Powoli otrząsamy się z narodowej katastrofy. Bo ileż można tkwić
w pokutnym nastroju pośród ciżby żałobników? Życie idzie dalej i trzeba jakoś
się poukładać. Wiem, to co piszę jest okropne, zwłaszcza dla poranionych
rodzin.
Słowa niniejsze kreślę po głównych celebrach odbytych na
Placu Piłsudskiego i Wawelu. Bez cienia zażenowania wyznaję, że prawie nie oglądałem
uroczystości i starałem się być głuchym na patetyczne przemowy jakichś
ważniaków. Takimi widokami nazbyt nasyciłem się przed pięciu laty, wtedy
naiwnie uwierzyłem, że Jan Paweł II swoim odejściem pogodził Polaków. I
bynajmniej nie oczekiwałem, że od tego momentu wszyscy będziemy się mocno kochali,
liczyłem jedynie na wzajemny szacunek. Co warta była tamta nadzieja dzisiaj już
dobrze wiemy.
Za nietakt uważam rozpoczęcie obchodów żałobnych bez doczekania na sprowadzenie
doczesnych szczątków pozostałych ofiar, które wciąż leżą na półkach
moskiewskiego laboratorium. Co z tego, że ich fotografie wyeksponowano na
centralnym placu stolicy? A co by było, gdyby pośród niezidentyfikowanej
dwudziestki znalazły się resztki najważniejszego pasażera lotu nr 101, też nie
czekalibyśmy?
Moja niezgoda (niech będzie, że to infantylny protest) wypływa z empatii, która
ów pośpiech nakazuje mi uznać za przejaw znieczulicy. Lekceważę sobie ewentualne
uwagi, że z przyczyn organizacyjnych nie należało dalej zwlekać. Spróbujmy
wczuć się w położenie rodziny 23 letniej Natalii Januszko, najmłodszej ofiary
spod Smoleńska, stewardessy pracującej na pokładzie pechowego Tu-134M. Cóż, za Natalką
nie zapłaczą jej dzieci bo ich jeszcze nie urodziła, ba, nawet nie zdążyła
zapisać się do jakiejś słusznej partii. Ojczyzna "awansem" pożegnała
nieszczęśnicę mimo, że rosyjscy genetycy nie pozbierali pasujących do siebie łańcuchów
nici DNA młodej dziewczyny.
Tak, to koszmar, ale czy samo widowisko nie było wyrachowane, może wystarczyło
poczekać jeszcze ze trzy dni? Co z tego, że całość perfekcyjnie wyreżyserowano.
I niby dlaczego mam się radować, że w sytuacjach kryzysowych zawsze nam wszystko
pięknie wychodzi? Fakt jest taki, że trochę zapomnieliśmy o kilkudziesięciu
ofiarach. Pusty śmiech mnie ogarnia na zachwyty w rodzaju: Ach, jaki cudny pogrzeb,
wyjątkowy i jedyny taki w historii Polski.
"Wszystko było tak doskonale przygotowane,
jakby do tego wydarzenia władze Warszawy i Polski przygotowywały się
miesiącami, a nie przez zaledwie siedem dni. Obyło się praktycznie bez wpadek,
co przy tego typu uroczystościach w zasadzie powinno być nieuniknione. Organizatorzy
wybrali piękną muzykę, zwłaszcza utwór Henryka Góreckiego był wzruszający.
Krzysztof Kolberger, Olgierd Łukaszewicz i Artur Żmijewski byli poruszający,
godni i piękni. Gdy żołnierze oddawali salwę honorową, wzruszyłem się. Wystąpienia
były krótkie i właściwe. Skromna i pokorna oprawa jak najbardziej trafione.
Zdjęcia ofiar katastrofy na ścianie za prostym, białym krzyżem chwytały za
serce..." - to dosyć cyniczna fraza Bartosza Węglarczyka. Podpisuję się pod nią
oburącz.
Najgorsze jednak przed nami. Już za moment politycy rzucą się do gardeł, bo jak
po każdym porządnym pogrzebie jest wiele do rozdrapania. To sceny typowo
polskie: dla mnie chałupa, dla ciebie może kożuch, a dla kogoś pomniejszego stara
pierzyna. No i ten Wawel. Dobrze, czy to źle, przecież nie zasłużył, a jednak
może tak. Sam pewnie wolałby Warszawę, którą tak umiłował, no i jeszcze
Prezydentowa Maria, taka skromna i wolna od patosu pani, zaskakująco udana
First Lady. Przecież jeszcze niedawno krakowscy rajcy nie chcieli nadać (wtedy
żywemu) symbolicznego obywatelstwa miasta. Choć niechciany i tak zostaje w
mieście Lajkonika na zawsze. Ot, chichot zza światów.
Nie chcę już wysłuchiwać pokrętnych argumentów: dobrze, czy źle się stało. To
już bez sensu, rzecz z pozycji nieboszczyka wydaje się przecież bez znaczenia. Osobiście
preferuję przełożenia najprostsze, na zasadzie: jakie życie, taki pogrzeb. Czy
prezydent wiódł królewski żywot? Wątpię. Był narodowym bohaterem? O, nie!
Porywał tłumy? Zdecydowanie nie. Może - niczym wieszcz - coś genialnego
napisał, coś co kolejne pokolenia będą cytowały? Eee..., jakoś na razie nic o tym
nie wiadomo. Ale, ale... był przecież kochany. No bo skąd te niepoliczalne
lampki, kwiaty i wielogodzinne kolejki? Odpowiem bardzo prosto. Polaków cechuje
współczulność i gorącość serc, ale mają coś jeszcze. Potrafią i uwielbiają
postać sobie w kolejkach, to nawyk z okresu powszechnej biedy.
Mieliśmy Prymasa Tysiąclecia, który na Wawelu nie spoczął, bo podówczas
argumentowano, że królewskie miejsce dla pochówków jest już zamknięte. Kto wie,
może mieliśmy prezydenta - dajmy na to - epoki? Nie wykluczam, że nasze prawnuki
dojdą do podobnego wniosku, co możliwe, jeśli argumenty Piotra Semki i jego
kolegów z "Rzeczpospolitej" do najbliższych przymrozków nie utracą
porażającej mocy.
Pod koniec zdradzę się z niejakim zakłopotaniem. Nie mogę zrozumieć o co chodzi
z tym pyłem nadciągającym z Islandii przez który tyle osobistości odwołało
przyjazd do Krakowa? Parę wulkanów w życiu już widziałem, na niektóre się
wgramoliłem, i tym bardziej nic nie pojmuję. Cóż, przyjdzie pewnie czas, kiedy
Janek Pospieszalski, w najlepszym czasie antenowym abonamentowej TV, rozwikła co
za tym Eyjafjallajökull stoi. Zaś specjalista od polskiego ZOO Marcin Wolski
napisze demaskatorski poemat.
Bynajmniej nie
chcę uchodzić za skończonego przeciwnika pochowania prezydenta na Wawelskim
Wzgórzu. O Zmarłych myślę empatycznie i by rzecz uzasadnić użyję niewyszukanego
argumentu. Przywołam moją mądrą siostrę Wiktorię, osobę dziś już mocno
schorowaną, która pochówek prezydenckiej pary na Wawelu kwalifikuje, jako istny
koszmar.
- Jak takich ludzi chować w zatęchłym przedsionku
starych lochów i potem brać jeszcze pieniądze za odwiedzanie miejsca Ich wiecznego
spoczynku? Przed pochówkiem było to 12 zł od turysty indywidualnego. Brrr...
Zawsze lepiej jest skromnie, choćby pod brzózką i w sielskim nastroju, bez
złych emocji i trumiennego szantażu. Wystarczy uruchomić wyobraźnię. Ot, na
białej korze niezauważenie przysiądzie bielinek, modraszka na gałązce zakwili,
wieczorem zapachnie maciejka, ech...
leszek.tomczuk@gmail.com