akwarium, np. złotych rybek. Z racji że pilnował gospodarstwa, gdzie produkowano towar dla sklepów zoologicznych, dostęp do owoców morza miał całodobowy. Ale grymaśnikiem nie był, nie gardził zwilżonym chlebem okraszonym cukrem. Prywatnie psa Felusia rozumiem, zwłaszcza jego kulinarny gust. Ów rarytas (bread-water-sugar) to smaki mojego dzieciństwa, najpiękniejszego okresu życia nazywanego poetycko szczenięctwem. Tym wyznaniem daję świadectwo, że nie udaję: na homarach i przepiórczych jajach chowany nie byłem.
Czytam właśnie w prasie, że Polacy są najchętniej zatrudnianymi pracownikami zagranicznymi w Wielkiej Brytanii. Trend ten jest już tak powszechny, że nawet Rumuni i Czesi przedstawiają się w ogłoszeniach o pracę jako Polacy. Od rozszerzenia UE w 2004 r. w brytyjskim MSW zarejestrowało się do pracy ponad 430 tys. Polaków. Eksperci szacują jednak, że ponieważ dane te nie obejmują współmałżonków, osób samodzielnie zatrudnionych ani dzieci, rzeczywista liczba polskich pracowników może wynosić około miliona.
Rekapitulując: Polak jest robotny jak ta mrówka, każda Polka zaś - to pracowita pszczółka. W ojczyźnie jednak za psi grosz (na chleb, wodę i cukier) robić nie zamierzają. A teraz ? od kiedy polski etos pracy małpują inne narody ? mamy do czynienia z prawdziwym cudem! Polak już nie musi udawać Greka. Wreszcie może być sobą. W kwestii narodowych kompleksów, w tę wigilijną noc, trzeba w końcu, na wzór aktywu partyjnego z ?Misia? Barei, zamanifestować: antypolskim skrytożercom mówimy stanowcze NIE!
Nie popadajmy jednak w samouwielbienie i nie udawajmy, że z udawactwa jużeśmy wyzuci. Oto parę zrymowanych faktów, czyli oczywista oczywistość, czyli prawdziwa prawda i czyli? że białe bywa czarne (zwłaszcza kiedy się zabrudzi). A więc zakolędujmy.
Oto cuda ogólnokrajowe:
Cudna Doda odgrywa artystkę szansonistkę.
Jarek Kaczyński gra na dwóch fortepianach, cudnie dyryguje aż podryguje.
PiS to orkiestra na Titanicu, cudownie gra bez końca, do strasznego końca.
Mimo cudacznej wymowy prezydent z premierem dogadywać się jest gotowy.
Szeryf Pitera do cudnie zdezorganizowanego CBA się dobiera, chce nadwiślańskich Dżejms?ów Błąd?ów rozliczyć do zera.
Politycy mają cudowne programy na kilogramy, i nie ważne, czy my ? wyborcy ? radę damy.
Kochaś Łyżwiński na więziennym wyraju, Lepper na politycznym skraju, wrócił z wiarą do korzeni, że los cudownie się odmieni.
Donald głosi cuda wieszcząc, że się cud uda.
I na koniec cudeńka brzeskie:
Radni cudacznie basują i ponoć niczego nie hamują.
Ogonek (bez)radny bez wytchnienia baje i wszystkim cudowne rady rozdaje.
Armin wespół w zespół z Huczem ? toż to brzeski cud! ? dopóty dopóki któryś któregoś nie zatłucze.
Hej! Kolęda, kooolędaaa?