niedziela, 24 listopada 2024
lt2010Powoli otrząsamy się z narodowej katastrofy. Bo ileż można tkwić w pokutnym nastroju pośród ciżby żałobników? Życie idzie dalej i trzeba jakoś się poukładać. Wiem, to co piszę jest okropne, zwłaszcza dla poranionych rodzin.




Słowa niniejsze kreślę po głównych celebrach odbytych na Placu Piłsudskiego i Wawelu. Bez cienia zażenowania wyznaję, że prawie nie oglądałem uroczystości i starałem się być głuchym na patetyczne przemowy jakichś ważniaków. Takimi widokami nazbyt nasyciłem się przed pięciu laty, wtedy naiwnie uwierzyłem, że Jan Paweł II swoim odejściem pogodził Polaków. I bynajmniej nie oczekiwałem, że od tego momentu wszyscy będziemy się mocno kochali, liczyłem jedynie na wzajemny szacunek. Co warta była tamta nadzieja dzisiaj już dobrze wiemy.

Za nietakt uważam rozpoczęcie obchodów żałobnych bez doczekania na sprowadzenie doczesnych szczątków pozostałych ofiar, które wciąż leżą na półkach moskiewskiego laboratorium. Co z tego, że ich fotografie wyeksponowano na centralnym placu stolicy? A co by było, gdyby pośród niezidentyfikowanej dwudziestki znalazły się resztki najważniejszego pasażera lotu nr 101, też nie czekalibyśmy?
Moja niezgoda (niech będzie, że to infantylny protest) wypływa z empatii, która ów pośpiech nakazuje mi uznać za przejaw znieczulicy. Lekceważę sobie ewentualne uwagi, że z przyczyn organizacyjnych nie należało dalej zwlekać. Spróbujmy wczuć się w położenie rodziny 23 letniej Natalii Januszko, najmłodszej ofiary spod Smoleńska, stewardessy pracującej na pokładzie pechowego Tu-134M. Cóż, za Natalką nie zapłaczą jej dzieci bo ich jeszcze nie urodziła, ba, nawet nie zdążyła zapisać się do jakiejś słusznej partii. Ojczyzna "awansem" pożegnała nieszczęśnicę mimo, że rosyjscy genetycy nie pozbierali pasujących do siebie łańcuchów nici DNA młodej dziewczyny.
Tak, to koszmar, ale czy samo widowisko nie było wyrachowane, może wystarczyło poczekać jeszcze ze trzy dni? Co z tego, że całość perfekcyjnie wyreżyserowano. I niby dlaczego mam się radować, że w sytuacjach kryzysowych zawsze nam wszystko pięknie wychodzi? Fakt jest taki, że trochę zapomnieliśmy o kilkudziesięciu ofiarach. Pusty śmiech mnie ogarnia na zachwyty w rodzaju: Ach, jaki cudny pogrzeb, wyjątkowy i jedyny taki w historii Polski.

"Wszystko było tak doskonale przygotowane, jakby do tego wydarzenia władze Warszawy i Polski przygotowywały się miesiącami, a nie przez zaledwie siedem dni. Obyło się praktycznie bez wpadek, co przy tego typu uroczystościach w zasadzie powinno być nieuniknione. Organizatorzy wybrali piękną muzykę, zwłaszcza utwór Henryka Góreckiego był wzruszający. Krzysztof Kolberger, Olgierd Łukaszewicz i Artur Żmijewski byli poruszający, godni i piękni. Gdy żołnierze oddawali salwę honorową, wzruszyłem się. Wystąpienia były krótkie i właściwe. Skromna i pokorna oprawa jak najbardziej trafione. Zdjęcia ofiar katastrofy na ścianie za prostym, białym krzyżem chwytały za serce..." - to dosyć cyniczna fraza Bartosza Węglarczyka. Podpisuję się pod nią oburącz.

Najgorsze jednak przed nami. Już za moment politycy rzucą się do gardeł, bo jak po każdym porządnym pogrzebie jest wiele do rozdrapania. To sceny typowo polskie: dla mnie chałupa, dla ciebie może kożuch, a dla kogoś pomniejszego stara pierzyna. No i ten Wawel. Dobrze, czy to źle, przecież nie zasłużył, a jednak może tak. Sam pewnie wolałby Warszawę, którą tak umiłował, no i jeszcze Prezydentowa Maria, taka skromna i wolna od patosu pani, zaskakująco udana First Lady. Przecież jeszcze niedawno krakowscy rajcy nie chcieli nadać (wtedy żywemu) symbolicznego obywatelstwa miasta. Choć niechciany i tak zostaje w mieście Lajkonika na zawsze. Ot, chichot zza światów.

brzozowy_krzyz

Nie chcę już wysłuchiwać pokrętnych argumentów: dobrze, czy źle się stało. To już bez sensu, rzecz z pozycji nieboszczyka wydaje się przecież bez znaczenia. Osobiście preferuję przełożenia najprostsze, na zasadzie: jakie życie, taki pogrzeb. Czy prezydent wiódł królewski żywot? Wątpię. Był narodowym bohaterem? O, nie! Porywał tłumy? Zdecydowanie nie. Może - niczym wieszcz - coś genialnego napisał, coś co kolejne pokolenia będą cytowały? Eee..., jakoś na razie nic o tym nie wiadomo. Ale, ale... był przecież kochany. No bo skąd te niepoliczalne lampki, kwiaty i wielogodzinne kolejki? Odpowiem bardzo prosto. Polaków cechuje współczulność i gorącość serc, ale mają coś jeszcze. Potrafią i uwielbiają postać sobie w kolejkach, to nawyk z okresu powszechnej biedy.

Mieliśmy Prymasa Tysiąclecia, który na Wawelu nie spoczął, bo podówczas argumentowano, że królewskie miejsce dla pochówków jest już zamknięte. Kto wie, może mieliśmy prezydenta - dajmy na to - epoki? Nie wykluczam, że nasze prawnuki dojdą do podobnego wniosku, co możliwe, jeśli argumenty Piotra Semki i jego kolegów z "Rzeczpospolitej" do najbliższych przymrozków nie utracą porażającej mocy.
Pod koniec zdradzę się z niejakim zakłopotaniem. Nie mogę zrozumieć o co chodzi z tym pyłem nadciągającym z Islandii przez który tyle osobistości odwołało przyjazd do Krakowa? Parę wulkanów w życiu już widziałem, na niektóre się wgramoliłem, i tym bardziej nic nie pojmuję. Cóż, przyjdzie pewnie czas, kiedy Janek Pospieszalski, w najlepszym czasie antenowym abonamentowej TV, rozwikła co za tym Eyjafjallajökull stoi. Zaś specjalista od polskiego ZOO Marcin Wolski napisze demaskatorski poemat.

Bynajmniej nie chcę uchodzić za skończonego przeciwnika pochowania prezydenta na Wawelskim Wzgórzu. O Zmarłych myślę empatycznie i by rzecz uzasadnić użyję niewyszukanego argumentu. Przywołam moją mądrą siostrę Wiktorię, osobę dziś już mocno schorowaną, która pochówek prezydenckiej pary na Wawelu kwalifikuje, jako istny koszmar.
 - Jak takich ludzi chować w zatęchłym przedsionku starych lochów i potem brać jeszcze pieniądze  za odwiedzanie miejsca Ich wiecznego spoczynku? Przed pochówkiem było to 12 zł od turysty indywidualnego. Brrr...
Zawsze lepiej jest skromnie, choćby pod brzózką i w sielskim nastroju, bez złych emocji i trumiennego szantażu. Wystarczy uruchomić wyobraźnię. Ot, na białej korze niezauważenie przysiądzie bielinek, modraszka na gałązce zakwili, wieczorem zapachnie maciejka, ech...

leszek.tomczuk@gmail.com
lt.tablica

tomczuk na pasku